czwartek, 8 grudnia 2011

ZWIĘZŁA MODLITWA RYTMEM SERCA


W ostatnim czasie zatrzymujemy się przy tej rzeczywistości, którą jest modlitwa. Staramy się przyjrzeć, jakie są warunki lepszej modlitwy i tego, żeby nasze spotkanie z Panem Bogiem było doskonalsze. Uproszczona definicja, iż modlitwa jest rozmową z Panem Bogiem, nie wyczerpuje całego jej bogactwa, ponieważ modlitwa to bardziej spotkanie serc i ono może czasem dokonywać się bez słów.

Pan jezus, jako najdoskonalszy mistrz modlitwy wie, że jej drogą jest wtajemniczenie. Każda modlitwa jest nawiązaniem kontaktu z żywym Bogiem. Ktokolwiek więc chce wejść w ten kontakt, również musi się zatrzymać przy wypowiedziach Pana Jezusa na temat modlitwy. Musi odkryć metodę, jaką On stosuje w nauczaniu modlitwy swych uczniów. Tak więc trzeba się przypatrzyć, w jaki sposób On sam kontaktuje się z Ojcem.

Modlitwę można porównać do chleba w życiu religijnym. Tak jak pokarm jest potrzebny dla ciała, tak dla ducha potrzebny jest pokarm. Tak jak oddech jest potrzebny do życia na ziemi, tak modlitwa jest potrzebna do życia religijnego. Szczęśliwy jest ten, kto opanowal sztukę duchowego oddechu pełną piersią czystym boskim powietrzem.

Stały czas i miejsce na modlitwę pomaga w odnalezieniu tego wzroku Ojca, który na nas spoczywa. Nasze spojrzenie na Boga, zwłaszcza jeśli chodzi o poranną modlitwę, porządkuje cały dzień. Świadomość obecności bożej, poddanie się jej, otwarcie swojego serca, możemy wyrazić nawet w najprostzsych słowach – Panie prowadź! Daj dobrze przeżyć ten dzień! Nawet jeśli w wirze zajęć potem o tym zapominamy, to jednak to poranne zaproszenie Pana Boga do naszego życia jest dla Niego zobowiązujące. Na pewno w sytuacji, kiedy człowiekowi ta pomoc jest potrzebna, nie poskąpi nam swojej łaski.

Często dla wielu ludzi ilość wypowiadanych słów jest gwarancją dobrej modlitwy. Jednak Pan Jezus generalnie potępia gadatliwość jako błąd – „Modląc się nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich, albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, zanim Go jeszcze poprosicie.”

W kontaktach mądrych ludzi również obowiązuje jakaś dyscyplina słowna.
Ona jest cenna dla mówiącego, jak i dla słuchającego. Zwięzłość słów nie męczy; pomaga mówiącemu w określeniu tego, na czym mu zależy w krótki sposób. Modlitwa to jakby prosta przyjacielska prośba, w której jest zawarte to, co najważniejsze. Mówi o tym pewna sytuacja z Ewangelii, która przytrafiła się tonącemu Piotrowi. Panie, ratuj! – wołał pogrążający się w wodzie Piotr. Bez żadnych wstępów, eufemizmów, ozdobności. Nie było na to z jednej strony czasu, a po drugie, to była najprostsza forma wyrażenia jego pragnienia – Panie, ratuj! I czasem też tak trzeba na modlitwie zwyczajnie powiedzieć: Panie, ratuj! Czasem trzeba to wielokrotnie powtórzyć.

Niekiedy w rozmowie z drugim czlowiekiem jest potrzebne uzasadnienie, ale w spotkaniu na płaszczyźnie przyjaźni wystarczy zaufanie. Uzasadnienie już nie jest potrzebne. Taką rozmowę możemy obserwować między osobami, które się rozumieją, które się kochają, np. między małżonkami. Jezus, świadomy że Bóg nie potrzebuje żadnych uzasadnień, przypomina, że On wie, czego nam potrzeba wcześniej, niż Go o to poprosimy.

Ojciec, mimo że wie, czego nam potrzeba, czeka na ujawnienie naszych próśb. Zależy Mu na komunikacji z nami. Zależy Mu na tym, żebyśmy mieli udział w otrzymaniu Jego darów. Taki jest język miłości – spełnianie pragnień tego, kogo się kocha, jest szczęściem Kochającego.

Jeśli nie trzeba dużo mówić, to czy z tego wynika, że nie należy się modlić? Otóż takie odczytanie słów Pana Jezusa nie jest poprawne. Jezus modlił się w Ogrodzie Getsemani długo. Jak wiemy, dwukrotnie budził uczniów, oni zasypiali, a On jednak nadal się modlił, mówiąc niewiele. Powtarzał tylko jedno zdanie – Ojcze, oddal ode mnie ten kielich, jednak nie jak ja chcę, ale jak Ty. Nie wielość słów, ale powtarzanie raz, drugi, kolejny. Bywają sytuacje, w których trzeba się modlić długo, ale w tym celu, żeby ukazać, jak bardzo mi zależy na spełnieniu mej prośby. Można by powiedzieć, to jest natarczywość tej ewangelicznej wdowy, która wciąż przychodziła, żeby ją bronił sędzia. Jej natarczywość to nie było wiele słów, tylko ciągłe – Obroń mnie! Obroń mnie! Weź mnie w obronę! – która sprawiła, że sędzia zdecydował sę ją rzeczywiście obronić.

Obserwując modlitwę innych, zwłaszcza w sytuacjach krańcowych, gdy na przykład ktoś jest w cierpieniu, ktoś jest umierający albo ciężko chory, słyszymy, jak jedni wołają – Ojcze, daj mu zdrowie! – inni proszą – Zabierz go już do siebie! Cierpienie wymusza zwięzłość próśb i powtarzanie ich przez długie tygodnie.W obliczu cierpienia wszystko inne odchodzi jakby na dalszy plan. Nawet nie jestesmy w stanie wypowiadać jakichś długich zdań, tylko po prostu często pojawia się jedno i to samo – Uratuj! Uratuj! Pomóż! Uwolij od cierpienia!

Podobnie proszą również ludzie osaczeni przez zło. Wołają – Ojcze! Zlituj się nade mną! – albo – Wybaw nas od złego! To jest prośba powtarzana kilkadziesiąt a może nawet kilkaset razy w ciągu doby. Kiedy pytamy tych, którzy tak wołają, czyżby wątpili, że Bóg ich usłyszy albo że to, o co wołają może nie dotrzeć do Pana Boga? Odpowiadają, że nie wątpią, ale to wołanie jest im potrzebne, bo wtedy pozostają w jakimś bliskim kontakcie z Panem Bogiem.

W tym wyjaśnieniu odsłania się jakby drugie oblicze modlitwy, o które chodzi Jezusowi. Wysłuchanie prośby – to jest jedna rzecz. Druga sytuacja – to wykorzystanie tej okazji, żeby pozostawać w kontakcie z Panem Bogiem jak najdłużej. Czasem jak się kogoś lubi, to się przyjdzie sprawę krótko załatwić i wyraża się to w jednym zdaniu, a potem nie można się na przykład rozstać, bo jeszcze jest tyle różnych spraw i tematów, o których się rozmawia i szuka się okazji, żeby pobyć z tym człowiekiem. Coś takiego dokonuje się również w odniesieniu do Pana Boga. Taka modlitwa, poprzez bliskość z Bogiem, rzeźbi nasze serce, kształtuje je i umacnia.

Ucząc się modlitwy, trzeba dowartościowywać wezwanie Pana Jezusa, by zwięzła modlitwa stała się rytmem naszego serca. Jest ona najłatwiejszą drogą do umieszczenia odniesienia do Boga na stałe w naszej podświadomości.
Reasumując można powiedzieć, że w dobrej modlitwie ważny jest czynnik zamilknięcia.

Tekst homilii wygłoszonej przez ks. Adama na listopadowej wspólnotowej Mszy św.

piątek, 25 listopada 2011

Św. Franciszek Salezy - patron dziennikarzy i prekursor teologii świeckich


Św. Franciszek Salezy został patronem prasy katolickiej, ponieważ jako kapłan w swojej pracy duszpasterskiej posłużył się nowatorską jak na swoje czasy formą krótkich artykułów w postaci ulotek, w których objaśniał prawdy wiary.

W rok po uzyskaniu święceń kapłańskich, w roku 1594 udał się w charakterze misjonarza ludowego do kantonu Chablais w Szwajcarii, by umocnić w wierze katolików i ustrzec ich przed przejściem na kalwinizm. Próbował ponadto odzyskać dla Kościoła katolickiego tych, którzy odpadli od wiary i już przeszli na kalwinizm. Wśród wielkich trudów Franciszek musiał przemierzać wysokości Alp, dochodzących w owych stronach do ponad 4000 m. Odwiedzał wioski i poszczególne zagrody wieśniaków. Miał dar nawiązywania kontaktu z ludźmi, umiał ich przekonywać, swoje spotkania okraszał humorem.

Na murach i parkanach wiosek i miasteczek rozlepiał ulotki ze zwięzłymi objaśnieniami prawd wiary. Jego parafianie niemal co tydzień znajdowali nowe teksty. Krótkie traktaty podejmowały konkretne tematy, były pisane językiem żywym i obrazowym.

Było to prekursorskie wykorzystanie prasy w ewangelizacji – co prawda 140 lat wcześniej ukazała się pierwsza drukowana Biblia Gutenberga, ale dotychczas nikt nie wykorzystał prasy do drukowania cotygodniowych artykułów ewangelizacyjnych. Dzieło św. Franciszka Salezego uwieńczył sukces – większość mieszkańców kantonu Chablais pozostało wiernych Kościołowi, ponadto sam Święty jest do dziś wzorem dla pracowników mediów katolickich. Kościół w 1923 roku ogłosił św. Franciszka Salezego patronem dziennikarzy i redaktorów prasy katolickiej.

Jednym z najbardziej popularnych jego dzieł jest Filotea, dedykowana osobom świeckim, pragnącym żyć w duchu Ewangelii pośród codziennych obowiązków. W ten sposób stał się prekursorem teologii laikatu, która w pełni rozwinęła się w drugiej połowie XX wieku. Rady, jakich udzielał w Filotei, były bardzo praktyczne i dotyczyły np. codziennego rachunku sumienia zalecanego wieczorem:

1. Dziękujmy Bogu, że nas zachował przy życiu w ciągu dnia ubiegłego.
2. Badamy, jak żeśmy się zachowali w każdej godzinie dnia. Aby nam to poszło łatwiej, przypominamy sobie, gdzieśmy byli, z kim przestawaliśmy i czym byliśmy zajęci.
3. Gdy się okaże, żeśmy spełnili coś dobrego, dziękujmy za to Bogu. Gdy przeciwnie, popełniliśmy coś złego myślą, słowem lub uczynkiem, przepraszamy Majestat Boski, postanawiamy spowiadać się z tego przy pierwszej sposobności i przyrzekamy troskliwą poprawę.
4. Następnie polecamy Opatrzności Bożej swoją duszę i ciało, Kościół św., krewnych i przyjaciół. Prosimy Najśw. Pannę, Anioła Stróża i Świętych Pańskich, by czuwali nad nami i za nas. I z błogosławieństwem Boga udajemy się na spoczynek, którego potrzeba płynie z Jego woli.

niedziela, 20 listopada 2011

WARUNKI DOBREJ MODLITWY

Na październikowej Mszy św. kolejną homilię na temat modlitwy wygłosił ks. Adam. Wskazał na cztery warun­ki dobrej modlitwy.

Pierwszym warunkiem, postawionym przez Chrystusa, jest samotność, mo­dlitwa w ukryciu. Idzie o zamknięte drzwi swojej izdebki, o sprawę samot­ności i poszukiwania jej z wysiłkiem. Często trzeba tej samot­ności szukać, żeby się oddalić od ludzi i mieć możność rozmowy z Pa­nem Bogiem. Chrystusowi chodzi przede wszystkim o to, żeby nikt się nie modlił ze względu na ludzi - to, co piętnował u faryzeuszów, ale żeby szu­kać w mo­dlitwie wyłącznie spotkania z Panem Bogiem. Pan Jezus sam się nie mógł modlić w swojej izdebce, bo takiej nie posiadał, stąd też szedł często na miejsca pustynne albo czasem na górę, żeby tam spotkać się ze Swoim Oj­cem. Chodzi jednak nie tylko o odosobnienie fizyczne, bo cza­sem trudno coś takiego zdobyć w naszych warunkach. Chodzi o coś bar­dziej głębsze­go – o świadomość obecności Boga.

Jak podkreślił ks. Adam, pierwszym i podstawowym warunkiem modlitwy jest świadomość, że Bóg mnie widzi, że ja stoję przed Bogiem. Dlatego Chrystus wyraźnie mówi – „Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda to­bie.” Każdy człowiek, który próbuje rozwijać swoje życie modlitwy, roz­poczyna od tego aktu – od uświadomienia sobie, że stoi przed Bogiem, że Bóg go widzi.

Drugi warunek dobrej modlitwy to oszczędność słów w modlitwie. Wielo­mówność na modlitwie jest niegodna zarówno Boga, jak i człowieka. Nie­godna jest Boga, bo Panu Bogu nie trzeba tłu­maczyć wnikliwie i szczegó­łowo, o co chodzi. Pan Bóg wie, czego nam tak naprawdę potrzeba. I to można wyrazić w bardzo oszczędny i prosty sposób.

Wielomówność jest również niegodna człowieka, ponieważ świadczy o ja­kimś braku odpowiedzialności za słowa.
O wielkości człowieka w dużej mierze decyduje jego odpowiedzialność za każde słowo. Panu Bogu nie chodzi o słowa naszych warg, lecz bardziej o mowę serca. Modlitwa jest mową serca, serce zaś niezwykle precyzyjnie formułuje każde słowo i nie wypowiada tych słów na próżno i bez pokrycia. Jak pa­miętamy, Pan Jezus powiedział – Ten lud czci Mnie tylko wargami, a ser­ce ich jest daleko ode Mnie, ale czci Mnie na próżno.

Jeżeli chodzi o wielomówstwo, to jeszcze jeden element trzeba tu wziąć pod uwagę. Mianowicie zasypywanie słowami Pana Boga stawia jak gdy­by całą modlitwę na głowie, wysuwa bowiem na pierwszy plan czło­wieka. Jeżeli modlitwa jest moim osobistym spotkaniem z Panem Bogiem, to w takim spotkaniu o wiele więcej do powiedzenia ma Pan Bóg mnie, niż ja Panu Bogu. A więc bardziej trzeba się nastawić na słuchanie. Bóg ma mi wiele do powiedzenia.

Trzeci warunek ewangelicznej modlitwy, na który zwrócił uwa­gę ks. Adam, to wytrwałość. Św. Lukasz w rozdziale 18 zano­tował taką sytuację: ”Pan Jezus opowiedział przypowieść o tym, że zawsze powinno się modlić i nie ustawać. – W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdo­wa, która przychodziła do niego z prośbą – Obroń mnie przed moim prze­ciwnikiem. – Przez pe­wien czas nie chciał, lecz potem rzekł do siebie – Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadrę­czała mnie. – I dodaje Pan Jezus – Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do Niego i czy będzie zwlekał w ich sprawie? Powia­dam wam, że prędko weźmie ich w obronę.”

Wytrwałość na modlitwie jest ogromnie ważna. Chrystus akcentuje ją w kilku innych przypadkach na kartach Ewangelii. Można by zadać pytanie, dlaczego? Otóż ona ukazuje, do jakiego stopnia człowiekowi na danym darze zależy. Jeżeli komuś nie zależy, to nie będzie prosił. Powie raz i na tym skończy. Wytrwałość w modlitwie jest w jakimś stopniu również wykład­nikiem wiary człowieka, jego zaufania Panu Bogu. Ta wytrwałość z kolei powoduje wzrost w wierze. Wytrwałość również zbliża do Pana Boga.

Kolejny, czwarty warunek dobrej modlitwy, to pokora, czyli zajęcie właściwej po­stawy wobec Boga i wobec ludzi. Odnalezienie odpowiedniego dla sie­bie miejsca tak wobec Boga, jak i wobec ludzi. I tu znowu przypowieść ewan­geliczna
o faryze­uszu i celniku, którzy przyszli się modlić do świąty­ni. Pan Jezus mówi
w Ewangelii św. Lukasza: ”Faryzeusz stanął i tak się modlił w duszy – Boże, dziękuję Ci, że nie jestem jak inni ludzie, zdziercy, oszu­ści, cudzo­łożnicy albo jak i ten celnik. Zachowuję post dwa razy w ty­godniu, daję dziesięcinę ze wszystkiego, co nabywam. – Natomiast cel­nik stał z daleka i nie śmiał nawet oczu wznieść ku niebu. Bił się w piersi, mó­wiąc – Boże, miej litość dla mnie grzesznika. – I kończy Pan Jezus, mó­wiąc: Powiadam wam, ten odszedł do domu usprawiedliwiony, nie tam­ten.” Dla­czego?

Faryzeusza gubiła pycha. On nawet przed Panem Bogiem zestawia siebie z innymi ludźmi, lekceważąco patrzy na modlącego się celnika. Modlitwa człowieka pysznego, który nie wie, kim jest przed Bogiem i wynosi się nad innych, nie zostanie wysłuchana. Natomiast celnik, jak zaznacza Ewangeli­sta, nie śmiał spojrzeć w niebo i bił się w piersi. On się nie zestawiał z in­nymi, wiedział, że jest grzeszny wobec Pana Boga, dlatego prosił o litość.

Przy okazji ks. Adam zwrócił uwagę, że pokorna modlitwa, połączo­na z wyznaniem grzechów, daje człowiekowi usprawiedliwienie. To jest nam jakby na bieżąco potrzebne, bo świadomość naszych grzechów gdzieś tam człowieka przytłacza, zaczyna go spychać gdzieś na manowce, rodzi przy­gnębienie i smutek. I dlatego właśnie ta pokorna modlitwa otwiera możli­wość usprawiedliwienia. Daje dar miłosierdzia, gładzi grzechy, po­nieważ zawsze jest wyznaniem wiary i zawierzeniem Bogu. A każdy akt wiary ożywiony miłością usprawiedliwia człowieka.

Podsumujmy jeszcze raz cztery warunki dobrej modlitwy:

świadomość obecności Boga,
samotność,
oszczędność w słowach,
wytrwałość i pokora.

Te cztery warunki występują nie tylko w chrześci­jańskiej, ale w każdej au­tentycznej modlitwie. Warto sobie o tych praw­dach wynikajacych z Ewan­gelii, które się nam mogą jakoś wymykać, czasem przypomnieć, żeby rzeczywiście dosko­nalić i bardziej zadbać o to, co w bardzo prosty sposób określamy w kate­chiźmie, że „modlitwa to rozmowa z Bogiem”.

Niech więc będzie modlitwa, która dokonuje się w tych warunkach, które wskazuje nam Chrystus w Ewangelii, coraz doskonal­sza.

piątek, 4 listopada 2011

Trzydzieści dwa lata temu

Trzydzieści dwa lata temu, dnia 24 listopada 1979 roku, zginęła w wypad­ku samochodowym członkini naszej Wspólnoty, pielęgniarka z Chrzanowa Janina Woy­narowska, obecna Sługa Boża i kandydatka na ołtarze. Jak napisała o niej jedna z członkiń naszej Wspólnoty – „Janka miała bardzo pozytywny stosunek do życia, do każdego człowieka. Wszędzie widziała dobro, nawet w złem, które ma jakiś cel. Nie zniechęca­ła się. Uważała, że Wspólnotą posługuje się Bóg."

Poniżej zamieszczam krótki wiersz Janiny Woynarowskiej z tomiku poezji "W DRODZE", wydanym pośmiertnie w roku 2004 przez Wydawnictwo św. Stanisława BM w Krakowie.

LISTOPAD

Rozświetliły się cmentarze
pamięcią topniejących świec,
rozkwitły na nowo kwiatami,
jak w imieninowe dni,
ożywiły szeptem
odmawianych modlitw,

zapukały do serc żywych
dawno umarłymi wspomnieniami.
Zadumały się brzozy płaczące
nad ludzkim bytem
– a Krzyż
górujący nad kopcami mogił
łączył dwa światy Nadzieją
Zmartwychwstania.

poniedziałek, 3 października 2011

Czy umiesz rozmawiać z Bogiem?

Poniższy tekst jest homilią, wygłoszoną przez ks. Adama na wspólnotowej wrześniowej Mszy św.



Chcemy zatrzymać się nad zagadnieniem modlitwy. Jak wiemy, można na ten temat wiele i w różny sposób mówić. Proste pytanie, czym jest modlitwa, można w różny sposób ubrać w słowa. Można by powiedzieć, że jest to niezwykle doniosła umiejętność w życiu religijnym. Umiejętność, którą opanowuje się z dużym trudem, z dużym wysiłkiem, często w przeciągu długiego czasu. Mówi się, że modlitwa to rozmowa z Bogiem. Takie jest chyba najprostsze określenie, ale ono zawiera również całą bogatą rzeczywistość. Warto o tym wiedzieć i trzeba to podkreślać, że modlitwa jest łaską. Jest niezwykle bogatym nowym światem, w który wprowadza człowieka Pan. Używając określenia św. Teresy Wielkiej „modlitwa to przyjacielskie spotkanie z Bogiem, o Którym wiem, że mnie kocha.” A więc to najważniejsze, najwspanialsze wydarzenie, jakie człowiek może przeżyć na ziemi.

Uczymy się pacierza. Mówimy pacierz. Często wiele wysiłku rodzice wkładają w to, żeby dziecko nauczyć pacierza. Natomiast rzadko kiedy podejmujemy trud opanowania sztuki modlitwy. Czym jest pacierz? Pacierz jest jedną z praktyk religijnych, która polega na wyrecytowaniu, wypowiedzeniu słów modlitwy, formuł modlitewnych. I z tej racji pacierz jest dziełem człowieka. Natomiast czym jest modlitwa? Wychodząc od powyższego określenia św. Teresy można by powiedzieć, że jest spotkaniem z żywym Bogiem. Z tej racji modlitwa będzie zawsze dziełem Boga i człowieka. Jest również - można by tak powiedzieć – pewną formą miłości. Każdy, kto kocha Boga, ten się modli i każdy, kto się prawdziwie modli, wypowiada swoją miłość wobec Pana Boga. Ponieważ dzisiaj trudno jest o mistrza, o takiego dobrego przewodnika na drodze modlitwy, dlatego warto poprosić Chrystusa, tak jak kiedyś prosili apostołowie: „Panie, naucz nas się modlić.”

Umiemy odmówić pacierz. Apostołowie też umieli, modlili się słowami pacierza żydowskiego trzy razy dziennie. Chodzi nam jednak o coś więcej, o opanowanie sztuki chrześcijańskiej modlitwy. Dlatego spróbujemy prześledzić zachowanie Chrystusa na modlitwie. Warto zwrócić uwagę na taki szczegół, mianowicie kiedy do Pana Jezusa zgłaszali się chętni, chcąc wejść do kręgu uczniów, niczego nie tłumaczył, nie wyjaśniał, po prostu mówił: „Pójdź za Mną.” Tak więc przykład Chrystusa odgrywa niezwykle doniosłą rolę w rozwoju życia religijnego. Może nawet czasem w wielu przypadkach ważniejszą niż same słowa, do tego stopnia ważną, że słowa Chrystusa zyskują właściwą interpretację dopiero wtedy, kiedy skomentujemy je Jego przykładem. Stąd też spróbujemy właśnie taką obserwację przeprowadzić.

Oto poranna modlitwa Chrystusa. Poprzedni dzień, jak w sposób kronikarski notuje św. Marek, był dla Jezusa bardzo pracowity. Pisze:”Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych, i całe miasto było zebrane u drzwi.” Więc, jak możemy się domyślać, skoro to już było po zachodzie słońca, Chrystus poszedł późno spać. I dalej pisze św. Marek:”Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne i tam się modlił.” A więc nie chodzi o odmówienie porannego pacierza, który czasem bywa gdzieś tam w pośpiechu poranka dość szybko potraktowany, ale Jezus wyraźnie szuka miejsca pustynnego, to znaczy samotnego, i chce się spotkać ze swoim Ojcem w blaskach wschodzącego słońca. Można by powiedzieć, że tylko ten potrafi właściwie zrozumieć ten cytowany fragment Ewangelii, kto przynajmniej raz w życiu tęsknił do tego, by uciec od ludzi, by rzeczywiście gdzieś znaleźć się na pustyni, w ciszy, w samotności, by być sam na sam z Bogiem. Tylko ten, kto zrozumiał, że modlitwa jest warunkiem duchowego rozwoju człowieka, warunkiem doskonalenia jego serca; że aby wzrastać, trzeba przebywać z Bogiem, trzeba przebywać z Duchem większym od naszego ducha. Chrystus chcąc się spotkać ze swoim Ojcem szuka takich miejsc, które są miejscami samotności, są na osobności. I to jest pierwszy wniosek , który musimy wysnuć obserwując naszego Mistrza – samotność, odosobnienie.

Modlitwa wieczorna Jezusa. Po cudownym rozmnożeniu chleba, kiedy polecił uczniom, żeby przepłynęli na drugi brzeg, równocześnie odprawiając tłumy – jak zaznacza św. Mateusz – „Wyszedł sam jeden na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, a On sam tam przebywał.” Wieczorna modlitwa Chrystusa przeciągająca się długo w noc, sam jeden na górze. Dopiero o czwartej straży nocnej, a więc nad ranem, przyszedł do uczniów krocząc po jeziorze. Czasami ta modlitwa wieczorna przeciąga się na całą noc, zwłaszcza kiedy Chrystus podejmuje ważną decyzję. Oto spotkanie z Ojcem przed wyborem dwunastu apostołów. Św. Łukasz pisze:”Jezus wyszedł na górę, aby się modlić i całą noc spędził na modlitwie do Boga. Z nastaniem dnia przywołał swoich uczniów i wybrał spośród nich dwunastu.” Możemy się tylko domyślać, jak dramatyczna to była noc i modlitwa. Stosunkowo łatwo było wybrać jedenastu, ale zgodzić się na dwunastego, na Judasza? Tak Ojciec, jak i Syn doskonale wiedzieli, jaki dramat czeka tego właśnie człowieka.

Inaczej wygląda modlitwa Chrystusa w ciągu dnia – w pracy, w czasie publicznej działalności. Oto sam początek: Kiedy cały lud przystępował do chrztu, Jezus także przyjął chrzest. A gdy się modlił, otworzyło się niebo, a z niego odezwał się głos:”Tyś jest Mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie.” Najkrócej moglibyśmy zatytułować – „modlitwa spotkania z Ojcem”. To jest chyba jedyny fragment Ewangelii, gdzie słyszymy Ojca przemawiającego do Syna. Piękne wyznanie miłości, gdzie Ojciec mówi:”Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie.” Inna sytuacja - Chrystus przerywa swoje kazanie, żeby wznieść modlitwę do Ojca:”Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi a objawiłeś je ludziom prostym. Tak, Ojcze, gdyż takie było Twoje upodobanie.” Tu z kolei dziękczynienie za udostępnienie ludziom prawdy o życiu wiecznym, i to ludziom prostym, zwyczajnym.

I dalej św. Mateusz odnotowuje również ważną informację:”Przynoszono Mu dzieci, aby włożył na nie ręce i pomodlił się za nie.” Piękny obraz. Niektórzy się oburzali. Obserwujemy, jak Jezus modli się za dzieci. Modlił się zresztą w wielu innych sytuacjach. Kiedy popatrzymy na przestrzeni Ewangelii, to modlił się, ile razy wziął chleb do ręki, błogosławił i łamał, modlił się w świątyni, z powrozem dosłownie bronił świętości tego miejsca jako domu modlitwy, modlił się w czasie czynienia cudów. Również wspaniała modlitwa przed wskrzeszeniem Łazarza.

Modlitwa w toku pracy – tak moglibyśmy nazwać ten rodzaj modlitwy Chrystusa. Chrystus ustawicznie podnosi do Boga Ojca to, co w danym momencie jest w zasięgu Jego ręki – czy to jest tłum, czy to jest dziecko, czy to martwy przyjaciel, czy chleb. Modlitwa, która w każdej sytuacji wznosi do Boga rzeczywistość zwykłego ludzkiego życia. To jest przykład dla nas, jak ona może przenikać, jak dotykać tych spraw, z którymi się często zmagamy, które podejmujemy w naszych obowiązkach w ciągu całego dnia.

Całe życie Chrystusa było modlitwą. Przykład Zbawiciela jest bardzo wymowny. Kiedy chcemy dotknąć tajemnicy modlitwy, to trzeba spojrzeć na Chrystusa. Nasze rozważania warto zakończyć tymi słowami, z jakimi zwrócili się kiedyś apostołowie do Chrystusa – Naucz nas modlić się. Naucz cenić chwile ciszy, samotności, skupienia. Naucz podnosić wszystko, czym żyjemy, do naszego Ojca. Naucz cenić czas porannej i wieczornej modlitwy. Naucz zamieniać życie i cierpienie w modlitwę, tak by ostatnim jej wersetem były słowa:”Ojcze, w ręce Twoje powierzam ducha mojego.”

ks. Adam Ogiegło

niedziela, 18 września 2011

Kiedy przyjechałam do Krakowa szukać liceum korespondencyjne

Dr Piotrowicz poznałam w 1964 r. poprzez panią Annę poszukując noclegu w Krakowie. Już wtedy zauważyłam jej szlachetne serce, gdy obcej dziewczynie z dalekiej prowincji, która przyjechała szukać liceum korespondencyjne, kiedy zastała ją noc, udzieliła bezinteresownej pomocy. I tak zaczęła się nasza znajomość, która przetrwała do 2008 r.

Ciocia Myszka, bo tak podpisywała się w korespondencji do mnie, była mi wsparciem moralnym i duchowym. Zastępowała mi zmarłą mamę, okazywała wiele serdeczności i udzielała rad i wsparcia psychicznego, a nawet materialnego w trudnych sytuacjach. Po moim wyjeździe z Krakowa w 1975 r. dalej mnie wspierała przez częste listy, rozmowy telefoniczne, a nawet wieczorne i nocne rozmowy, na które mogłam przyjechać, jeżeli miałam taką potrzebę. Zawsze znalazła czas i siły.

Dziękuję Bogu, że postawił drogą mi "ciocię", która była mi matką duchową, na drodze mojego życia. Moją wdzięczność pragnę wyrazić przez modlitwę w każdy wtorek, który był dniem jej śmierci. Przyznam, że bardzo mi jej brakuje.

Wspomnienie o śp. Marii Piotrowicz spisała Maria S. w sierpniu tego roku.

piątek, 26 sierpnia 2011

Sł. Boża Janina Woynarowska



Do naszej Wspólnoty Chrystusa Odkupiciela Człowieka należała Janina Woynarowska, pielęgniarka z Chrzanowa, będąca obecnie kandydatką na ołtarze. Związana była z nami jako członkini Wspólnoty od 1961 roku.

Każdy swój dzień rozpoczynała od porannego uczestnictwa we Mszy św. Przed najświętszym Sakramentem rozważała sprawy, które miała do załatwienia w ciągu dnia. W tamtych latach przyczyniła się do powstania Domu Samotnej Matki w Chrzanowie. Współpracowała z księżmi w przygotowaniu dzieci z zaniedbanych rodzin do pierwszej spowiedzi i Komunii św. Jako kurator w ośrodku adopcyjnym pośredniczyła w wyszukiwaniu rodzin zastępczych dla porzuconych dzieci. Osoby moralnie zaniedbane otaczała modlitwą i wypraszała dla nich łaskę nawrócenia.

Zginęła w wypadku samochodowym 24 listopada 1979 roku. W jej pogrzebie uczestniczyli liczni wierni. Jej grób jest stale nawiedzany, gdyż pamięć o niej jest żywa. Ludzie wspominają jej zaangażowanie i dobroć, a także ufną i żarliwą pobożność.

Dnia 18 czerwca 1999 roku kard. Franciszek Macharski rozpoczął w Kaplicy Arcybiskupów Krakowskich proces beatyfikacyjny, który na etapie diecezjalnym zakończył się 24 kwietnia 2002 r. Akta procesu zostały przekazane do Rzymu.

Poniżej przytaczam modlitwę o beatyfikację Służebnicy Bożej Janiny Woynarowskiej

Panie Jezu, Odkupicielu człowieka, Sługa Twoja Janina Woynarowska zawsze spieszyła z pomocą chorym i biednym. Błagamy Cię, by i dzisiaj swoim wstawiennictwem pomagała wszystkim dotkniętym bólem i cierpieniem, a swym przykładem uczyła nas na co dzień chrześcijańskiej miłości. Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.


Imprimatur Kuria Metropolitalna w Krakowie
Nr 359/99, dnia 12 III 1999 r.
+ Kazimierz Nycz, wikariusz generalny
ks. Jan Dyduch, kanclerz

piątek, 5 sierpnia 2011

Kolejne wspomnienie o śp. Marii Piotrowicz

Byłem w ostatni weekend na spotkaniu międzyinstytutowym w Częstochowie i tam zostaliśmy zaproszeni do dawania świadectwa o Pani Marii Piotrowicz i przesłania go na adres Instytutu. Z tego względu, że znalazłem Waszą stronę, korzystam z adresu e-mailowego.

Panią Marię Piotrowicz poznałem listownie latem 1998 r. Poszukiwałem wtedy swojej drogi życiowej dość intensywnie. W którejś z gazet katolickich natrafiłem na adres Poradni Powołaniowej w Krakowie i po prostu napisałem. Za kilkanaście dni dostałem piękny list od P. Marii, zapraszający mnie na rekolekcje instytutowe. Niestety P. Maria nie podała mi adresu, gdzie mają się odbyć te rekolekcje, ani telefonu, a miały one zacząć się już za kilka dni. Uznałem to za wolę Boża, że nie dane mi jest rozpocząć nowej drogi życia w tym właśnie instytucie (Chrystusa Odkupiciela Człowieka). Wtedy też zgłosiłem się na warszawski adres Instytutu Chrystusa Króla. Po prawie rocznej kandydaturze, czteroletniej aspiranturze, złożyłem pierwszą profesję, a w zeszłym roku już siódmą (na trzy lata). Od września 2009 r. opiekuję się naszymi aspirantami. Przez ten czas byłem wspierany przez Panią Marię listami i zachętami do trwania na wybranej drodze życia.

Z tego, co wiem, Pani Maria skierowała do naszego Instytutu już wcześniej kilka osób. Są one do dziś. Ze mną pisała dość często. Interesowała się nie tylko moją pracą, czy życiem w Warszawie, ale i moją Rodziną, co mnie bardzo cieszyło. W sumie nie widzieliśmy się nigdy. Rozmawialiśmy tylko przez telefon. Wiem, że Pani Maria dla tych, z którymi utrzymywała kontakt, była prawdziwą Matką duchową. Tak ją wszyscy odbieraliśmy i budowaliśmy się jej wiernością Bogu, głębią pisanych myśli ( zawsze na maszynie ), częstymi listami i interesowaniem się nami.

Pani Maria wysyłała mi książki o Słudze Bożej Janinie Woynarowskiej (także obrazki). Zawsze cieszyłem się, że i nasz kraj ma sługę Bożą, która uświęciła się w życiu świeckim konsekrowanym. Wysyłała mi też pozycje o ks. Kaczu, założycielu Instytutu Chrystusa Odkupiciela Człowieka. Kilka lat temu, po kursie doktoranckim, szukałem tematu do pisania pracy. Pani Maria bardzo zachęcała mnie do podjęcia tematu z życia i działalności Ks. Założyciela. Niestety, życie tak się ułożyło, że napisanie tej pracy nie było wtedy możliwe.

Dziękuję dobremu Bogu za świadectwo życia Pani Marii Piotrowicz, za jej miłości bezinteresowną, iście matczyną, taką ludzką, codzienną. Pani Maria niejako urodziła mnie do życia konsekrowanego świeckiego, pielęgnowała we mnie to powołanie i myślę, że opiekuje się mną do dziś.

Ostatnie spotkanie instytutów świeckich w Częstochowie przypomniało mi o Niej. Obiecuję teraz częściej pamiętać w modlitwie o niej i o osobach, które ją poprzedziły do Domu Ojca z Instytutu Chrystusa Odkupiciela Człowieka.

Maciej F. – Instytut Chrystusa Króla, Warszawa

List sprzed ośmiu lat

Redagując wspomnienia o śp. Marii Piotrowicz natrafiłem na list, który napisała w 2003 roku do Tygodnika Powszechnego. Opisuje w nim swoje wspomnienia z wakacji w 1963 roku, które spędziła wędrując nad Bałtykiem. Jej list jest nawiązaniem do reportażu Jacka Podsiadły "Domy, place i ogrody" z Tygodnika Powszechnego nr 7/2003 r., w którym opisuje miejscowość Kluki i zamieszkujących ją niegdyś Słowińców. A oto treść listu Marii Piotrowicz.


Tekst Jacka Podsiadły przypomniał mi wakacje, które spędziłam w 1963 r., wędrując z przyjaciółmi wzdłuż wybrzeża bałtyckiego od Władysławowa do Świnoujścia. Chcieliśmy poznać tzw. ziemie odzyskane. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak ogromne tereny zajmowały wojska radzieckie. Uwagę zwracało silne obstawienie dawnej granicy polsko-niemieckiej oraz terenów koło Koszalina. Jeśli maszeruje się z plecakami, każda przeszkoda jest problemem, a nam zdarzyło się spotkać zakaz przejścia brzegiem morskim z objazdem ponad 30-kilometrową szosą. Żartem zapytałam stojącego przy wejściu do obozu żołnierza radzieckiego, czy nie moglibyśmy dostać jakiejś „bumażki” na przejście. Ku naszemu zaskoczeniu, jego wysoki rangą zwierzchnik pozwolił nam. Szliśmy środkiem obozowiska chyba z półtorej godziny, nie zatrzymując się. Mijaliśmy szkołę, świetlice, place zabaw dla dzieci, domy, otoczone drutem zejście nad morze. Wszędzie słyszeliśmy tylko język rosyjski.

W Klukach spory kawał drogi szliśmy przez jakieś trzęsawiska, porośnięte mchem torfowcem. Były tam doły po wydobyciu torfu, pełne wody. Pamiętam kostki suszącego się torfu i domy pokryte trzciną. Czekając na otwarcie muzeum, zagadnęliśmy kobietę karmiącą kury w swoim gospodarstwie. Na pytanie, o której otwierają muzeum, odpowiedziała: was wolen Sie? Nie mogło nam się pomieścić w głowie, że po 20 latach życia w Polsce można nie rozumieć ani słowa po polsku. Piękna, młoda kobieta z muzeum wytłumaczyła nam sytuację tych ludzi, których władze Polski Ludowej nie akceptowały. Poza nią nie było we wsi nikogo, z kim moglibyśmy się podzielić tymi przeżyciami. Dziękuję za artykuł i zdjęcia, które przypomniały mi te przeżycia sprzed 40 lat.

niedziela, 31 lipca 2011

Świadectwa o ks. Witoldzie Kaczu

MODLITWA "GORĄCA" - kolejne wspomnienie o księdzu Kaczu.

Gdy w roku 1950 ksiądz znalazł się w areszcie, jego matka i siostra Olga prosiły siostrzenicę ks. Witolda, kilkuletnią Elżbietkę, by mała modliła się gorąco o powrót wujka z więzienia wierząc, że Bóg wysłuchuje modlitw dzieci.

Gdy Olga za jakiś czas weszła do kuchni, zobaczyła że jej córeczka Elżbietka otworzyła rozgrzane drzwi od piecyka w kuchni, w którym paliło się węglem. Dziewczynka siedziała bardzo blisko rozpalonego żaru. Przestraszona matka odciągnęła dziewczynkę od piecyka, ale ta opierała się mówiąc :" Mamo, przecież mówiłyście z babcią, żebym się o powrót wujka modliła gorąco."
Ks. Witold wrócił z więzienia w 1953 roku.

(Relacja śp. Marii Piotrowicz)

poniedziałek, 25 lipca 2011

Bardzo krótko o naszej modlitwie


Nasza modlitwa powinna zawierać całe bogactwo treści – przeproszenie, prośbę, dziękczynienie; wyrażać się natomiast powinna w formie zarówno modlitwy ustnej jak i myślnej, w adoracji i medytacji i może zmierzać ku kontemplacji. Doceniamy każdy rodzaj modlitwy wierząc, że w niej leży tajemnica świętości. Najdoskonalszą modlitwą jest Msza św., w której modlitwa indywidualna przeplata się z modlitwą wspólnotową. Jest ona zanoszona do Boga Ojca przez Jezusa Chrystusa.

Uczestnictwo we Mszy św. jest spojrzeniem do wnętrza swojej duszy, a zarazem wzniesieniem się ku Bogu.

Nasze działanie powinno wypływać z modlitwy.



Więcej o modlitwie można przeczytać w Katechizmie Religii Katolickiej


Jedną z odmawianych przez nas modlitw jest prośba o wytrwanie w wierze pomimo trudów życia, kierowana do św. Stanisława, biskupa i męczennika, patrona naszej Wspólnoty. Oto ona:


"Wszechmogący Boże, święty Stanisław, Biskup, nieustraszenie broniąc Twojej chwały, padł pod ciosami prześladowców; spraw, abyśmy aż do śmierci trwali w niewzruszonej wierze."

(„Służmy Bogu”, Kraków 1981)

poniedziałek, 4 lipca 2011

Świadectwa o ks. Witoldzie Kaczu


TO BYŁ NA PEWNO NAJWYBITNIEJSZY DUSZPASTERZ CHORYCH

Wspomnienie bpa Stanisława Smoleńskiego

Trudno napisać coś o księdzu Kaczu, odczytać jego bogatą osobowość. To był na pewno najwybitniejszy duszpasterz chorych. Ileż to musiało go kosztować, by zaakceptować swe kalectwo, by zostawić pracę z młodzieżą, do której rwał się i odczytać jako swe powołanie pracę z chorymi i dla chorych. Ta jego troska o to, by chory nie marnował swych cierpień, a przeżywał je z Chrystusem.

Uderzało tak bardzo indywidualne traktowanie każdego.

Pamiętam taki szczegół. Był w kontakcie z panią Haliną Dernałowicz. Po jej aresztowaniu, po rewizji w domu, powiedział: "Nigdy takiego porządku w szufladzie w biurku nie miałem, jak teraz."



WIERZYŁ W PRZEPOTĘŻNĄ POMOC MATKI JEZUSA

Wspomnienie siostry Pauli Ochęduszko, benedyktynki

Dla księdza Witolda każdy człowiek był ważny. Za najlepszy środek na kryzysy wewnętrzne uważał pracę, nawet fizyczną.

Opowiadał mi kiedyś, że rodzice - profesorowie wyższej uczelni - nie mogli sobie poradzić z problemami wychowawczymi swego syna. Nie chciał się uczyć, zażywał narkotyki. Zrozpaczeni rodzice zwrócili się do księdza Witolda o pomoc. Po kilkukrotnych rozmowach z tym młodym człowiekiem, które początkowo nie były łatwe, ksiądz w porozumieniu z pewnym znajomym ogrodnikiem, skierował chłopca do niego do pracy.

I o dziwo! Chłopak powoli zaczął coraz lepiej wchodzić w nową rzeczywistość, a przede wszystkim rozumieć, że jest komuś potrzebny, a przez to jego życie nabierało sensu.

Problemy innych ludzi ksiądz Kacz bardzo przeżywał, na kolanach omadlał i czynił wszystko, by im zaradzić.

czwartek, 16 czerwca 2011

Wspomnienia o Marii Piotrowicz

Staramy się pielęgnować dobre tradycje. Istnieje w naszej Wspólnocie zwyczaj, iż zachowujemy pamięć osób, które już odeszły do Pana. Wydano książki dotyczące osoby Służebnicy Bożej Janiny Woynarowskiej, ojca Założyciela ks. Witolda Kacza a także skromniejsze publikacje opisujące życie osób miej znanych, jak na przykład wspomnienia o Janinie Gomulińskiej. Wiadomo, żeby budować przyszłość Wspólnoty, trzeba mieć solidne oparcie w przeszłości.

Wydaje się, że jest obecnie odpowiedni czas, żeby zebrać wspomnienia o naszej byłej Odpowiedzialnej śp. Marii Piotrowicz. Jej obraz w naszej pamięci jest jeszcze na tyle wyrazisty, by świadectwa były jak najbardziej zbliżone do prawdy, konkretne i wolne od hagiograficznego patosu. O wielkości człowieka niech przemawiają czyny, które po sobie zostawił, w których wyraziła się jego miłość do Boga i bliźniego.

Napiszmy wspólnie tych kilkanaście refleksji dotyczących osoby naszej byłej Odpowiedzialnej. Wspomnienia będziemy publikować w naszym biuletynie Ora et Labora oraz na blogu.



Wspomnienia o Marii Piotrowicz


Po raz pierwszy poznałem Marię Piotrowicz w maju 1998 roku w jej mieszkaniu. Wcześniej wymieniliśmy może trzy razy korespondencję listowną, następnie zadzwoniła do mnie i umówiliśmy się na spotkanie. Mówiła o warunkach jakie są stawiane dla osób, które chcą wstąpić do instytutu świeckiego, podkreślała radykalizm takiego życia, nawet jakby przestrzegała, że to trudna droga.Ja się tym specjalnie nie przejąłem, bo byłem już zdecydowany na życie radykalne, właśnie ten radykalizm mnie pociągał, by wstąpić do I.Ś.

Gdy wszedłem w okres kandydatury a zwłaszcza nowicjatu, spotkania z Marią były częstsze. Spotkania formacyjne z nią były dla mnie budujące - jak ładowanie akumulatorów. Często pytała, co u mnie w domu słychać, pytała o rodzinę, również dalszą. Była też wspólna pomoc, nieraz jak z nią się umawiałem na spotkanie, to po drodze coś jej kupowałem, bo prosiła. Raz byłem w Kurii u ks. Jana Zająca (obecnie biskupa w Łagiewnikach). Zanosiłem foldery o instytutach, by je Kuria rozprowadziła po parafiach, sprzątałem mieszkanie. Maria mi pomagała, dwa razy mnie wspomogła finansowo, gdy byłem w trudnej sytuacji. Nie zapomnę dwóch pierwszych rekolekcji, gdy przyjechałem na pierwsze, bardzo się ucieszyła, a na drugich wyszła na drogę, czy czasami nie idę. Zależało jej bardzo na każdej nowej osobie, która poważnie myślała o instytucie, i angażowała swoje siły. Jak pamiętam, to trzy razy w byłem w jej domu na spotkaniach międzyinstytutowych. Oprócz spotkań pisaliśmy do siebie również listy, zwłaszcza latem, gdy przebywała w Jastarni na Helu.

Po latach zaczęły się problemy z pamięcią, pamiętam, że aż trzy razy mi przysłała te same życzenia świąteczne. Słabła również fizycznie, więc spotkania stały się bardzo rzadkie.

Warto na koniec przytoczyć słowa św. Pawła, które można odnieść do Marii, a które raz z taśmy magnetofonowej usłyszałem z ust ks. Witolda Kacza, „choć niszczeje w nas człowiek zewnętrzny, to ten, co jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień”( 2 Kor. 4,16 ).


Tadeusz M.





wtorek, 7 czerwca 2011

Myśli ks. W. Kacza

Wola Boża była i zawsze jest dobra dla wszystkich ludzi.


Łamiąc prawo Boże przekreślamy wolę Bożą.


Miłość ma jednego olbrzymiego wroga, który zabił miłość i wciąż ją zabija - egoizm w siedmiorakiej odmianie grzechów głównych.


Bóg stworzył mężczyznę i kobietę - są równi - ale nie tacy sami.


W psychice kobiecej widzimy dążność do tego, aby być samodzielną i samowystarczalną - a równocześnie kobieta szuka oparcia, szuka kogoś, na kim mogłaby się oprzeć.


Gdy kobieta ulegnie mężczyźnie, gdy on nad nią zapanuje, traci swoją dynamikę, swoją kobiecość.


W Nazarecie Niepokalana poddała się Bogu, uznając Boga za Władcę i Pana swego i całego świata - i nikomu innemu poddaną już nie będzie.


Macierzyństwo dokonuje istnej rewolucji. Wyzwala kobietę z marzycielstwa, bu służyć powierzonym sobie.


Dla osoby oddanej Chrystusowi - nie ma starości. Starość polega na skostnieniu w swoich nawykach i zachciankach. Oddanie Chrystusowi chroni przed tym duchowym skostnieniem.


Nieście Chrystusa do ludzi... Do ludzi nie podchodzić z mentorstwem, ale z żarem miłości.

niedziela, 5 czerwca 2011

Myśli ks. W. Kacza

Na początku wszystkich rzeczy jest miłość Boża... ów klucz do tajemnicy stworzenia.


Jezus, Miłość, która oddaje się codziennie - nie jest miłowany. To jest wstrząsające.


Trzeba pod stopy Matki Bożej rzucać biel naszych serc, naszych dusz, biel naszych sumień i amarant własnej pracy, czynów, wysiłków, trudów płynących z miłości do Jezusa.


Nie wystarczy snuć marzeń o wielkich czynach. Wszelkie reformy na wielką miarę trzeba rozpoczynać od konkretnych czynów.


Będziemy umieli być gwałtownymi, będziemy umieli wyrywać zło a równocześnie będziemy umieli być delikatnymi, współczującymi i cierpliwymi. Będziemy też umieli wtedy delikatniej niż matka wysłuchiwać zwierzeń ludzkich, które powoli przygotowują wyznanie win i powrót do domu Ojca.


Bóg działa przez ludzi i przez ludzi odmienia ziemię.


Na miłość trzeba odpowiedzieć miłością - oddać Bogu na służbę wszystkie władze ciała i duszy.


Nie reformujmy otoczenia, póki nie zreformujemy samych siebie.


Wieczorem - rachunek sumienia - co zrobiłem dla Chrystusa?

wtorek, 24 maja 2011

Założyciel wspólnoty


Wspólnotę Chrystusa Odkupiciela Człowieka założył ks. Witold Kacz w 1960 roku. Miała gromadzić ludzi, żyjących radami ewangelicznymi i składającymi trzy śluby. W 1960 roku osiem osób składa na ręce ks. Kacza ślub czystości i akt oddania się Matce Bożej. W tym samym roku nowo mianowany biskup pomocniczy ks. Karol Wojtyła włączył się z duszpasterską pomocą w sprawę formowania wspólnoty i co najmniej dwa razy w roku bywał na spotkaniach. W 1966 roku pięć członkiń złożyło śluby wieczyste na ręce Założyciela w obecności ks. kardynała Karola Wojtyły.

W latach dziewięćdziesiątych XX. wieku zaczęła przybierać na znaczeniu sprawa Kręgów. Ksiądz założyciel W. Kacz od samego początku uważał, że w Kręgi mogliby wchodzić ludzie samotni, o nie wykrystalizowanym powołaniu, a także małżeństwa. Widział w Kręgach miejsce dla małżonków, wiernych swemu powołaniu małżeńskiemu a jednocześnie żyjących duchowością wspólnoty. Liczył również na grupę Sympatyków, luźniej związanych ze wspólnotą.




>

niedziela, 22 maja 2011

Więź porozumienia duchowego - Św. Jan Paweł II i ks. Witold

Założyciela naszej wspólnoty, ks. Witoldzie Kacza łączyła bliska znajomość, a nawet szczególna zażyłość ze św. papieżem Janem Pawłem II jeszcze w okresie ich młodości.

Witold Kacz urodził się w roku 1920 w Krakowie. Jego rodzice stworzyli w domu atmosferę życzliwości. Szczególnie przyczyniła się do tego matka, osoba o pogłębionym życiu duchowym. W relacjach z ludźmi była bardzo bezpośrednia, szczera i naturalna. Ważne decyzje życiowe były przez nią rozważane w kontekście woli Bożej. Ona zapewniła dzieciom warunki rozwoju duchowego i zatroszczyła się o to, by od pierwszej Komunii Świętej miały stałego spowiednika. W rodzinie panowała atmosfera wzajemnej troski i tę postawę w stosunku do drugich wyniósł z domu młody Witold.

Po ukończeniu gimnazjum w październiku 1938 roku wstąpił do krakowskiego seminarium duchownego. Przez życie Witolda wcześnie przesunął się cień śmierci - brat Zdzisław i siostra Wanda zmarli jeszcze przed II wojną światową, brat Władysław ginie w 1939 roku z rąk bolszewików pod Lwowem. W trakcie pierwszego roku nauki w seminarium umiera mu ojciec.

Właśnie w okresie seminaryjnym kleryk Witold Kacz poznaje kleryka Karola Wojtyłę, pózniejszego papieża Jana Pawła II. Karol Wojtyła wstępuje do seminarium pózniej, bo w 1942 roku, ale obydwoje są w tym samym wieku i przez rok razem studiują teologię. Witold Kacz został wyświęcony na księdza dnia 18 kwietnia 1943 roku, natomiast Karol Wojtyła trzy lata pózniej, dnia 1 listopada 1946 roku.

Ks. Kacz od 1944 roku jest wikarym na parafii w Pcimiu, potem zostaje katechetą w Sułkowicach. Ofiarnie uczy religii, angażuje się w prowadzenie wykładów na tajnych kompletach. Opiekuje się również grupą harcerzy oraz współpracuje z żołnierzami Armii Krajowej jako kapelan.

Po wojnie księdzem zaczął interesować się komunistyczny Urząd Bezpieczeństwa. Dnia 7 lipca 1950 roku zostaje aresztowany pod zarzutem przynależności do "bandy AK" oraz za usiłowanie założenia harcerstwa, co bezpieka określą jako działalność szpiegowską i wywrotową. Rzeczywiście, gdy powstała Polska Ludowa, ksiądz Witold próbował założyć szczep harcerski w Sułkowicach oraz miał tam kontakty z AK, jeździł bowiem do lasu oraz do szpitali z posługą sakramentalną. W trakcie śledztwa był traktowany podobnie, jak inni zatrzymani. Poddawano go przesłuchaniom 24 godziny na dobę, cały czas musiał zachować pozycję stojącą. Tylko jeden z licznych przesłuchujących, kierując się ludzkim odruchem, zezwolił mu usiąść i zdrzemnąć się przez chwilę. Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie został skazany na dziesięć lat więzienia za szpiegostwo.

Po ogłoszeniu wyroku w lutym 1951 roku ks. Witold kolejne trzy miesiące spędził na oddziale kary śmierci, aczkolwiek nie otrzymał wyroku skazującego na śmierć. Przebywał zamknięty w ciasnej celi, którą dzielił ze szczurami, często zjadającymi mu jego więzienny posiłek. Wyroki śmierci wykonywane na skazańcach wywierały na innych współwięzniach niezwykle przygnębiające wrażenie. Skazańców mordowano w okrutny sposób, byli wieszani, a później dobijani. Znajdujący się w więzieniu księża mieli czasem sposobność odprawienia Mszy Św., co umożliwiał im jeden ze strażników. Gdy tylko istniały sprzyjające okoliczności, księża udzielali więźniom Komunii Św., niekiedy też mogli udzielać więźniom sakramentu spowiedzi. Następnie księdza Witolda przewieziono do Rawicza, zakładu karnego o zaostrzonym rygorze. Dopiero po trzech latach, wskutek usilnych starań rodziny, represjonowany przez władze komunistyczne ksiądz miał wyjść na wolność.

Trzeba przypomnieć, że dzień 22 lipca był przez komunistyczną władzę ludową ustanowiony jako najważniejsze święto państwowe, na pamiątkę zdobycia władzy przez komunistów w powojennej Polsce. Zatem na dzień 22 lipca starano się wyznaczać ważne rocznice i wydarzenia. Tego dnia otwarto Pałac Kultury i Nauki w Warszawie (1955), rozpoczęto produkcję Fiata 126p (1973) oraz otwarto Trasę Łazienkowską w Warszawie (1974). Nie dziwi więc, iż władza komunistyczna również i tym razem wybrała dzień 22 lipca, by okazać swą łaskawość, pozwalając opuścić ks. Witoldowi oraz dwudziestu innym kapłanom mury więzienia w Rawiczu.

I tak oto niespodziewanie wywieziony samochodem z więzienia ks. Witold znalazł się na dworcu kolejowym. Pozostawiono go tam bez jakichkolwiek wyjaśnień. Ks. Witold był do tego stopnia oszołomionynie, że nie potrafił samodzielnie podejść do kasy i kupić bilet na pociąg. Dopiero jakiś litościwy kolejarz pomógł mu, kupując bilet i wyjaśniając, jak ma dojechać do Krakowa.

Po opuszczeniu więzienia ks. Witold w wieku 33 lat miał zrujnowane zdrowie - został kaleką, z trudem poruszając się o kulach. Jeszcze przez rok po wyjściu z więzienia żył w ogromnej niepewności, czy aby ponownie nie zostanie zamknięty. Po tym czasie otrzymał wezwanie na ul. Rakowicką, gdzie poinformowano go, że jest zwolniony z więzienia tylko czasowo na roczny urlop. Po kilku miesiącach sprawa na szczęście się wyjaśniła, ale kosztowało to ks. Kacza i jego bliskich wiele nerwów. Zaczęto natomiast przysyłać mu "lekarkę", lecz szybko okazało się, że była to osoba podstawiona przez Służbę Bezpieczeństwa. W końcu "lekarka" przestała przychodzić.

Okres powięzienny był bardzo trudny. Ksiądz miał problemy z poruszaniem się, co spowodowało konieczność zamieszkała w domu rodzinnym u siostry księdza. Po kilku zawałach serca stan zdrowia był opłakany, dlatego uzyskał pozwolenie na odprawianie mszy św. w domu.

Arcybiskup Karol Wojtyła znając bliżej ks. Kacza wiedział, że ten będąc poważnie chorym, doskonale wczuwa się w psychikę i potrzeby osób cierpiących. W związku z tym w 1964 roku zlecił ks. kanonikowi Kaczowi organizację działu duszpasterstwa chorych w Krakowskiej Kurii Metropolitalnej. Tak więc ks. Witold z inicjatywy arcybiskupa Karola Wojtyły zorganizował od podstaw Archidiecezjalne Duszpasterstwo Chorych i kierował nim przez 16 lat, niemal aż do samej śmierci. W tym okresie Duszpasterstwo Chorych nie było połączone z Caritasem - jak to ma miejsce obecnie (kliknij na link, by zobaczyć, jak dziś to funkcjonuje).

Idea Wspólnoty Chrystusa Odkupiciela Człowieka zrodziła się w umyśle ks. Witolda, gdy cierpiał w więzieniu jako ofiara terroru stalinowskiego. Tam dojrzewała myśl o stworzeniu wspólnoty osób, którzy pozostając w świecie, a zarazem żyjąc ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, nieśliby w zlaicyzowane środowiska miłość Chrystusa. Założyciel widział wspólnotę mocno zakorzenioną w Kościele i mającą być Bożą odpowiedzią na szerzące się w świecie zło, zakłamanie, niesprawiedliwość i materializm.

Przy czynnym współudziale kardynała Wojtyły ks. Witold w 1960 roku założył wspólnotę o początkowej nazwie Instytut Świecki Sacramentii Unionis i prowadził go aż do śmierci. W następnym roku ksiądz założyciel razem z dr Marią Piotrowicz jadą do Prymasa Stefana Wyszyńskiego do Warszawy i otrzymują od niego ustną aprobatę na tworzenie Wspólnoty. Nie zapominajmy, że były to czasy, kiedy wspólnoty instytutowe działały niemal w konspiracji, z obawy przed tajnymi służbami PRL-u. W tym czasie nowo mianowany biskup pomocniczy Karol Wojtyła włączył się z duszpasterską pomocą w sprawę formowania wspólnoty i co najmniej dwa razy w roku bywał na spotkaniach.

Na początku trzynaście osób złożyło śluby, a kilka przyrzeczenia. Wspólnota systematycznie powiększała się o nowe osoby. W 1966 roku kolejnych pięć członkiń złożyło śluby wieczyste w obecności ks. kardynała Karola Wojtyły .

Był to okres kształtowania się konstytucji, która dokładnie precyzowała charyzmat i zadania Wspólnoty. Charyzmat Wspólnoty ściśle korespondował z postawą życiową jej założyciela, pełną miłości i troski o drugiego człowieka. Natomiast zadaniem członków miał być "przekaz Bożej miłości wyrażony w bezinteresownej służbie, pomocy ludziom, których Bóg stawia na na naszej drodze życia".

W tym okresie ks. Karol Wojtyła, będąc już kardynałem, zlecił ks. Witoldowi, by kierował Synodalnym Zespołem Maryjnym oraz opracował materiały synodalne "Matka Boża w życiu Archidiecezji Krakowskiej". Kardynał powierzył również księdzu Witoldowi funkcję przewodniczenia pastoralnemu seminarium mariologicznemu przy Kurii Krakowskiej. Kardynał Karol Wojtyła, mimo nawału zajęć, osobiście uczestniczył w pracach seminarium prowadzonych przez ks. Kacza. Siostra ks. Kacza wspomina: "Brat dużo pracował. Widziałam jego niezwykły wysiłek w pracy i oddanie dla dobra ludzi chorych, zagubionych, niezrozumianych przez najbliższe otoczenie. Szukał też drogi, by jak najwięcej osób włączyć w dzieło ukazywania niepojętej miłości Boga do człowieka." Za swą pracę w 1966 roku ksiądz Witold otrzymał ważne odznaczenie "Rochetto et Mantoletto". W dołączonym piśmie kard. Karol Wojtyła dziękuje ks. Kaczowi za pełną poświęcenia posługę chorym, za jego modlitwy oraz "stałą i pełną gotowości współpracę".

W problemach kapłańskich ks. Kacz szukał wsparcia duchowego u kardynała Karola Wojtyły, z którym łączyła go więź porozumienia duchowego. Ks. Karol Wojtyła był duchowym autorytetem dla ks. Witolda, którego znał jeszcze z wojennych czasów nauki w konspiracyjnym seminarium u kardynała Sapiehy. Obaj odnajdywali się na płaszczyźnie nowego nurtu teologicznego w Kościele, który pełnym głosem zabrzmiał na obradach Soboru Watykańskiego II (1962-65), obaj podzielali przekonanie o więzi, jaka łączy osoby żyjące w świecie z kapłanami w Mistycznym Ciele Chrystusa. Obaj podkreślali znaczenie powszechnego kapłaństwa świeckich oraz rolę Maryi Matki Bożej. Z księdzem Kardynałem Wojtyłą łączyły go wspólne pasje i idee, które były tematem ich rozmów, w tych wielkich tematach znajdowali porozumienie.

Kardynał Wojtyła bywał także gościem w małym, skromnym mieszkaniu ks. Witolda. Siostrzenica księdza Kacza zapamiętała, jak kardynał po zakończeniu odwiedzin pogodnie z nią żartował w przedpokoju. Kardynał Karol Wojtyła umacniał ks. Witolda w dźwiganiu kapłańskiego powołania szczególnie w chwilach dla niego trudnych, kiedy ks. Witold miał poczucie, że w tym, co robi, nie odnajduje zrozumienia u niektórych współbraci w kapłaństwie.

Nadszedł czas, kiedy dwaj starzy znajomi musieli się rozstać - jeden zamieszkał na Watykanie, drugi z coraz większym trudem poruszał się po uliczkach starego Krakowa. Apb Stanisław Nowak we wspomnieniu o ks. Witoldzie napisał: "Krzyż bardzo kochał i dlatego tajemnica Odkupienia była mu niezwykle bliska. Nic dziwnego, że gdy jego bliski przyjaciel kardynał Karol Wojtyła został papieżem i napisał encyklikę pt. Redemptor hominis (Odkupiciel człowieka), imię Chrystusa Odkupiciela człowieka dla jego instytutu wydało mu się najdoskonalszym z możliwych." Dlatego też, już po śmierci ks. Witolda Kacza, która nastąpiła 7 lutego 1981 roku, Wspólnota przyjęła nazwę Instytut Świecki Chrystusa Odkupiciela Człowieka.

Przed śmiercią ksiądz założyciel powiedział z przekonaniem do jednej z osób Wspólnoty: "Zawierzyłem wspólnotę Chrystusowi Odkupicielowi Człowieka i Matce Bożej Bolesnej, więc będzie istnieć i rozwijać się."

Dnia 21 lutego 1996 roku papież Jan Paweł II przesłał pismo do naszej Wspólnoty. Pisał w nim o ks. Kaczu: "Dziękuję za list w imieniu małej trzódki, która wspiera mnie modlitwami przez wstawiennictwo Matki Bolesnej. Ona jest szczególnie umiłowana przez Instytut założony w latach, gdy żył śp. ks. Witold Kacz, wielki Opiekun Chorych z terenu Krakowskiej Archidiecezji. Takim pozostał w mojej pamięci Metropolity Krakowskiego.(...) Polecam Was wszystkich opiece Matki Bożej Bolesnej, by nadal prowadziła Was drogą nakreśloną przez Waszego Założyciela. Błogosławię serdecznie. Jan Paweł II. Watykan"

Obecnie zarówno św. Jan Paweł II jak i - zapewne - ks. Witold Kacz patrzą na nas z okna domu niebieskiego i wstawiają się za nami w podążaniu za Chrystusem.

KONTAKT

Jeżeli interesuje Cię duchowość chrześcijańska - modlitwa osobista lub wspólnotowa, Liturgia godzin lub życie według trzech rad ewangelicznych, możesz uzyskać więcej informacji kontaktując się ze Wspólnotą Chrystusa Odkupiciela Człowieka.

Może zastanawiasz się, jak praktycznie żyć Ewangelią w dzisiejszym świecie? Jesteś przekonany, że pragniesz podążać z Chrystusem przez życie, ale zarazem widzisz, że Twoje miejsce nie jest w zakonie.

Może jako mąż i żona troszczycie się o rodzinę, a zarazem pragniecie bardziej dążyć do wspólnego uświęcania się?

Jest wiele różnych pytań, na które chętnie postaramy się udzielić Wam odpowiedzi.

Numery telefonów oraz adresy

Osoby żyjące samotnie, zainteresowane powołaniem do świeckiego życia konsekrowanego i chcące żyć radami ewangelicznymi - świeccy konsekrowani
tel. 514 426 396 - Janka

Małżonkowie
- Krąg małżeństw tel. 515 879 881 - Marek


Poczta elektroniczna: instodkupicielakrakow@gmail.com

Poczta tradycyjna: Wspólnota Chrystusa Odkupiciela Człowieka
skrytka pocztowa 51
30-964 filia U.P. Kraków 69

Spotkania wspólnoty odbywają się co miesiąc w sobotę od października do czerwca (letnia przerwa wakacyjna) w godz. od 9 do 13, w Krakowie przy ul. Kopernika 2.

Można wziąć udział w pięciodniowych rekolekcjach, które odbywają się w okresie wakacyjnym w Staniątkach koło Krakowa; rezerwacja telefoniczna. Zapewniamy wspaniałą atmosferę oraz niezapomniane doznania duchowe. Zapraszamy!

poniedziałek, 9 maja 2011

Podróże po Internecie

W drugiej połowie listopada 2010 roku odbyło się w Krakowie szkolenie zorganizowane przez firmę Google pod tytułem: "Internetowa rewolucja". Słowo rewolucja, które pod naszą szerokością geograficzną tak fatalnie nam się kojarzy, w tym przypadku nie miało nic wspólnego ze stosowaniem środków przymusu czy też przemocą. Celem ogólnopolskiej akcji jest, ujmując to w ogromnym uproszczeniu, jak skutecznie wypromować swoją firmę, lub też stowarzyszenie bądź wspólnotę religijną, w sieci internetowej. Dziś promocja w sieci jest niezbędna nie tylko firmom czy stowarzyszeniom, ale także wspólnotom religijnym.

Okazuje się, że obecnie w naszym kraju jest już około 17 milionów osób korzystających z internetu. Piszę - "już", ponieważ w czasach mojej młodości w komputery były wyposażone tylko najpoważniejsze instytucje naukowe i wojsko. Osób prywatnych nie było absolutnie stać na takie fanaberie. Dziś w Polsce niemal połowa gospodarstw domowych posiada komputer, dwa lub więcej. Wielką popularnością wśród młodszych cieszą się portale społecznościowe, osoby starsze w kontaktach preferują prostą, tradycyjną pocztę elektroniczną. Coraz mniej listów wysyłamy pocztą w białej papierowej kopercie opatrzonej znaczkiem. Przez internet opłacamy rachunki, dokonujemy zakupów on-line, załatwiamy interesy. Na You Tube możemy się dowiedzieć, jak samemu pierwszy raz naprawić zepsuty kran lub przygotować prawdziwą kutię na Wigilię.

Pierwsze komputery, amerykańskiego ABC, brytyjskiego Colossusa, niemieckiego Z3 i wreszcie najważniejszego, znów amerykańskiego ENIACA, konstruowano jeszcze przed wybuchem II. wojny światowej i w trakcie jej trwania. Zaraz po jej zakończeniu ENIACA zainstalowano w bazie armii amerykańskiej, wykorzystując go w balistyce do obliczania trajektorii lotu pocisków artyleryjskich. Ów "elektroniczny integrator i kalkulator" , będący gmatwaniną 18 tysięcy lamp elektronowych i przekaźników, zajmował powierzchnię siedmiuset metrów kwadratowych. Jego konstrukcja pochłonęła pół miliona ówczesnych dolarów - dzisiaj nie jest to suma zbyt wygórowana, lecz wtedy była to kwota niebagatelna. Dodam - jako ciekawostkę - iż umieszczony w 42 szafach, każda o wysokości trzech metrów, miał masę kilku ton. Pięć lat później pracowało na świecie około stu takich maszyn. Zakładano wtedy, iż komputery będą wykorzystywane wyłącznie w celach naukowych i nigdy nie osiągną masowej produkcji. Dziś, gdy dostęp do komputerów posiada ponad miliard osób, wydaje się nam, że egzystencja bez laptopa podłączonego do Internetu jest pozbawiona sensu.

Przeciętny internauta w Polsce spędza przed komputerem 10 godzin tygodniowo. Według prognoz, w tym roku miało przybyć w naszym kraju niespełna jeden milion nowych internautów. Aczkolwiek aktualnie już wiadomo, że przewidywania te z kilku powodów nie spełnią się, to jednak jest oczywiste, iż na naszych oczach dokonuje się internetowe przyspieszenie. I to nie tylko w myśl idei - Laptop dla każdego pierwszoklasisty, ale też według zawołania - Seniorzy do internetu!

Chociaż książki są wciąż jeszcze, jak nakazuje odwieczna tradycja, drukowane w drukarniach i sprzedawane w księgarniach, to jednak można stwierdzić, iż od pewnego czasu występuje u nas staro-nowa jednostka chorobowa pod nazwą księgosuszu. Dawniej nazywano tak groźną zakaźną wirusową chorobę bydła, charakteryzującą się ostrym zapaleniem błon śluzowych. Ponieważ jednak w naszym kraju już dobre ponad pół wieku nie występuje, można chyba jej nazwę przenieść na określenie nie nazwanego dotychczas zespołu chorobowego, jakim jest postępująca atrofia tak zwanego czytelnictwa masowego. Nadchodzi posucha książki drukowanej. To znaczy - książek na półkach księgarskich jest zatrzęsienie, natomiast kupujących - jak na lekarstwo.
W związku z tym będzie więcej tlenu w powietrzu, bo drzewa nie pójdą pod siekierę, tylko szumiąc sobie spokojnie będą przetrawiać nadmiar dwutlenku węgla z powietrza i produkować tak nam potrzebny tlen.

Jeżeli już tak ma być, że jesteśmy niejako skazani na świat wirtualny, to podróżując po nim, róbmy to z głową. Czytajmy odpowiednie przewodniki, które ostrzegą nas w porę przed niebezpieczeństwami w podróżach po Internecie. Poniżej - za portalem Opoka - przytaczam jeden taki tekst, napisany przez T. Z. Zuhlsdorfa w tłumaczeniu Asji Kozak.

Przed zalogowaniem się do Internetu

Wszechmogący wieczny Boże,
który stworzyłeś nas na Swój obraz i podobieństwo
i nakazałeś nam poszukiwać dobra, prawdy i piękna,
zwłaszcza w świętej osobie
Twego jednorodzonego Syna, naszego Pana Jezusa Chrystusa,
Ciebie prosimy,
racz sprawić za wstawiennictwem Świętego Izydora,
biskupa i doktora,
abyśmy w naszych podróżach po Internecie
kierowali się tylko do stron zgodnych z Twoją wolą
i traktowali wszelkie napotkane dusze
z miłosierdziem i cierpliwością.
Przez Pana naszego Jezusa Chrystusa. Amen.


Święty Izydor z Sewilli jest patronem Internetu, internautów i informatyków.

piątek, 6 maja 2011

Spotkanie wspólnot Archidiecezji Krakowskiej

Dnia 23 października 2010 roku odbyło się pierwsze spotkanie przedstawicieli wszystkich wspólnot, ruchów i stowarzyszeń działających w Archidiecezji Krakowskiej. Miało ono miejsce w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie-Łagiewnikach. Gospodarzem spotkania był ks. kard. Stanisław Dziwisz, natomiast honorowym gościem - ks. kard. Stanisław Ryłko, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Świeckich, która jest jedną  z dykasterii Kurii Rzymskiej.

Aula wypełniona była po brzegi  osobami, reprezentującymi cały przekrój wiekowy - od rodzin z niemowlętami z Kościoła Domowego (OAZY) po leciwych przedstawicieli Zakonu Kawalerów Maltańskich.

W Archidiecezji Krakowskiej jest zarejestrowanych około 67 wspólnot, od Neokatechumenatu po Arcybractwo Dobrej Śmierci. Wszystkie te wspólnoty skupiają ponad 10 tys. osób. Ostateczna liczba jest wciąż otwarta, ponieważ wiele ruchów i bractw nie zostało dotychczas oficjalnie ujętych w rejestrach.

W swoim przemówieniu ks. kard. St. Ryłko podkreślił, iż wobec różnorodności charyzmatów i metod działania poszczególnych wspólnot istnieje wspólna troska, jaką jest ewangelizacja i działanie na rzecz dobra Kościoła i człowieka. Racją istnienia ruchów i stowarzyszeń w Kościele  jest ewangelizacja rozumiana jako czynienie Boga obecnym w świecie. To jest naszą podstawową misją i zadaniem. Kardynał akcentował, iż racją bytu wspólnot jest apostolstwo.

Świat powinien na nowo odkryć Chrystusa, Który jest Najwyższym Pięknem; odkryć Go i zachwycić się Nim. Kardynał odwołał się tutaj do przemyśleń szwajcarskiego teologa Hansa Urs von Balthasara, który pisał o Chrystusie jako Najwyższym Pięknie.

Po prelekcji księdza kardynała był czas na pytania. Przedstawiciel Neokatechumenatu postawił pytanie o kierunki nowej ewangelizacji dzisiaj. Ks. kard. Ryłko w odpowiedzi stwierdził, iż nowa ewangelizacja polega na nowym zapale głoszenia Ewangelii. Zauważył, iż w Polsce jest wiele środowisk, które trzeba ewangelizować. I dodał - "To jest zadanie dla was."

Kolejne pytanie dotyczyło możliwości podjęcia współpracy z ruchami z Europy Zachodniej. Ksiądz Kardynał odpowiedział, iż wiele ruchów ma charakter międzynarodowy, np. Odnowa w Duchu Świętym czy Neokatechumenat. Dodał, iż Polacy dają świadectwo wiary np. w Anglii. Przyznając, że "wiara rośnie, gdy się nią dzieli", niejako zachęcił do podejmowania szeroko rozumianej aktywności apostolskiej poza granicami naszego kraju.

Po Mszy Św. odprawionej w Sanktuarium Miłosierdzia Bożego ks. kard. Stanisław Dziwisz dokonał wmurowania kamienia węgielnego pod kościół bł. Jana Pawła II w Centrum bł. Jana Pawła II "Nie lękajcie się!" . Centrum ma być żywym pomnikiem Wielkiego Papieża, służącym rozwojowi Jego myśli, szeroko rozumianej edukacji oraz dziełom charytatywnym.


>

Ten tekst jest napisany właśnie z myślą o Tobie

Wspólnota Chrystusa Odkupiciela Człowieka jest świecką wspólnotą kontemplacyjno-czynną życia konsekrowanego, założoną przez kapłana Archidiecezji Krakowskiej ks. prałata Witolda Kacza (1920 - 1981). Żyjemy i pracujemy w świecie: w środowiskach, do których Bóg nas powołał poprzez talent, zainteresowania lub cierpienie. Naszą maksymą jest benedyktyńskie "Ora et labora" - "Módl się i pracuj", a ideałem drogi życia Osiem Błogosławieństw.

Trzon wspólnoty stanowią osoby tzw. świeckie konsekrowane - kobiety i mężczyźni, którzy potwierdzają swoje oddanie Bogu trzema ślubami: czystości, ubóstwa i posłuszeństwa.

Istnieje również możliwość włączenia się na różne sposoby w życie wspólnoty, żyjąc jej duchowością, charyzmatem, duchem rad ewangelicznych, stylem apostolstwa - dla małżeństw, kobiet i mężczyzn: w Kręgach - w Kręgu Małżeństw oraz w grupie Sympatyków. Osoby te nie składają ślubów wieczystych, lecz starają się żyć zgodnie z Ewangelią.

O tym, czym są śluby wieczyste, kim są świeccy konsekrowani, co to są Kręgi można się dowiedzieć, czytając ten blog. Piszący te słowa należy do Kręgu Małżeństw.