niedziela, 6 grudnia 2015

CZŁOWIEK POSIADA DWA ŻYCIA

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.

Zauważyliśmy już, że w myśli Chrystusa czystość serca nie przeciwstawia się nieczystości, ale hiokryzji, dwulicowości a ta wada jest jedną z najbardziej rozpowszechnionych i najmniej uznawanych. Człowiek – napisał Pascal – ma dwa życia: jedno prawdziwe, a drugie wymyślone, oparte na opinii swojej lub innych. Bardzo staramy się o upiększanie i zachowanie naszego życia wyidealizowanego, a zaniedbujemy prawdziwe. Jeśli posiadamy jakąś cnotę lub zasługę, to staramy się ją w taki czy inny sposób pokazać, aby aby tą cnotą bądź zasługą ubogacić nasze życie wyidealizowane. Jesteśmy nawet zdolni wyrzekać się samych siebie, by dodać coś do tego wyidealizowanego życia; czasami stajemy się tchórzami, byleby uchodzić za odważnych i jesteśmy gotowi oddać życie, byleby ludzie o tym mówili.

Ta skłonność ukazana przez Pascala pogłębiła się ogromnie wraz ze współczesną kulturą środków masowego przekazu, filmu, telewizji i świata rozrywki w ogólności. Kartezjusz powiedział: „Myślę, więc jestem”. Dziś chce się to powiedzenie zastąpić innym: „Pokazuję się, więc jestem”.



Początkowo wyraz hipokryzja zarezerwowany był dla świata sztuki teatralnej. Oznaczał po prostu recytowanie, przedstawianie na scenie. Święty Augustyn przypomina to w swoim komentarzu do błogosławieństwa czystego serca. „Hipokryci – pisze – są tymi, którzy udają, jak ci, którzy w teatrze odgrywają rolę innych”. Teraz już prawie wszystko jest fiction, udawaniem, także wiadomości na naszych ekranach.

Pochodzenie tego słowa naprowadza nas na zrozumienie natury hipokryzji. Polega ona na robieniu z życia teatru, w którym recytuje się dla publiczności; jest zakładaniem maski, byciem już nie sobą, ale postacią. Przeczytałem gdzieś takie określenie tych dwóch rzeczywistości: „Postać nie jest niczym innym, jak zepsuciem osoby. Osoba ma twarz, a postać maskę. Osoba jest radykalną nagością, a postać samym ubiorem. Osoba kocha to, co prawdziwe i istotne, postać żyje udawaniem i sztucznością. Osoba jest uległa swoim przekonaniom, postać słucha scenariusza. Osoba jest pokorna i lekka, postać ciężka i zawadzająca”.

Udawanie teatralne jest hipokryzją, ale niewinną, ponieważ zawsze zachowuje rozróżnienie pomiędzy sceną a życiem. Nikt, kto uczestniczy w przedstaiweniu Agamemnona (taki przykład podaje Augustyn), nie myśli, że aktor to prawdziwy Agamemnon. Nowość, która dziś niepokoi, polega na niwelowaniu tej różnicy, przekształcaniu życia w przedstawienie. Usiłują to robić tzw. reality shows, które panoszą się w sieciach telewizyjnych całego świata. Według jednego ze współczesnych filozofów trudno jest dziś odróżnić realne wydarzenia (11 września, wojna z państwem islamskim) od ich przedstawiania medialnego. Mieszają się ze sobą realność i wirtualność. Wezwanie do uwewnętrznienia, które cechuje nasze błogosławieństwo i całe Kazanie na górze, jest równocześnie zaproszeniem do niepoddawania się tej tendencji zmierzającej do ograbienia osoby, zredukowania jej do obrazu, albo gorzej, do pozoru. Jjeśli człowiek się temu podda, doznaje zagubienia, wyobcowania, które jest wynikiem życia opartego tylko na tym, co zewnętrzne, życia zawsze i tylko przed oczami ludzi, a nigdy przed Bogiem i własnym ja. Komentarzem do tego mogą być słowa św. Franciszka z Asyżu: „Człowiek jest tym tylko, czym jest w oczach Boga i niczym więcej.”


Rodzaj hipokryzji zbiorowej

Często podkreśla się społeczne i kulturowe znaczenie niektórych błogosławieństw. Na transparentach niesionych przez pacyfistów nierzadko czytamy: „Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój” a błogosławieństwo cichych słusznie jest przypominane w walce z przemocą. Nigdy jednak nie mówi się o społecznym znaczeniu błogosławieństwa ludzi czystego serca, które wydaje się być zarezerwowane do środowiska osobistego. A ja jestem przekonany, że błogosławieństwo to może spełniać jedną z najbardziej potrzebnych funkcji krytycznych w naszym społeczeństwie.

Istnieje hipokryzja indywidualna i zbiorowa. Chciałbym uwidocznić jedną z tych form hipokryzji zbiorowej, w której wszyscy jesteśmy zanurzeni. Polega ona, wbrew pierwotnemu znaczeniu słowa, nie na okrywaniu, ale odkrywaniu, nie na chowaniu, ale pokazywaniu. Mam na myśli ekshibicjonizm ludzkiego ciała, przede wszystkim kobiecego, sprzedawanego w formie sztuki, przyjemności estetycznej, walki z tabu, podczas gdy w przeciwieństwie do tego, co dokonuje się w prawdziwej sztuce, odpowiada tylko na zapotrzebowania handlu i publiki.

Przeprowadzono wiele badań nad tym zjawiskiem. Wszyscy są zgodni co do tego, że odpowiedzialność za taki stan rzeczy ponoszą mężczyźni, którzy w ten sposób nadal sprawują władzę nad kobietą, tłumacząc się podziwianiem piękna. Kiedyś pewna kobieta narzekała, że jej koledzy zamiast cenić ją za dwa doktoraty i przygotowanie zawodowe, którym nieraz się wykazywała, oceniają ją na podstawie czegoś zupełnie innego. To wszystko prawda. Należy jednak uznać, że pewną część odpowiedzialności za taką sytuację ponoszą same kobiety. To, co widzą w nich mężczyźni, zależy także od tego, co one im pokazują. Spełniają się słowa, które Bóg wypowiedział do Ewy: Ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą (Rdz 3,16). Stajemy w obliczu kolejnego panowania nad kobietą i jej wykorzystywania (niestety za jej zgodą).



Wyjaśnię, dlaczego nazwałem tę sytuację hipokryzją zbiorową: ponieważ ukazuje się ją z niewinności a i beztroską, które są zgoła fałszywe. Wszyscy wydają się powtarzać: „A co w tym złego?” dobrze zdając sobie sprawę z przewrotności tego pytania! Jeśli hipokryzja polega na ukrywaniu prawdziwych intencji pod fałszywymi pozorami, jawi się ona jako coś pięknego i dobrego, tak ze strony kobiet, jak i mężczyzn.

Jest to także hipokryzja z innego powodu, ponieważ sprowadza dziewczyny do „okładek”, do wyglądu, do stworzeń bez duszy, które są warte tyle, ile zyskają w oczach innych. Mentalność, która w ten sposób rozpowszechnia się wśród młodych, jest zabójcza. Podsuwa się im myśl, że dla osiągnięcia powodzenia w życiu nie trzeba się angażować w naukę, nie trzeba poświęceń, których wymaga dobre przygotowanie do zawodu, nauka języków. Wystarczy, jeśli jest taka możliwość, wykorzystać własne ciało, pozwalając sobie na trochę wyuzdania. Niestety, życie szybko upomina się o swoje; kiedy tylko ciało przekwita, a młodość przemija, wiele dziewczyn i chłopców staje w sytuacji absolutnego braku przygotowania do stawiania czoła życiu. I to są dramaty, które obserwujemy każdego dnia.

Konkretnym sposobem walki z takim przyzwyczajeniem jest bojkotowanie twórczości i programów telewizyjnych, które utrzymują się z handlu ciałem kobiety. Dzięki temu działaniu dotrze do publicystów i prowadzących talk shows, że mamy dość tego zjawiska, które ośmiesza nas w oczach całego świata, nie zapominając oczywiście o tym, że jest ono naganne w oczach Boga. Zachęca się do bojkotowania przemysłu zbrojeniowego lub artykułów żywnościowych modyfikowanych genetycznie, dlaczego nie robić tego samego wobec tych, którzy zanieczyszczają samo źródło życia?


Hipokryzja religijna

Najgorsze, co można zrobić z hipokryzją, to posłużyć się nią do oceny innych, czy to społeczeństwa, czy kultury, czy wreszcie świata. To właśnie do takich osób Jezus stosuje tytuł hipokrytów: Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata (Mt 7,5).

Warto byśmy przypomnieli sobie jako chrześcijanie powiedzenie jednego z rabinów z czasów Jezusa, według którego 90% obłudy, jaka jest naświecie, znajduje się w Jerozolimie. Czyha ona z prostego powodu przede wszystkim na osoby pobożne i religijne; w środowisku, gdzie cenione są wartości duchowe i moralne, mocniejsza jest pokusa ich pokazywania, aby nie uchodzić za takich, którzy są ich pozbawieni. Czasami też urząd, jaki został nam powierzony, popycha nas do takich postaw. Św. Augustyn pisze: „Kiedy się sprawuje jakieś urzędy w społeczeństwie, nieuniknione jest spotykanie się z miłością i trwogą innych ludzi – ciągle czyha wróg naszego prawdziwego szczęścia i wszędzie sidła zastawia, kusi nas okrzykami: Brawo! Brawo!, abyśmy wtedy, gdy chciwie tego słuchamy, niepostrzeżenie zostali pochwyceni, abyśmy radość oderwali od Twojej prawdy i umieścili ją w ludzkim fałszu, aby nas cieszyło to, że ludzie nas kochają i boją się nas, nie ze względu na Ciebie, lecz zamiast Ciebie”.

Najgorszą hipokryzją jest ukrywanie... własnej hipokryzji. Czy w naszym rachunku sumienia znajduje się pytanie: „Czy nie byłem obłudny? Czy bardziej liczyłem się z tym, jak oceniają mnie ludzie, a nie Bóg?”

Jezus dał nam bardzo prosty i niezastąpiony środek dla poprawiania w ciągu dnia naszych intencji. Są nim trzy pierwsze prośby z modlitwy Ojcze nasz: „Święć się imię Twoje, Przyjdź królestwo Twoje, Bądź wola Twoja”. Można je odmawiać jako modlitwę, ale też jako deklarację intencji: Wszystko co robię, chcę czynić, aby uświęciło się Twoje imię, aby przyszło Twoje królestwo i aby stała się Twoja wola”.



Byłby to cenny dar dla społeczeństwa i chrześcijaństwa, gdyby to błogosławieństwo pomogło nam ciągle podtrzymywać żywe pragnienie świata czystego, szczerego, bez hipokryzji, tak osobistej, zbiorowej, jak i religijnej czy świeckiej; świata, w którym czyny zgodne są ze słowami, słowa z myślami człowieka, a te z kolei z Bogiem.

Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą.

Homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na listopadowym dniu skupienia

czwartek, 12 listopada 2015

Świętym - i wysportowanym - być

Uważam, że osoby 55 +, do których ostatnio zacząłem się zaliczać, powinny prowadzić w miarę aktywny tryb życia, jeżeli chcą ustrzec się tych wszystkich okropnych chorób, które przychodzą wraz z wiekiem (a są liczne). Kiedy się dochodzi do tego krytycznego okresu, to na rekreacyjne uprawianie sportu nie jest jeszcze za późno. Wiem o tym z własnego doświadczenia.

Od pewnego czasu chodziło za mną, żeby dać nura w głęboką wodę. "Ech, bracia, wpław! I płynąć, pływać..." , jak pisał K. I. Gałczyński w wierszu Kronika olsztyńska. Bo pływanie jest i zdrowe, i przyjemne. Jednakże kiedy na początku lata przybyłem nad Bałtyk, w lodowatej kipieli zdołałem ledwie zamoczyć stopy. Niestety, nasze polskie morze raczej nie nadaje się do uprawiania pływania, za to jest idealne do długich pieszych wypraw wzdłuż brzegu. Po krótkim lecie nastała długa jesień i jednocześnie ponownie pootwierano kryte pływalnie w mieście, między innymi mój ulubiony basen na krakowskiej YMCE (Young Men's Christian Association). Kiedy brak słońca, dmie chłodny wiatr i zacina jesienny deszcz, każdy kryty basen kąpielowy przenosi nas do ciepłych klimatów mórz południowych. Szybko się zatem spakowałem, wsiadłem do tramwaju i dotarłem do długo oczekiwanej pływalni. Tutaj wreszcie na trzy kwadranse mogłem uwolnić się od codziennego zabiegania, telefonu komórkowego i sms-ów, zostawiając to wszystko w szatni.



Nareszcie znalazłem się na otwartej przestrzeni pływalni; jak zawsze było nas tutaj wszystkich zaledwie pięć osób, wliczając w to ratownika wodnego. Zanurzywszy się w błękitno-seledynowej, orzeźwiająco chłodnej wodzie, poczułem się szczęśliwy. Odbiłem od brzegu. W okularach kąpielowych, chroniących przed chlorem, wyraźnie dostrzegłem przesuwające się pode mną odległe dno basenu. Gdy tak miarowo przemierzałem basen tam i z powrotem, nagle przyszła mi do głowy myśl, czy po zmartwychwstaniu będzie nadal można sobie czasem popływać? Jeżeli będą istniały morskie stworzenia, to chyba powinny pływać w jakimś morzu, zastanawiałem się. W takim razie może będzie można gdzieś popływać? Płynący człowiek... Kiedy jest się zanurzonym w wodzie, odgrodzonym od świata zewnętrznego wodną barierą i odizolowanym od obrazów i dźwięków, czasem w umyśle pojawiają się niespodziewane myśli.

Dziękuję Ci, Boże, że stworzyłeś taką fantastyczną wodę, w której można tak świetnie pływać! – taką modlitwę pochwalną (iście franciszkańską?) kierowałem do Stwórcy. Trzy kwadranse spędzone w wodzie minęły bardzo szybko; kontakt z wodą, połączony z wysiłkiem fizycznym sprawił, iż poczułem się zregenerowany wewnętrznie.

Dziś powszechnie przyjmuje się, iż zdrowy wysiłek fizyczny, związany z uprawianiem sportów i dostosowany do naszych możliwości (spacery, gimnastyka relaksacyjna, jazda rowerem, pływanie, turystyka górska, jazda na nartach itp.) jest panaceum przeciwko procesom starzenia się. Według słownika wyrazów obcych panaceum to uniwersalny środek przeciwko wszystkim chorobom, zawsze i na wszystko skuteczny. Aczkolwiek zdrowy wysiłek fizyczny nie jest idealnym środkiem przeciwko wszystkim chorobom, to jednak powoduje obniżenie masy ciała przy nadwadze, skutecznie zwalcza stresy i depresje, dostarcza pozytywnych bodźców, zapobiega rozwojowi licznych chorób, często przywraca i podtrzymuje radość życia. Na marginesie - trzeba jasno przyznać, iż ostatecznie nie ma leku (panaceum) wstrzymującego proces starzenia się naszego organizmu.

Jeżeli chodzi o radość życia, to Papież Franciszek w Niedzielę Palmową w 2013 roku do tłumów zebranych na Placu św. Piotra m.in. powiedział: "Pierwsze słowo, które pragnę skierować do was, to radość! Nigdy nie bądźcie ludźmi smutnymi:  chrześcijanin nigdy nie może być smutny!" W swoich wystąpieniach papież często podkreśla znaczenie radości w duchowości chrześcijańskiej (smutny chrześcijanin to – oprócz stanu choroby - nie chrześcijanin).

Starajmy się brać przykład od świętych i błogosławionych. Św. Jan Paweł II był chyba najbardziej wysportowanym duchownym XX wieku. W swojej młodości brał udział w spływach kajakowych z młodzieżą, uprawiał turystykę górską, turystykę rowerową, całe życie jeździł też na nartach. Kazał nawet wybudować kryty basen pływacki w Watykanie, żeby jak najczęściej móc pływać. Niezwykle intensywną posługę pasterską przeplatał chwilami aktywnego wypoczynku dla regeneracji sił.

Inny błogosławiony, Pier Giorgio Frassati (1901 - 1925) jest znany z dwóch swoich pasji życiowych: z poświęcania się ubogim i z alpinizmu. Będąc członkiem Konferencji św. Wincentego a Paulo, organizował wszechstronną pomoc biednym, bezrobotnym i chorym, ale najbardziej lubił osobiście ich odwiedzać, z nimi rozmawiać, przy nich posiedzieć. Z drugiej strony od dzieciństwa uwielbiał Alpy. Korzystał w każdej wolniejszej chwili, aby wyskoczyć na narty albo wspinaczkę.



Sługa Boży Jerzy Ciesielski (1929 – 1970) ukończył Politechnikę Krakowską oraz Studium Wychowania Fizycznego przy Wydziale Lekarskim Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na obu kierunkach radził sobie doskonale. W r. 1968 uzyskał stopień doktora habilitowanego (docenta). Wykonywał liczne ekspertyzy i projekty budowlane, był czynnym członkiem Polskiego Związku Inżynierów i Techników Budownictwa oraz Naczelnej Organizacji Technicznej (NOT). Później został wykładowcą na Uniwersytecie w Chartumie (Sudan) jako tzw. visiting professor. Sport, który od wczesnej młodości uprawiał, był jego wielką pasją życiową.

Jak wskazują te przykłady świętych, dążenie do świętości może iść w parze z prowadzeniem zdrowego trybu życia i uprawianiem sportu.

sobota, 31 października 2015

Instytuty Świeckie

Szczególny dar Ducha Świętego

W tym roku mija 56 lat, gdy Pius XII konstytucją apostolską Provida Mater Ecclesia zatwierdził instytuty świeckie jako nową formę życia konsekrowanego w Kościele. Ta nowa forma powołania zatwierdzona została ze względu na: wielkie zapotrzebowanie na prawdziwych świadków wiary, żyjących w różnych środowiskach świeckich, ściśle związanych z Kościołem, zaangażowanych głęboko w życie Kościoła przez konsekrację, a równocześnie żyjących normalnym życiem zawodowym, sąsiedzkim, rodzinnym, społecznym; coraz częściej występujące wśród młodych ludzi pragnienie ścisłego związania się z Chrystusem przez śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa przy jednoczesnym pozostawaniu w normalnych, świeckich środowiskach.

Jan Paweł II, zwracając się do uczestników V Międzynarodowego Kongresu Instytutów Świeckich, powiedział: "Wasz stan życia poświęconego Bogu jest szczególnym darem Ducha Świętego dla naszych czasów po to, by usunąć napięcie między obiektywnym otwarciem się na wartości nowoczesnego świata (autentyczny chrześcijański stan świecki) a pełnym oddaniem się Bogu (duch całkowitego poświęcenia się Bogu). Kościół wiele się po Was spodziewa, potrzebuje on Waszego świadectwa". 

Jesteśmy powołaniem stosunkowo młodym i jeszcze mało znanym - zarówno wśród świeckich, jak i duchownych - mimo że jest już przeszło 180 instytutów w świecie zatwierdzonych przez Stolicę Świętą. 

W celu pomocy ludziom szukającym tej drogi życiowej otwarto w 1994 r., przy bazylice Mariackiej w Krakowie, Poradnię Powołaniową - Instytuty Świeckie, mającą ludziom odczytującym w sobie to powołanie umożliwić zdobycie informacji i uzyskanie pomocy w jego krystalizacji.

Powołanie do instytutu świeckiego

Instytut świecki nie jest ruchem, organizacją kościelną czy stowarzyszeniem. U podłoża leży Boże wezwanie: "Pójdź za Mną...", wzywające do pójścia za Chrystusem drogą rad ewangelicznych - czystości, ubóstwa i posłuszeństwa - przy równoczesnym przeświadczeniu o potrzebie pozostania w świecie, by Chrystus mógł tu przeze mnie kochać ludzi, służyć im i przyczyniać się do budowania świata według myśli Bożej, prowadzić ku zbawieniu...



Realizacja ślubów w instytucie świeckim

Duże różnice - w stosunku do zakonów - dotyczą realizacji wszystkich ślubów.
Ślub czystości realizujemy w środowisku koedukacyjnym i musimy sobie wypracować i wymodlić postawę wobec wszystkich ludzi otwartą, serdeczną, pełną Chrystusowej miłości i szacunku, a zarazem roztropności. Przeżywamy bowiem te same trudności, co każdy samotny człowiek w świecie, na wszystkich etapach życia. Staramy się zacieśniać naszą więź z Chrystusem jako Przyjacielem, Oblubieńcem..., a równocześnie staramy się odczytywać Chrystusa w ludziach...

Ślub ubóstwa przeżywamy jako zjednoczenie z Chrystusem ubogim. Jego realizacja różni się od ślubu składanego w zakonie m.in. tym, że zachowujemy prawo własności prywatnej. Podstawą naszego utrzymania, jak każdego świeckiego, jest wynagrodzenie za pracę. W pewnym sensie styl ubóstwa nakreśla środowisko, w którym żyję i pracuję. Wysuwa się tu problem włodarzenia zarobionymi pieniędzmi jako nie swoją własnością i ogarnięcia sercem ludzi swego środowiska. Przy ubóstwie zwracamy uwagę, by służyć ludziom nie tylko dobrami materialnymi, ale czasem, zdolnościami, umiejętnościami, wiedzą itp., a przede wszystkim samym sobą...

Ślub posłuszeństwa to zjednoczenie z Chrystusem posłusznym Ojcu. Staramy się spełniać wolę Bożą. Odczytujemy ją przez wsłuchiwanie się w słowa Ewangelii, w zapotrzebowanie ludzi naszych środowisk, wymogi przełożonych w pracy zawodowej, społecznej, głos hierarchii kościelnej, ukierunkowania, wypowiedzi Stolicy Apostolskiej, rozważając je na modlitwie, przy równoczesnej wierności wymogom konstytucji naszego instytutu, jak również głosu osoby odpowiedzialnej w instytucie.

Etapy powołania do instytutu świeckiego

Pierwszy etap to odczytanie, że Bóg chce ode mnie pójścia drogą rad ewangelicznych, a więc wyrzeczenia się rodziny na rzecz pełniejszego zaangażowania w pracę w świecie dla zbawiania ludzi. 

Następnym problemem jest sprawa wyboru instytutu. Ważne jest zorientowanie się w charyzmatach i duchowości poszczególnych instytutów. Człowiek musi się w danym charyzmacie i duchowości odczytać. Wszak instytut, do którego wstępuje, będzie jego rodziną duchową. Trzeba tu brać pod uwagę również swe zdolności, zamiłowania, zainteresowania i dotychczasowe doświadczenia. 

W Polsce jest ponad 30 instytutów różniących się charyzmatem i duchowością, niektóre mają określone pole działania, np. wśród młodzieży czy chorych i ludzi starszych. 
Są instytuty o duchowości "ogólnokościelnej", są też oparte na konkretnych duchowościach zakonnych, np. karmelitańskiej, franciszkańskiej, jezuickiej, salezjańskiej itp.; są pochodzenia zagranicznego i rodzimego; są liczne, występujące na wszystkich kontynentach, i małe, dopiero powstające.

Przygotowanie do składania ślubów

W większości instytutów formacja przebiega w codziennym życiu, nie wymaga przerywania pracy zawodowej czy studiów. Kandydat, podobnie jak w zakonie, przechodzi pewne etapy:

- kandydatura - okres, w którym człowiek upewnia się, że Bóg powołuje go do świeckiej konsekracji, a nadto do życia w charyzmacie i duchowości danego instytutu. Trwa to na ogół od 0,5 do 1 roku;

- próba (termin użyty w prawie kanonicznym) - okres analogiczny do nowicjatu w zakonie. Jego celem jest zacieśnienie więzi z Chrystusem (intensyfikacja życia sakramentalnego i modlitewnego) i przygotowanie się do oddania Bogu przez wejście na drogę rad ewangelicznych. To głębsze odczytanie wezwania Chrystusowego: "Pójdź za Mną" i gotowość odpowiedzenia na nie; to życie wymogami konstytucji i włączenie w życie wspólnoty - współodpowiedzialność; oraz równoczesne angażowanie się w problemy środowiska, w którym żyję. Próba twa przeważnie 2-3 lata;

- okres ślubów czasowych. Trwa 5-6 lat, kończy się złożeniem ślubów wieczystych i trwałym włączeniem się w życie wspólnoty, a także podejmowaniem coraz większej współodpowiedzialności za problemy środowiska.

Co daje instytut?

Przede wszystkim wspólnotę ducha, która stanowi duże oparcie i przeświadczenie, że w dążeniu do coraz większego zjednoczenia z Bogiem i służby ludziom nie jestem sam. Chociaż nie mieszkamy razem, staramy się budować więzi braterskie między sobą. Chrystus wybrał nas takimi, jakimi jesteśmy. A jesteśmy bardzo różni, obciążeni słabościami, zranieniami... Chrystus połączył nas w daną wspólnotę. Im bliżsi jesteśmy Chrystusa, tym jesteśmy bliżej siebie. 

Dużą pomocą służą ludzie odpowiedzialni, którzy indywidualnie towarzyszą każdemu. Łączy nas między sobą - choć nieraz jesteśmy daleko - codzienny udział we Mszy św., odmawianie Liturgii Godzin, miesięczne dni skupienia i spotkania z wymianą myśli na temat fragmentu Ewangelii i problemów naszych środowisk, przeżywanie konsekracji itp. oraz roczne rekolekcje. 

Bliższe informacje ogólne na temat instytutów świeckich znaleźć można w następujących pozycjach książkowych:
Dla Boga i świata - świeccy konsekrowani, Wydawnictwo "Jedność", Kielce 1993.
W sercu świata - świeccy konsekrowani, Wydawnictwo Poligrafii Towarzystwa Salezjańskiego, Kraków 1988 - książka skierowana szczególnie do ludzi poszukujących swej drogi życiowej.
Z Chrystusem w świecie - instytuty świeckie w 50-lecie "Provida Mater Ecclesia", Wydawnictwo "Polyhymia", Lublin 1997.
Instytuty świeckie - nowa forma powołania w Kościele, Anamnesis 23, Sandomierz 2000.
Kodeks Prawa Kanonicznego, Pallottinum, 1984, kan. 710-730.



Tekst ten został napisany w 2003 roku przez nieżyjącą już przełożoną naszej Wspólnoty Marię Piotrowicz i opublikowany w tygodniku Niedziela (20/2003).

czwartek, 15 października 2015

Błogosławieni czystego serca!

1. OD CZYSTOŚCI OBRZĘDOWEJ DO CZYSTOŚCI SERCA

Ktokolwiek słyszy dziś te słowa: Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą, myśli instynktow­nie o cnocie czystości, tak jakby to błogosławieństwo było równoważnikiem szóstego przykazania: „Nie cudzołóż". W rzeczywi­stości czystość serca nie oznacza w myśli Chrystusa jakiejś szczególnej cnoty, lecz cechę, która powinna towarzyszyć wszystkim cnotom. Jej bezpośrednim przeciwień­stwem nie jest nieczystość, lecz hipokryzja.

Z kontekstu Kazania na górze widać wyraźnie, co Jezus rozumiał przez czystość serca. Ewangelia mówi, że o czystości lub nieczystości jakiegoś czynu - czy to bę­dzie jałmużna, post, czy modlitwa - stanowi intencja: to znaczy umotywowanie ze względu na przypodobanie się ludziom bądź też Bogu: Kiedy więc dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich lu­dzie chwalili. Zaprawdę, powiadam wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jał­mużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie (Mt 6,2-4).



Widzimy, że w Biblii hipokryzja jest grzechem naj­bardziej piętnowanym przez Boga. Motyw tego jest oczywisty: poprzez nią człowiek degraduje Boga, odsu­wa go na drugi plan, umieszczając na pierwszym stwo­rzenia, ludzi. Człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce (1 Sm 16,7): troska o to, co zewnętrz­ne, a nie o serce, oznacza dawanie pierwszeństwa czło­wiekowi, a nie Bogu. Hipokryzja jest więc przede wszystkim brakiem wiary. Stanowi jednak także brak miłości względem bliźniego, ponieważ dąży do sprowa­dzenia człowieka do roli obserwatora. Nie uznaje god­ności osoby ludzkiej samej w sobie, lecz uzależnia ją od własnego jej obrazu.

Sąd Chrystusa nad hipokryzją jest bezapelacyjny: otrzymali już swoją nagrodę! Nagrodę, na dodatek, pozorną, także z punktu widzenia ludzkiego, ponieważ, jak wiadomo, sława ucieka przed tym, kto jej szuka i idzie za tym, kto przed nią ucieka. Jednakże jest pewne, że przed Chrystusem, z małymi wyjątkami u proroków czy w Psalmach, czystość miała znaczenie rytu­alne i kultowe; oznaczała unikanie rzeczy, zwierząt, osób i miejsc uważanych za takie, które mogłyby skazić i odda­lić od świętości Boga. W tej kategorii umieszczano przede wszystkim to, co było związane z narodzinami, śmiercią, pokarmami, seksualnością. To samo zresztą obserwuje­my poza Biblią, w innych religiach, choć w odmiennych formach i warunkach.

Jezus kładzie kres tym wszystkim tabu przede wszystkim poprzez swoje postępowanie: jada z grzesz­nikami, dotyka trędowatych, spotyka się z poganami, a więc robi wszystko, co uważane było za wysoce kalają­ce; następnie zmienia je poprzez naukę, którą głosi. Podniosły ton, jaki brzmi we wprowadzeniu do błogo­sławieństwa czystych i nieczystych, świadczy o tym, że Jezus jest świadom nowości swojego nauczania: Potem przywołał znowu tłum do siebie i rzekł do nie­go: «Słuchajcie Mnie, wszyscy, i zrozumcie! Nic nie wcho­dzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczy­stym; lecz to, co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym... Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pocho­dzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, obelgi, pycha, głupota. Całe to zło z wnętrza pochodzi i czyni człowieka nieczystym (Mk 7,14-15.21-23).

Tak uznał wszystkie potrawy za czyste - zauważa ze zdumieniem Ewangelista (Mk 7,19). Przeciwstawiając się próbom niektórych judeochrześcijan, którzy usiło­wali przywrócić podział na czyste i nieczyste, tak co do pokarmów, jak i w innych dziedzinach życia, Kościół apostolski podkreśla z mocą: Dla czystych wszystko jest czyste (Tt 1,15; por. Rz 14,20).

Czystość rozumiana jako wstrzemięźliwość i czy­stość seksualna nie jest obca temu błogosławieństwu (Jezus mówi, że nieczystość serca powodują także nie­rząd, cudzołóstwa, wyuzdanie), jednakże zajmuje dość ograniczone, można powiedzieć „drugorzędne" miejsce. Także w tym kontekście, jak i w innych, najważniejszą rolę odgrywa „serce", co podkreśla Jezus: Każdy, kto po­żądliwie patrzy na kobietę, już się w swoim sercu dopuścił z nią cudzołóstwa (Mt 5,28).

Słowa „czysty" i „czystość" nie występują nigdy w Nowym Testamencie dla określenia tego, co dziś rozumiemy jako powstrzymywanie się od grzechów cielesnych. Ta rzeczywistość opisywana jest przy pomocy innych słów.

Z tego, co powiedzieliśmy, wynika jasno, że praw­dziwie czystego serca jest sam Jezus. Nawet Jego wrogo­wie muszą przyznać: Nauczycielu, wiemy, że jesteś praw­domówny i na nikim Ci nie zależy. Bo nie oglądasz się na osobę ludzką, lecz drogi Bożej w prawdzie nauczasz (Mk 12,14). Jezus mógł o sobie powiedzieć: Ja nie szu­kam własnej chwały (J 8,50).



2. SPOJRZENIE NA HISTORIĘ

W egzegezie patrystycznej dość szybko pojawiają się trzy podstawowe kierunki rozumienia i tłumaczenia błogosławieństwa czystego serca w duchowości chrze­ścijańskiej: moralny, mistyczny i ascetyczny. Interpreta­cja moralna kładzie nacisk na szczerość intencji, mi­styczna na oglądanie Boga, ascetyczna na walkę z namiętnościami ciała.

Biorąc pod uwagę kontekst ewangeliczny, Augustyn tłumaczy to błogosławieństwo w oparciu o klucz moral­ny, jako odrzucenie wykonywania uczynków poboż­nych przed ludźmi po to, aby nas widzieli (por. Mt 6,1). Oznacza ono zatem prostotę i autentyczność, które sprzeciwiają się hipokryzji. „Ten tylko ma serce proste, to znaczy czyste - pisze - kto przechodzi ponad ludzki­mi pochwałami i w swoim życiu szuka nagrody tylko u Tego, kto przenika sumienia".

Czynnikiem decydującym o czystości serca lub jej braku jest intencja. Wszystkie nasze czyny są uczciwe i miłe przed obliczem Boga, jeśli je wykonujemy w pro­stocie serca, to znaczy z intencją skierowaną ku górze, ku miłości... A więc nie tyle chodzi o czyn, który wyko­nujemy, ile raczej o intencję, z jaką go wykonujemy.

Interpretacja mistyczna, którą zapoczątkował Grze­gorz z Nyssy, wyjaśnia to błogosławieństwo w relacji do kontemplacji. Należy oczyścić swoje serce od wszyst­kich związków ze światem i ze złem. W ten sposób serce człowieka staje się na nowo owym czystym i jaśnieją­cym obrazem Boga, jakim było na początku, bo stwo­rzenia w swojej duszy, jak w zwierciadle, mogą oglądać Boga. „Jeśli poprzez twoje życie, czujne i uważne, obmy­jesz brud, który nagromadził się w twoim sercu, rozbłyśnie w tobie boskie piękno... Kontemplując siebie same­go, dostrzeżesz w sobie Tego, który jest pragnieniem twojego serca i będziesz błogosławiony". W tym przy­padku cały nacisk położony jest na owoc obiecany w tym błogosławieństwie; czystość serca jest środkiem, celem zaś oglądanie Boga.

W niektórych środowiskach monastycznych pojawia się nowa i interesująca myśl: czystość serca rozumiana jako wewnętrzne zjednocze­nie, które dokonuje się poprzez pragnienie tylko jed­nego - Boga właśnie. Święty Bernard pisze: „Błogosła­wieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Jezus zdaje się mówić: oczyść serce, oderwij się od wszystkiego, stań się mnichem, to znaczy samot­nym, szukaj u Pana tylko jednego i idź za tym (por. Ps 27,4), uwolnij się od wszystkiego, a będziesz widział Boga.

Rzadko natomiast spotykamy u ojców Kościoła i autorów średniowiecznych interpretację ascetyczną czystości, która będzie jednak dominować od XIX wie­ku. Wyraźny jej przykład daje nam Jan Chryzostom: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Czystego serca nazywa tych, którzy są cnotliwi, którym sumienie nie wyrzuca żadnego grze­chu i żyją w czystości. Nie ma bowiem nic bardziej ko­niecznego od tej cnoty, aby móc oglądać Boga".

homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na październikowym dniu skupienia


poniedziałek, 3 sierpnia 2015

PIELGRZYMKA OSÓB KONSEKROWANYCH

KARD. DZIWISZ ZAPRASZA NA PIELGRZYMKĘ OSÓB KONSEKROWANYCH DO SANKTUARIUM W KALWARII ZEBRZYDOWSKIEJ

ZAPROSZENIE METROPOLITY KRAKOWSKIEGO


Drogie Siostry, drodzy Bracia!

Zapraszam wszystkie Osoby konsekrowane Archidiecezji Krakowskiej na pielgrzymkę do Sanktuarium Pasyjno – Maryjnego w Kalwarii Zebrzydowskiej. Odpowiadając na życzenie Ojca Świętego Franciszka, pragniemy w Roku Życia Konsekrowanego wspólnie i z wdzięcznością spoglądać na naszą przeszłość, przeżywać naszą teraźniejszość z pasją i przyjmować z nadzieją przyszłość życia konsekrowanego w Kościele. Pragniemy prosić Pana żniwa o nowe i dobre powołania do życia konsekrowanego i do kapłaństwa.

Pielgrzymka odbędzie się 13 sierpnia br., w święto Najświętszej Maryi Panny Kalwaryjskiej. A oto program pielgrzymki:

godz. 9.00 – Droga Krzyżowa od kaplicy Piłata
godz. 11.00 – Eucharystia.

Mszy św. przewodniczy i homilię wygłosi Bp Kazimierz Gurda, Przewodniczący Komisji Episkopatu Polski ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego.

Kapłanów zapraszam do koncelebrowania Mszy świętej, a wszystkich pozostałych do uczestnictwa.

Po Mszy św. Ojcowie Bernardyni zapraszają wszystkie Osoby konsekrowane na agapę.

Ponawiając zaproszenie do wspólnej modlitwy i świętowania, wszystkim z serca błogosławię.


Stanisław kard. Dziwisz
Metropolita Krakowski

sobota, 25 lipca 2015

DUCH TCHNIE, KĘDY CHCE


1. Tajemnica Ducha Świętego

Ojciec kocha Syna, Syn kocha Ojca, a ta Ich wzajemna miłość jest Trzecią Osobą. Miłość jest zawsze twórcza. Duch Święty jest miłością Ojca do Syna i Syna do Ojca.

Posłużę się obrazem, by ukazać tajemnicę Bożego życia. Krzak róży ma korzeń głęboko ukryty w ziemi; z niego wyrastają łodygi i liście, a na nich pojawia się kwiat. Można powiedzieć, że Ojciec, którego nikt nigdy nie widział, jest niczym korzeń ukryty w ziemi. Syn objawia Ojca i jest jak widoczny nad ziemią krzak. Wszyscy wiedzą, że jeśli krzew rośnie, to musi posiadać korzeń; Duch Święty jest natomiast kwiatem. Wierzymy w Ojca, w Syna i w Ducha Świętego. Mówimy, że Duch Święty pochodzi od Ojca i od Syna albo od Ojca przez Syna. Kwiat wyrósł z korzenia i z łodygi albo z korzenia poprzez łodygę.

Kilka wieków trwała polemika, które z tych pojęć jest poprawniejsze, czy „Duch Święty pochodzi od Ojca i od Syna”, cz też „Od Ojca przez Syna”. Jedno i drugie ujęcie jest poprawne, chociaż Kościół prawosławny odrzuca pochodzenie od Ojca i Syna, a przyjmuje tylko od Ojca przez Syna.

Stosunkowo dużo możemy powiedzieć o Synu Bożym, ponieważ On stał się człowiekiem. Stał się podobny do nas. Natomiast Duch Święty jest dla nas trudno uchwytną tajemnicą. Jeśli nikt słowami nie potrafi wyrazić piękna kwiatu, na który patrzą nasze oczy, to czyż potrafimy mówić o pięknie i tajemnicy Ducha Świętego? Ona jest nieprzetłumaczalna na język ludzki.

Na czym polega zasadnicza trudność mówienia o Duchu Świętym? Otóż Ojciec i Syn, jeśli tak można powiedzieć, posiadają w naszym doświadczeniu swoją twarz; my wiemy, co to znaczy być ojcem i co to znaczy być synem. To podejście jest osobowe. Jeśli powiemy „duch”, to ten wyraz z niczym konkretnym nam się nie kojarzy, to jest dla nas coś zupełnie nieuchwytnego.


Duch nie ma dla nas wymiaru osobowego i w tym tkwi wielka trudność. Niemniej Bóg, objawiając się człowiekowi, chciał zwrócić uwagę na dwie sprawy. Chrystus jako Syn Boży objawia nam Ojca jakby zewnętrznie. Natomiast Duch przekazuje nam ukryte, dyskretne działania Boże. On jest jakby na drugim planie. Jego działalność rozpoznajemy po jej skutkach.

W tej sytuacji Pismo Święte, chcąc wyrazić tajemnicę Ducha Świętego, posługuje się symbolami. Pierwszym symbolem Ducha jest ogień, który zstępuje na Apostołów znajdujących się w Wieczerniku w dniu Zesłania Ducha Świętego. Ogień, podobnie jak żar w hutniczym piecu, oczyszcza; wypala na świecie to, co się Bogu nie podoba. Oddziela złoto od wszystkiego, co nim nie jest. Ogień ogrzewa, czyli stwarza atmosferę ciepła, tak potrzebną do życia. Ogień oświeca, a światło jest także do życia potrzebne. Duch Święty więc oczyszcza nas, ogrzewa i oświeca.

Drugim symbolem jest podmuch wiatru. Chrystus powiada:”Wiatr wieje, kędy chce i szum jego słyszysz, lecz nie wiesz, skąd pochodzi i dokąd zdąża. Tak jest z każdym, który narodził się z Ducha”. Symbolika wiatru ukazuje tajemniczość Bożego działania. Nikt z ludzi nie potrafi przewidzieć działania Ducha Świętego. On tchnie, kędy chce. Wielu z nas na pewno, wielokrotnie doświadczyło takiego dotknięcia przez Ducha Świętego, chociaż tego nie potrafimy wyrazić. Wiemy tylko, że zadziałała Boża moc. Działanie Ducha rozpoznajemy w tym tchnieniu dopiero po jego skutkach. Potężne uderzenie wiatru może człowieka obalić, jak działanie Ducha Bożego obaliło pod Damaszkiem św. Pawła. Może to być wiatr łagodny, jak ten, którego doświadczył prorok Eliasz na świętej górze.

Ta symbolika tchnienia posiada jednak szczególne znaczenie przy słyszeniu głosu. Dźwięki dochodzą przecież do naszego ucha na zasadzie drgań powietrza. Jest to fala, nieodczuwalnego dla innych części ciała powiewu, który uderza w nasze ucho. Jeśli te uderzenia są właściwie przez nas odczytywane i rozumiane, całe otoczenie do nas przemawia. Duch Święty jest słowem Boga, skierowanym do każdego człowieka. Jego tchnienie trzeba dobrze zrozumieć. Mądrość człowieka polega właśnie na bezbłędnym odczytywaniu każdego Bożego słowa, które dociera do ucha naszego serca.

Trzecim symbolem Ducha Świętego jest gołębica. Duch Święty niczym gołębica zstępuje na Jezusa w czasie Jego chrztu w Jordanie. Ten symbol występuje już w Księdze Rodzaju. Gołębicę spotykamy po raz pierwszy przy potopie. Noe wiedząc, że arka już osiadła na twardym gruncie wypuścił gołębicę, a ta wracając, przyniosła mu w dziobie gałązkę z drzewa oliwkowego. Tym symbolem posługują się nawet ateiści, uznając go za znak. Gołębica jest bowiem uosobieniem łagodności i pokoju. W Księdze Rodzaju pojawia się gołębica jako znak pojednania się Boga z ziemią, która została przez Niego przeklęta z powodu grzechu. Ten znak to właśnie symbol pojednania i pokoju. Duch Święty bowiem przychodzi po to, aby nas pojednać, aby przynieść nam pokój i aby w sposób twórczy prawdziwą miłością jednoczyć ludzi.

2. Obecność Ducha Świętego w Kościele

Jest jednak trudność w operowaniu symbolami. Duch Święty jest bowiem samą energią Miłości, a energii nie da się przedstawić. Można tylko przedstawić skutki jej działania. Nikt przecież nie potrafi namalować prądu elektrycznego; podobnie nie potrafi namalować Ducha Świętego.

Duch Święty jest potężną energią Bożej Miłości, doprowadzoną przez Boga do Kościoła i Jego działanie odkrywamy tylko na podstawie skutków. Kiedy wsiadamy do tramwaju, nikt z nas nie zastanawia się nad wyglądem prądu elektrycznego, my korzystamy tylko z jego owoców. Rzadko kto myśli o tym, gdy zapala światło, że ma do czynienia z energią; dopiero gdy żarówka się nie świeci, zastanawiamy się nad tym, czy jest spalona, czy też nie ma prądu. Z energii elektrycznej korzystamy prawie na każdym kroku i nie dostrzegamy jej samej, lecz rejestrujemy tylko skutki jej działania.

Podobnie jest w Kościele. Duch Święty działa w sposób ukryty poprzez każdy sakrament. Ile razy ktoś podchodzi do konfesjonału, aby uzyskać odpuszczenie grzechów, tyle razy podchodzi do Ducha Świętego, który go oczyszcza. Świadkami Jego działania jesteśmy także przy ołtarzu, gdy Duch Boży przemienia chleb i wino w Ciało i Krew Chrystusa. Jesteśmy świadkami Jego działania w nas, gdy oświeca nasze serce, aby zrozumiało słowa Boże. Ale Duch Święty pragnie także działać w Kościele w sposób bardzo widzialny i to jest temat, na który pragnę zwrócić szczególną uwagę.

Dziś w Kościele mówi się o tak zwanej odnowie w Duchu Świętym. Jest to ruch znany od dwudziestu wieków, a łączy się on z działaniem Ducha Świętego, wyrażonym w nadzwyczajnych znakach. Ma ono miejsce wtedy, gdy ludzie stanowią wspólnotę wiary i modlitwy, pozostającą do dyspozycji Boga. Ten ruch przybrał ostatnio w świecie duże rozmiary. Paweł VI błogosławił wszystkim, którzy angażowali się w działalność tego ruchu. Jan Paweł II spoglądał bacznym okiem na to, jak miliony ludzi na świecie oddają się do dyspozycji Ducha Świętego przez pogłębienie swojej modlitwy i przez otwarcie serca na Jego działanie.

Obserwuje się w tym ruchu wiele znaków, szczególnie są to uzdrowienia. Trudno mówić o cudach i Kościół o cudach mówić nie chce. Mówi tylko o znakach. Jest wielu ludzi, którzy doświadczyli Bożego działania Ducha Świętego. Na przykład całymi latami nie potrafili chodzić, doznali bowiem uszkodzenia kręgosłupa, a teraz przeżywają dotknięcie Bożego Ducha, wstają, dają świadectwo otrzymanej łaski i wracają do normalnego życia. Niekiedy są to spotkania, w których bierze udział kilkadziesiąt tysięcy rozmodlonych ludzi, doświadczających działania Ducha Świętego. Znacznie częściej jest mowa o uzdrowieniach wewnętrznych, a więc o wyrwaniu z nałogu alkoholizmu, z grzechów nieczystych czy z narkomanii; o uleczeniu z pożądliwości, z nienawiści czy z chorobliwej zazdrości.

Piszę o tym dlatego, ponieważ można spotkać takie wspólnoty, które w szczególny sposób dowartościowują działanie Ducha Bożego. Duchowi Świętemu, który działa przez Kościół, jest potrzebna wspólnota ludzi wiary i modlitwy, ale jego działanie nie ogranicza się tylko do tej wspólnoty. Na przykład poprzez taką wspólnotę dokonują się uzdrowienia wśród ateistów, czy też wśród wyznawców innych religii. Związek jednak z grupą modlących się ludzi jest wyraźnie widoczny. Niech to zilustruje przykład: Do grupy odnowy należy syn, który modli się o uzdrowienie swojego chorego ojca buddysty. Na drugi dzień ojciec przychodzi do modlących się, aby podziękować im za modlitwę i by podziękować ich Bogu za łaskę zdrowia. Przychodzi nie po to, aby zmienić religię, ale po to, by podziękować za łaskę, którą otrzymał.

Na tym właśnie polega charyzmatyczne działanie Ducha Świętego, do którego to działania Kościół podchodzi zawsze bardzo ostrożnie z tej racji, że takich spontanicznych wydarzeń nie da się ani kontrolować, ani też jednoznacznie ocenić. Jednak Duch Boży zawsze w ten sposób działa w Kościele. Szczególnie jest to widoczne w życiu świętych. Świeci cudotwórcy, jak na przykład Jan Bosco czy Franciszek z Asyżu to ludzie napełnieni Duchem Świętym, działający w oparciu o Jego moc; i to właśnie było dostrzegalne w ich życiu. Święci to ludzie, którymi posługuje się Duch Boży.



Chciałbym, aby to rozważanie nad obecnością Ducha Bożego w Kościele i nad różnymi formami Jego działania, zarówno tego niewidzialnego w sakramentach, jak i widzialnego w charyzmatach, dotarło do naszej świadomości, abyśmy potrafili przez pogłębienie wiary i modlitwy oddać się do dyspozycji Ducha Bożego. Duch Święty chce czynić znaki i cuda w XXI wieku. Nie myślę tu o nadzwyczajnych wydarzeniach, ale przede wszystkim o tym, co umacnia wiarę. Jak w czasach Chrystusa przepowiadanie Ewangelii było połączone za znakami, tak i w XXI wieku przepowiadanie Ewangelii może być także połączone ze znakami. Chciałbym również was prosić, abyście umieli krytycznie, ale i z całą powagą odbierać wszystkie wiadomości, dotyczące odnowy w Duchu Świętym, zarówno w świecie, jak i na terenie Polski. Aby nie było w tym ani przesadnego krytycyzmu ani też fanatycznego entuzjazmu. „Duch tchnie, kędy chce”.

Homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na dniu skupienia Wspólnoty Chrystusa Odkupiciela Człowieka

wtorek, 7 lipca 2015

KOCHAĆ, WIELBIĆ I SŁUŻYĆ ...



Kochać, wielbić i służyć ...
Homilie na Światowy Dzień Życia Konsekrowanego w Polsce
Abp Stanisław Gądecki
130 x 200 mm, 176 stron, oprawa twarda
Księgarnia Św. Wojciecha
Cena 25,00 zł

Najgorsze jest to, że przeciętny człowiek niewiele wie o życiu konsekrowanym i patrzy na zakonników jak na darmozjadów i pasibrzuchów (Leon Knabit OSB).

Książka wpisuje się w ogłoszony przez papieża Franciszka Rok Życia Konsekrowanego. Jest dobrą okazją do głębszej refleksji nad darem życia poświęconego Bogu i może przyczynić się do lepszego poznania i szacunku dla życia konsekrowanego.

niedziela, 17 maja 2015

RADOŚĆ PIECZĘCIĄ CHRZEŚCIJANINA

Śmiech jest wynikiem naszej wewnętrznej radości, zaś radość rozumiana po chrześcijańsku jest "w pewnym sensie cnotą, którą należy rozwijać". Zwrócił na to uwagę Jan Paweł II w Liście apostolskim o świętowaniu niedzieli Dies Domini, 57. Natomiast papież Franciszek pisze wprost, iż "Radość jest znakiem rozpoznawczym chrześcijanina. Chrześcijanin bez radości nie jest chrześcijaninem albo jest chory. Innej możliwości nie ma! Coś jest nie tak z jego zdrowiem. Chrześcijańskie zdrowie to radość! Radość jest pieczęcią chrześcijanina." (Nowenna do Ducha Świętego z Papieżem Franciszkiem, wyd. Zgromadzenie Księży Marianów, Warszawa 2015, s.6)

Cnota radości polega na drobnym wysiłku, by opanować szorstkość w zachowaniu, by uniknąć niegrzecznego słowa, aby się uśmiechać, kiedy jesteśmy zmęczeni lub brak nam siły. Jak wiadomo, radość jest jednym z owoców Ducha Świętego.


Śmiech to zdrowie

Zdolność do śmiechu jest jedną z istotniejszych cech odróżniającą nas od świata zwierząt. Śmiech jest naszym prawdziwym pożytkiem. Jak się powszechnie mówi, leczy ciało i duszę. Jest w tym wiele prawdy.

Śmiech pozwala złagodzić stres związany z życiem codziennym, usuwa zmęczenie i depresję, potrafi ulżyć cierpieniu i zapewnia zdrowy sen. Jest również najlepszym środkiem zapobiegającym licznym chorobom dzięki temu, iż przyspiesza proces metabolizmu organizmu, ożywia krążenie krwi, wzmacnia funkcje obronne organizmu i – w rezultacie – wzmacnia organizm.

Oprócz swego terapeutycznego efektu, śmiech odgrywa bardzo ważną rolę w stosunkach międzyosobowych. Powszechnie wiadomo, że ludzie, którzy często się uśmiechają, osiągają większe sukcesy życiowe. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Po pierwsze, zawierają znajomości towarzyskie o wiele łatwiej niż ponuraki. Po drugie, nigdy nie biorą siebie nazbyt poważnie i to pozwala im utrzymać równowagę umysłową. Po trzecie, chętniej są zatrudniani niż nie - uśmiechający się pracownicy. To jest przyczyną, dlaczego osiągają lepsze wyniki w pracy: pogodny sprzedawca sprzeda więcej towarów w sklepie a pełen optymizmu menadżer zawrze więcej kontraktów dla swojej firmy.

Jest udowodnione, że ludzie, którzy lubią się śmiać, są pewniejsi siebie, bardziej tolerancyjni i chętniej akceptują słabości innych. Jest tak, ponieważ śmiech oczyszcza emocje i pomaga pozbyć się agresji.

Jeżeli nie próbujemy złagodzić napięcia, ostatecznie obraca się ono przeciwko nam – bądź wpadamy w gniew i pogarszamy nasze relacje z innymi ludźmi, bądź tłumimy własne uczucia i zmierzamy do załamania nerwowego. Dlatego zamiast psuć ludziom humor lub sprowadzać na siebie chorobę, powinniśmy wybuchać śmiechem tak często, jak to tylko jest możliwe. "Konanie ze śmiechu" jeszcze nikomu nie wyrządziło krzywdy. I nie ma żadnych efektów ubocznych. Wprost przeciwnie, jest kluczem do bycia szczęśliwym.


Apostolstwo uśmiechu

Nasza polska święta, w ikonografii zawsze przedstawiana jako uśmiechnięta - Urszula Ledóchowska, zwracała uwagę, że prawdziwy chrześcijanin powinien mieć uśmiech na ustach. Pisała o specyficznej formie apostolstwa. "Podaję wam tu rodzaj apostolstwa, które nie domaga się od was ciężkiej pracy, wielkich umartwień i trudów (...) mianowicie apostolstwo uśmiechu. Uśmiech rozprasza chmury nagromadzone w duszy. Uśmiech na twarzy pogodnej mówi o szczęściu wewnętrznym duszy złączonej z Bogiem (...). Uśmiech na twej twarzy pozwala zbliżyć się bez obawy do ciebie, by cię o coś poprosić, o coś zapytać – bo twój uśmiech już z góry obiecuje chętne spełnienie prośby. Nieraz twój uśmiech wlać może do duszy zniechęconej jakby nowe życie, nadzieję, że nastaną lepsze czasy, że nie wszystko stracone, że Bóg czuwa."

Święta Urszula Ledóchowska zauważa też, iż apostolstwo uśmiechu – jak każdy rodzaj apostolstwa - wymaga od nas wysiłku. Pisze ona - "Mieć stały uśmiech na twarzy, zawsze – gdy słońce świeci albo deszcz pada, w zdrowiu lub w chorobie, w powodzeniu albo gdy wszystko idzie na opak – o to niełatwo! Uśmiech ten świadczy, że dusza twa czerpie w Sercu Bożym tę ciągłą pogodę duszy, że umiesz zapomnieć o sobie, pragnąc być dla innych promykiem szczęścia."

środa, 18 marca 2015

Instrukcja Cum Sanctissimus

Instrukcja Cum Sanctissimus
z 19.03.1948 r. Kongregacji Ds. Zakonów

Według postanowienia Ojca Świętego Piusa XII zawartego w Konstytucji Provida Mater Ecclesia z 1947 roku, to Kongregacja Ds. Zakonów była władzą kompetentną, której poddane zostały instytuty świeckie. Kongregacja Ds. Zakonów sformułowała odpowiednie podstawowe przepisy, które od początku umożliwiały tworzenie i organizowanie instytutów świeckich:

1/ Aby stowarzyszenie mogło stać się instytutem świeckim, musi stosować się do wszystkich przepisów Konstytucji Provida Mater Ecclesia, jak również musi być zatwierdzone i kanonicznie erygowane przez biskupa, po zasięgnięciu rady Świętej Kongregacji.

2/ Stowarzyszenia te (instytuty świeckie) nie mogą pozostawać w szeregu zwykłych stowarzyszeń świeckich.

3/ W celu uzyskania zgody na erekcję nowego instytutu, biskup miejsca ma zwrócić się do
Świętej Kongregacji ds. Zakonów (wg odpowiednich przepisów).

4, 5, 6/ Przepisy szczegółowe normujące powstawanie i zatwierdzanie nowych instytutów.



7/ Przepis formułuje kryteria oceny danego stowarzyszenia pod kątem przekształcenia się w instytut świecki:

a/ czy osoby należące - poza praktykami pobożnymi i wyrzeczeniami – rzeczywiście
i zdecydowanie realizują trzy rady ewangeliczne,

b/ czy więzy łączące członków są: stałe, wzajemne, pełne, przez co członek oddaje się stowarzyszeniu, a stowarzyszenie bierze za niego odpowiedzialność,

c/ czy stowarzyszenie stara się lub posiada wspólne domy,

d/ czy unika się ( co nie byłoby zgodne z naturą i celem instytutów świeckich) np. noszenia habitu.

8, 9/ Przepisy określające łączność, ew. zależność od instytutów zakonnych.

10/ Członkowie instytutów, z racji swego powołania, są zobowiązani do życia doskonalszego niż członkowie zwykłych stowarzyszeń czy Akcji Katolickiej.

11/ Przepis określający formy zależności i współpracy z władzami kościelnymi.

Opr. Barbara

poniedziałek, 16 marca 2015

WYRZECZENIE SIĘ ŚWIATA


Poprzez chrzest Bóg uświęca człowieka. Nie każdy jednak, kto wejdzie do wody i nad którym zostaną wypowiedziane sakramentalne słowa, faktycznie zostanie przez Boga uświęcony. Aby to mogło nastąpić, człowiek musi chcieć tego uświęcenia. Dlatego Bóg oczekuje od niego doniosłej decyzji, dokonania wyboru między perspektywami realizacji życia na ziemi.

Jedna to perspektywa życia doczesnego, ograniczonego barierą śmierci. Dla wielu śmierć jest rozwiązaniem wszystkich, nawet najtrudniejszych problemów. Ma to miejsce wówczas, gdy jest traktowana jako definitywny koniec ludzkiej egzystencji. Kto tak pojmuje życie, szuka szczęścia doczesnego i godzi się na logikę tego świata. Chce jak najlepiej się tu urządzić i wygrać doczesność. Taka jest jedna perspektywa życia.

Druga perspektywa uwzględnia możliwość nieśmiertelnego życia. Śmierć nie jest kresem. Istnieje szansa wejścia w świat wieczności, świat wiecznego szczęścia. W tej perspektywie obowiązuje logika wiary. Kto chce podejść do chrztu, musi zobaczyć te dwie perspektywy realizacji ludzkiego życia i dokonać wyboru. Ten wybór jest zasadniczy. Świadomie i dobrowolnie decyduję się na to, że moje życie traktuję jako drogę do życia wiecznego. Wybieram perspektywę nieśmiertelności. Wtedy trzeba zgodzić się na to, że nic, co jest ziemskie, nie może być ostatecznym celem mojego życia, jest tylko etapem, jest dobrem, po które, o ile mi nie przeszkadza w zdobywaniu nieśmiertelności, mogę sięgnąć, ale nie jest ono celem mojego życia. To spojrzenie na doczesność jako na drogę, jako na środek, który pomaga w osiągnięciu wyższego celu, nie jest równoznaczne z odrzuceniem doczesności, z negatywnym spojrzeniem na to, co ziemskie. Przeciwnie, dopiero wtedy człowiek zaczyna rozumieć Pana Boga, który po stworzeniu wspaniałego świata powiedział, że to wszystko jest bardzo dobre. Ale ta ziemska droga jest tak bogata i pełna uroku, że kusi, by zatrzymać się na niej samej. Doczesne dobra wołają: zostań, nie martw się, nie wysilaj się, zatrzymaj się tylko przy nas. Ten, kto podchodzi do chrztu, musi powiedzieć: nigdy tego nie zrobię. Nigdy nie zdecyduję się na myślenie o moim życiu wyłącznie w kategoriach doczesnych. Zawsze chcę pamiętać o tym, że każdy dzień zbliża mnie do innego, nowego życia.



Kościół, chcąc ułatwić podjęcie tej decyzji, stawia kandydatowi do chrztu trzy pytania.

Czy wyrzekasz się grzechu, aby żyć w wolności dzieci Bożych? Grzech jest nieporządkiem, grzech to bałagan. Każdy bałagan ogranicza naszą wolność. Wystarczy popatrzeć do szafy: jeśli w niej nie jest poukładane, to chcąc coś znaleźć, tracimy czas i denerwujemy się. Jeśli w niej wszystko jest na swoim miejscu, jesteśmy panami sytuacji, jesteśmy wolni. Jeśli bałagan jest w mieszkaniu, człowiek w nim ginie. Jeśli w mieszkaniu jest porządek, człowiek jest jego panem. Pierwsze pytanie postawione kandydatowi do chrztu dotyczy jego decyzji życia w świecie Bożego porządku. Świat jest rządzony prawami ustanowionymi przez Stwórcę, ochrzczony godzi się na szanowanie tych praw, wiedząc, że ile razy popełni grzech, traci wolność. Chce żyć w świecie ładu i porządku po to, aby był człowiekiem wolnym, chce żyć według logiki Bożego prawa, aby nie stracić wolności.

Czy wyrzekasz się wszystkiego, co prowadzi do zła, aby cię grzech nie opanował? Chodzi tu o decyzję zachowania higieny ducha, chodzi o to, by człowiek przestrzegał zasad, o których mówi Chrystus, Jeśli cię ręka gorszy, odetnij ją, jeśli oko, wyłup je, jeśli noga, odetnij ją. Chodzi o wielkie wartości, o coś, co może być tak samo cenne jak oko, ręka i noga i co może zagrażać duchowi w naszej wędrówce do świata wielkich wartości. Kiedy ręka zatrzymała się na jakiejś wartości doczesnej i nie chce jej puścić, ochrzczony musi się zdecydować na to, że ją odetnie, aby zachować wolność. To trudna i bolesna decyzja. Tę właśnie decyzję podejmuje człowiek podchodzący do wody chrzcielnej. Jeśli jakakolwiek wartość doczesna zagrozi perspektywie mojego dojścia do domu Ojca Niebieskiego, wtedy z niej rezygnuję, chociażby to miało tak boleć, jak odcięcie własnej ręki.

Czy wyrzekasz się szatana, który jest głównym sprawcą grzechu? Kandydat do chrztu musi realnie potraktować księcia tego świata. Chodzi tu o potężną siłę zła, z którą trzeba przez całe życie walczyć. Rodzimy się w świecie doczesności i mamy przed sobą perspektywę śmierci. Książę tego świata, który stracił życie wieczne, z zazdrości chce nas wszystkimi dostępnymi mirażami zatrzymać w doczesności, abyśmy nigdy nie uczestniczyli w szczęściu, które on bezpowrotnie utracił.

Wchodząc do wody chrzcielnej wiem, że rozpocznę drogę, która jest nie tylko wspaniała, piękna i kusząca różnymi przemijającymi dobrami, abym się przy nich zatrzymał, ale również wiem, że będę musiał walczyć z rozbójnikiem, który na niej czeka, chcąc mi przeszkodzić w dotarciu do domu Ojca Niebieskiego. Przed chrztem mam podjąć decyzję, że nie chcę mieć żadnych układów z księciem tego świata. Tylko ten, kto podjął taką decyzję i zdecydował się na wejście w świat wiary, wchodząc do wody i przyjmując chrzest – W Imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego – może być uświęcony przez Boga. Jeśli tej decyzji nie ma, to może być zanurzony w wodzie i słyszeć wypowiedziane słowa, a świętości nie otrzyma. Tak jest, gdy mamy do czynienia z chrztem człowieka dorosłego. Tak jest również, gdy rodzice przynoszą dziecko, bo w trosce o jego szczęście chcą postawić je od razu na drodze życia wiecznego. Oni też biorą odpowiedzialność za wychowanie dziecka do wartości chrześcijańskich.



Jeśli człowiek świadomie i dobrowolnie podejdzie do chrzcielnicy, to perspektywa jego chrześcijańskiego życia otwiera się jako droga piękna i wspaniała. Jeśli natomiast ta decyzja jest niedowartościowana i chodzi tylko o ceremonię, a decyzja jest niepodjęta, to wchodzimy w pozorne chrześcijaństwo, które nie daje uświęcenia ani żadnej mocy wewnętrznej, nie zmienia człowieka, a rodzi szereg nieporozumień. Wyrzeczenie się tego świata to jest punkt wyjścia, sam fundament chrześcijańskiego życia. Ta jedna decyzja – wiem, jaką perspektywę życia wybieram i z jakiej rezygnuję – kształtuje wszystkie dni życia, każdą godzinę, każdą sekundę, wymaga wierności. Zdecydowałem, powiedziałem przed Bogiem, mam być słowny. Obok nas żyją ludzie, którzy nigdy tego wyboru nie dokonali. Wybrali doczesność, niech wygrają doczesność, to ich sprawa. My wybieramy doczesność tylko jako drogę do wyższych wartości. Toteż umiemy się nią cieszyć i posługiwać tak, by pomagała nam w realizacji głównego celu naszego życia. Tak stawia sprawę Bóg. Tak ustawione jest wejście w świat wiary, chodzi o realizm i odpowiedzialność za decyzję.

Homilia została wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na dniu skupienia w lutym 2015 r.

FORMACJA WEDŁUG OJCA AMEDEO CENCINI

Formacja rozumiana poprawnie, to formacja prowadzona permanentnie. Formacja chrześcijańska jest permanentna ze swej natury /od łac. permanens, permanentis - trwający, stały, nieprzerwany/. Formacja powinna być dynamiczna, tzn. taka, która stale się rozwija, musi być coraz pełniejsza, całkowita.

Jak należy rozumieć formację?

Moja formacja jest w rękach Ojca, Boga Ojca i to Ojciec prowadzi proces formowania we mnie /por. Rdz 1,26/ serca swego Syna, czyni to mocą Ducha Świętego. Ojciec prowadzi moją formację zawsze, nie ma żadnej chwili, w której Ojciec nie chciałby formować we mnie Serca swojego Syna. Każda okoliczność życia, każda sytuacja, każda rzeczywistość, to okazja do formacji. Gdyby to było w naszych rękach, byłyby to tylko niektóre sytuacje, ale to jest myślenie pogańskie. Ponieważ każda okoliczność życia jest w rękach Ojca, a to są ręce najpiękniejsze, każda okoliczność życia to łaska formacji. Wszystko jest formacją!

Formacja permanentna nie potrzebuje sytuacji nadzwyczajnych. Aby formacja była permanentna, musi być codzienna. Nie musimy wcale szukać doskonałej wspólnoty, doskonałych przełożonych, doskonałej pracy. To, czego nie wybrałeś, wybrał dla ciebie Bóg! On sprawi, że niczego ci nie zabraknie. Tu dokonuje się tajemnicze pośrednictwo formacyjne Ojca i jest to np. choroba, cierpienie, rzucone na ciebie oszczerstwo. Wchodzimy w to stopniowo, świadomie dajemy się formować przez Ojca. Tu możemy odnaleźć miejsce Słowa Bożego z dnia. To treść formacyjna, to nie ja wybieram Słowo, To Słowo jest wybrane dla mnie.

Formacja permanentna ma dwie odsłony, to formacja zwyczajna (ważniejsza!) i formacja nadzwyczajna. Jakie są kryteria rozróżniania?

1/ ze względu na osobę, która podlega formacji
W formacji zwyczajnej to jestem ja, moja odpowiedzialność za formację, moje zaangażowanie, moja aktywność, mój dynamizm. W formacji nadzwyczajnej to instytucja, np. przełożeni, proboszcz, komisja, itp.

2/ odniesienie czasowe, czyli – kiedy dokonuje się formacja
W formacji zwyczajnej to codzienność. W formacji nadzwyczajnej – co jakiś czas, okresowo.

3/ cel formacji, czyli - do czego ona prowadzi
W formacji zwyczajnej – skupiamy się na tym, co istotne w życiu chrześcijańskim (kształtowanie
w nas uczuć Syna). W formacji nadzwyczajnej chodzi o udoskonalenie nas oraz wprowadzenie czegoś ważnego, ciekawego, nowego.

4/ sfera formacyjna (co jest formowane)
Formacja zwyczajna prowadzi do zaangażowania całej osoby (serce, umysł, wola, wrażliwość). W formacji nadzwyczajnej chodzi o doskonalenie pewnych sfer (sektory, kompetencje).

5/wpływ na kondycję psychiczną
W formacji zwyczajnej chodzi o kształtowanie indywidualnej dyspozycyjności, osobistego zaangażowania, uległości, czujności /por. Przypowieść o pannach Mt 25,1-13/. Okres formacji początkowej /np. w nowicjacie/ powinien nauczyć tak pojętej uległości. Innymi słowy, osoba, która posiadła taką uległość to ta, która nauczyła się uczyć życia z każdej chwili życia.

Taką osobą jest Maryja – pozwoliła się formować przez wszystkie chwile swego życia – od Zwiastowania aż do Krzyża. A więc formacja początkowa ma służyć do utworzenia w osobie dyspozycyjności do formacji w całym życiu. W formacji nadzwyczajnej – mamy do czynienia z uległością, która jest pewną biernością, np. spowodowaną posłuszeństwem wobec przełożonych, bez specjalnego osobistego zaangażowania.

6/ treści formacyjne – co nas formuje?
W formacji zwyczajnej będzie to Słowo Boże z dnia. Można powiedzieć, że Ojciec prowadzi kurs przez całe życie, a Słowo z dnia jest lekcją. W formacji nadzwyczajnej będą to za każdym razem jakieś ważne treści.

7/ pośrednictwo ludzkie w formacji
W formacji zwyczajnej będą to wszystkie osoby, które spotykamy, wszystkie relacje z nimi, to nie my wybieramy te osoby, to Ojciec wybrał je dla mnie, nimi obdarzył. W formacji nadzwyczajnej będą to niektóre osoby i relacje – np. ojciec duchowy, przyjaciel duchowy.

Wskazane fragmenty Biblii do medytacji na powyższy temat:
1/ Jezus w Nazarecie – Łk 4, 16 -30
2/Manna na pustyni – Wj 16, 18



Opracowano na podstawie zapisu na CD sesji „Życie według Słowa” przeprowadzonej przez o. Amedeo Cencini w Krakowie w dniach 5-7. 11. 2010

opr. Barbara

piątek, 27 lutego 2015

FORMACJA CIĄGŁA

Ciekawy jest ten tytuł, bo nie chodzi tutaj tylko o to, byśmy przeprowadzili kurs na temat modlitwy. Nie jest to tylko refleksja nad różnymi metodami prowadzenia medytacji, ale jest to usiłowanie zrozumienia roli, jaką ma słowo Boże w naszym życiu. A nie jest to rola byle jaka. To nie jest tylko rola pomocnicza wobec naszej modlitwy, ale jest to rola typowo formacyjna. Modlitwa nas formuje a Słowo Boże jest instrumentem par excellence tej formacji.

My często nie mamy tego typu postawy wobec modlitwy. Idziemy modlić się, idziemy do kaplicy, żeby wielbić Boga. Idziemy do chóru, żeby słuchać tego, co Pan Bóg ma nam do powiedzenia, żeby odbyć nasze "praktyki pobożne", co jest dość okropną formułą. Ale nie zawsze mamy świadomość, że modlitwa jest momentem formacji. Nie byle jakiej formacji, ale takiej jaką dziś nazywamy formacją permanentną. Dokładnie to – słowo Boże jest codziennym narzędziem naszej formacji permanentnej. Narzędziem, którym oczywiście posługuje się Bóg.



Co oznacza formacja permanentna? Jaka jest podstawowa cecha formacji permanentnej? Jest codzienna, nigdy się nie kończy, trwa w czasie – to jest słuszne. Albo lepiej – nie jest błędne. Ale może jeszcze nie wyraża tej zasadniczej cechy formacji permanentnej. Bo fakt, że trwa w czasie to jest konsekwencja czegoś ważniejszego, że formacja generalnie jest działaniem Ojca, Boga, który formuje w nas uczucia, odczucia, emocje, impulsy, myśli, poruszenia instynktowne, które przechodzą przez naszą głowę. Mamy ich tyle rodzajów, pomyślcie - w ciągu jednego dnia ile mamy rodzajów uczuć w sobie. W naszym sercu mogą być uczucia, które nie są ewangeliczne. Nasze serce jest ziemią misyjną. Niegdyś misjonarze jechali daleko, aby głosić paschę Jezusa, aby głosić Dobrą Nowinę. A my dziś mówimy – uwaga, jest ziemia misyjna, która zamieszkuje w naszym wnętrzu. Są takie części w naszym sercu, którym jeszcze nie ogłoszono paschy Jezusa. Są takie części naszego świata wewnętrznego, które jeszcze nie zostały wyzwolone przez krzyż Jezusa. I będzie trzeba dużo czasu, aby zewangelizować całą tę ziemię misyjną, którą mamy we wnętrzu. Nie wystarczy rok nowicjatu, nie wystarczy pięć lat nowicjatu, nie wystarczą lata ślubów czasowych. Jeśli w nas się mają uformować uczucia, trzeba całego życia.

Rozciągnięcie w czasie formacji jest nieuniknioną konsekwencją właśnie tej idei obecnej formacji, czyli formacji, która idzie głęboko do wnętrza, która jest intensywna. Dociera do najgłębszego punktu naszego wewnętrznego świata. Jakby powiedzieć, pojęcie rozciągnięcia w czasie jest konsekwencją idei intensywności i głębi. Gdybyśmy mieli tylko uformować nasze zachowania – zachowanie to strona zewnętrzna naszej osoby – wystarczyłoby kilka miesięcy, aby nauczyć się pewnych postaw osoby konsekrowanej. Może nie trzeba by do tego zbyt wiele czasu. Jeśli natomiast formacja oznacza to tajemnicze działanie, które dotyka najgłębszych stron naszego wewnętrznego świata, wtedy nie wystarczy jednego życia. Idea formacji ciągłej nie jest ideą z tych dni, z tej epoki, z tej kultury, ale formacja taka musi być zawsze, musi być permanentną. Formacja osoby poświęconej Bogu musi obejmować całe życie. A jako że obejmuje całą osobę, w głębi, więc obejmuje też całe życie.

Skoro rzeczy tak się mają, jak mówimy, wtedy jest inna ważna konsekwencja do wyciągnięcia. Kiedy myślimy o formacji, to myślimy o ograniczonym okresie czasu, specyficznym miejscu, zwanym nowicjatem, poprowadzonym przez jedną osobę odpowiedzialną za formację, która otrzymuje specjalne zadanie tej posługi. Mówimy, że jest to określona osoba, która też powinna być przygotowana do tej pracy. I to jest bardzo dobre i słuszne. Ale jest coś jeszcze ważniejszego, co dotyczy podmiotu formacji. Skoro formacja oznacza "mieć w sobie uczucia syna", wtedy kto może w nas ukształtować "uczucia syna"? Oczywiście tylko Ojciec. Sam Jezus to mówi – Tylko Ojciec zna Syna. A więc formacja jest działaniem teologicznym a nie psychologicznym, nie pedagogicznym i nie socjologicznym. Jest czymś, co pochodzi od Boga i tylko On może to prowadzić. Co więcej, Ojciec formuje w nas uczucia Syna mocą Ducha Św. Trójca – to jest nasza matka mistrzyni. Jedyna matka mistrzyni. I całe nasze życie jest całe nowicjatem. Co więcej, ja myślę, ale nie jestem doskonale poinformowany w tym względzie, że także niebo będzie takie. W niebie nie będzie tak, że dojdziemy do punktu, którego już nie można przewyższyć. W niebie będzie trwało to działanie formacyjne, w którym Najświętsza Trójca będzie prowadzić coraz dalej, coraz wyżej ten proces upodobnienia.

Z tego wynikają jeszcze inne bardzo świetlane konsekwencje, bardzo ważne do podkreślenia. Pierwsza konsekwencja jest taka – skoro Ojciec jest podmiotem, głównym bohaterem formacji, możemy być absolutnie pewni, że to działanie Ojca nie ustaje ani na moment. Ciągle jest prowadzone naprzód. W dzień i w nocy, kiedy jestem uważny, kiedy jestem roztargniony, kiedy jest słońce, kiedy jest śnieg, kiedy jest ciepło i zimno, kiedy czuję się pełen entuzjazmu albo kiedy jestem w złym nastroju Ojciec kontynuuje swoje dzieło formacyjne. To jest jak oddech życia. My nie zauważamy, kiedy oddychamy. Tak samo jest z formacją w rękach Ojca, to Ojciec prowadzi ją naprzód. Więc skoro moja formacja jest w wielkich rękach Ojca, nie może już być jednego momentu mojego życia, który byłby pusty, pozbawiony propozycji formacyjnej Ojca. Nie ma jednego momentu życia, który byłby neutralny pod tym względem. Nie ma takiego miejsca, gdzie mógłbym powiedzieć - Nie, w tym miejscu nie mogę prowadzić mojej formacji permanentnej. Miejsce, w którym jestem, wspólnota, w której się znajduję, siostry, z którymi żyję, siostry, których ja nie wybrałem i przez które nie zostałem wybrany, to miejsce, ta wspólnota to jest locus theologicus. To jest to miejsce, w którym Ojciec sprawi, że niczego ci nie zabraknie dla twojej stopniowej formacji, a wszystko wokół ciebie stanie się pośrednictwem, nawet jeśli tajemniczym, tego trynitarnego działania. (...)

To, co decydujące, to nie osoby, które mamy wokół siebie, ale moja osobista postawa, w której ja przyjmuję całą tą rzeczywistość jako pośrednictwo obecności działania formacyjnego Ojca. Tak więc formacja permanentna trwa przez całe życie, jest codzienna. Jest prowadzona w dniach świątecznych, ale też w dniach powszednich.



Amedeo Cencini: Formacyjna rola Słowa Bożego w życiu Mniszki, konferencja wygłoszona w lutym 2010r. na Jasnej Górze, tłumaczyła na żywo D. Piekarz, fragment tekstu spisanego z nagrania na żywo

niedziela, 1 lutego 2015

PROVIDA MATER ECCLESIA


Konstytucja apostolska Provida Mater Ecclesia

Na 2 lutego przypada Światowy Dzień Życia Konsekrowanego, a więc niejako święto dla osób świeckich konsekrowanych, skupionych w instytutach świeckich. Z tej racji chcemy przytoczyć fragmenty tekstu dokumentu papieskiego, który ukazał się dnia 2 lutego 1947 roku w Rzymie. Chodzi o Konstytucję apostolską Provida Mater Ecclesia papieża Piusa XII, ustanawiającą w Kościele instytuty świeckie Pełny tytuł konstytucji brzmi "Konstytucja apostolska Provida Mater Ecclesia na temat stanów kanonicznych i instytutów świeckich, mających na celu osiągnięcie chrześcijańskiej doskonałości."

Provida Mater Ecclesia zdefiniowało w artykule 1 instytuty świeckie jako "stowarzyszenia świeckich, których członkowie, aby zyskać doskonałość chrześcijańską i w pełni prowadzić apostolstwo, praktykują w świecie rady ewangeliczne. - Kościół niestrudzenie zabiega, by umiłowanych synów, którzy oddając Chrystusowi Panu całe swoje życie idą za Nim dobrowolnie trudną drogą rad ewangelicznych, uczynić godnymi Boskiego planu i powołania anielskiego oraz mądrze uporządkować ich sposób życia.

Dalej można przeczytać, iż w Kościele od zawsze współistniały dwie drogi dążenia do doskonałości – droga indywidualna oraz droga wspólnotowa. Indywidualnie uświęcają się pustelnicy oraz dziewice konsekrowane, natomiast wspólnotowo - członkowie instytutów świeckich. - Kościół wierny Chrystusowi Oblubieńcowi i zawsze niezmienny, pod natchnieniem Ducha Świętego ciągle i w sposób pewny rozwijał powoli naukę o stanie doskonałości aż do ukształtowania się dzisiejszego Kodeksu Prawa Kanonicznego. Po macierzyńsku nachylony ku tym, którzy chętnie w różnych formach zewnętrznie i publicznie zobowiązywali się do życia doskonałego, nigdy nie zaprzestał wszelkimi sposobami podtrzymywać ich w tak świętym postanowieniu, czyniąc to w dwojaki sposób. Przede wszystkim nie tylko przyjmował i uznawał jednostkową profesję życia doskonałego, składaną jednak zawsze publicznie wobec Kościoła, jak na przykład dawne, otoczone czcią błogosławieństwo i liturgicznie dopełnioną konsekrację dziewic lecz także mądrze umocnił ją i zabezpieczył, przyznając jej liczne prawne skutki kanoniczne.

Szczególna jednak życzliwość Kościoła i większa troska od jego początków po ogłoszeniu edyktu Konstantyna, skupiają się i koncentrują na tej pełnej, publicznej, ścisłej profesji doskonałości, która jest składana w stowarzyszeniach i wspólnotach powołanych za zgodą Kościoła, aprobatą czy na jego polecenie.

Ale najdobrotliwszy Pan, który bez względu na osobę wzywa nieustannie wszystkich wiernych do kroczenia drogą doskonałości, przedziwnym zamysłem swej Boskiej Opatrzności nakazał, by nawet w czasach wielkiego upadku moralnego, a zwłaszcza obecnie, pojawiły się i pojawiały liczne rzesze wybranych dusz, które nie tylko płoną pragnieniem własnej doskonałości, lecz pozostając w świecie, dzięki szczególnemu Bożemu powołaniu, potrafiły odkryć nowe, doskonałe formy stowarzyszeń, szczególnie odpowiadające potrzebom czasu. Można w nich prowadzić życie bardzo sprzyjające osiąganiu doskonałości chrześcijańskiej. - Jest tu mowa o tym, iż członkowie instytutów świeckich uświęcają się żyjąc w świecie, a więc nieco inaczej, niż osoby stanu zakonnego, często odgrodzone od świata klasztornym murem.

Te stowarzyszenia, które odtąd będą nazywane instytutami świeckimi, zaczęto zakładać w pierwszej połowie ubiegłego wieku nie bez specjalnego natchnienia Bożej Opatrzności, by wiernie praktykowały rady ewangeliczne w świecie i spełniały z większą wolnością dzieła miłości, do których w obecnym złym czasie rodziny zakonne mają dostęp utrudniony lub w ogóle zamknięty. Najstarsze instytuty tego rodzaju stały się dobrym przykładem i działaniem swoim jasno i coraz bardziej przekonywująco dowodziły, że przy starannym i roztropnym doborze członków, przy troskliwej i wystarczająco długiej ich formacji, przy odpowiedniej, równocześnie stałej i elastycznej regule życia można także w świecie, dzięki szczególnemu powołaniu Bożemu i z pomocą Jego łaski, osiągnąć w sposób pewny ścisłą i skuteczną konsekrację siebie samego, nie tylko wewnętrzną, lecz także zewnętrzną i nieomal zakonną, oraz stać się dobrym narzędziem oddziaływania apostolskiego. Z tych wielorakich powodów tego rodzaju stowarzyszenia wiernych zasłużyły nie jeden raz na pochwałę ze strony Stolicy Apostolskiej na równi z prawdziwymi zgromadzeniami zakonnymi. - Papież Pius XII w tym tekście określa apostolstwo, jakie winno przyświecać życiu świeckich konsekrowanych. Członkowie instytutów świeckich mają apostołować w świecie, w środowiskach w których mieszkają i gdzie pracują.

Z łatwością przyczynią się one do prowadzenia zawsze i na każdym miejscu życia prawdziwie doskonałego, także w przypadkach, gdy podjęcie kanonicznego życia zakonnego byłoby niemożliwe lub niewskazane, do intensywnego rechrystianizowania życia rodzinnego, zawodowego i społecznego przez bezpośredni i codzienny kontakt z życiem doskonałym, całkowicie oddanym uświęceniu, do wykonywania różnorodnego apostolstwa oraz wypełniania zadań, które w pewnych miejscach, okresach czasu i okolicznościach są zabronione lub niedostępne dla kapłanów i zakonników. - Są tutaj określone cele apostolstwa osób świeckich konsekrowanych żyjących w świecie.

Aby jakieś pobożne stowarzyszenie wiernych, mogło być zgodnie z podanymi niżej artykułami erygowane jako instytut świecki, powinno ono, poza innymi ogólnymi wymaganiami, spełniać następujące warunki:
Osoby pragnące należeć do instytutu jako członkowie w ścisłym tego słowa znaczeniu, powinny poza praktykami pobożnymi i wyrzeczeniem, które obowiązuje wszystkich wiernych dążących do doskonałości, dążyć do niej skutecznie także za pomocą następujących środków szczegółowych:

1° przez złożoną wobec Boga profesję celibatu i doskonałej czystości, potwierdzoną, zgodnie z wymaganiami konstytucji, ślubem, przysięgą lub poświęceniem obowiązującym w sumieniu;

2° przez ślub lub przyrzeczenie posłuszeństwa, mocą którego poświęcają się na stałe i całkowicie Bogu oraz praktykowaniu miłości i apostolstwa i we wszystkim stają się moralnie zależne od przełożonych, zgodnie z przepisami konstytucji;

3° przez ślub lub przyrzeczenie ubóstwa, które nie pozwala dobrowolnie rozporządzać dobrami doczesnymi, ale zobowiązuje do stosowania się w tej dziedzinie do norm i wymagań konstytucji;

W tym, co dotyczy przynależności członków w ścisłym tego słowa znaczeniu do instytutu oraz wynikającej z tego więzi - Więź łącząca instytut z jego rzeczywistymi członkami winna być:

1° stała, zależnie od konstytucji wieczysta lub czasowa, odnawiana po upływie określonego czasu;

2° wzajemna i pełna.

Instytuty świeckie poza własnymi prawami, istniejącymi obecnie i przyszłymi, podlegają miejscowym Ordynariuszom.


Po Konstytucji apostolskiej Provida Mater Ecclesia z 1947 roku ukazywały się kolejno dalsze dokumenty Stolicy Apostolskiej dotyczące instytutów świeckich. W tym czasie powstawały liczne nowe instytuty. Dziś do ponad 200 instytutów należy ok. 60 tys. osób na całym świecie.

B.H.,m.

CHRZEST – ZNAK USTANOWIONY PRZEZ BOGA



Popatrzmy na genezę tego sakramentu. W Starym Testamencie jest szereg wydarzeń zanotowanych przez autorów natchnionych, które zapowiadały ustanowienie sakramentu chrztu świętego i pomagają nam odkryć jego bogactwo.

Takim obrazem jest potop. Najczęściej dostrzegamy w nim karę, ale to nie tylko kara. Woda została wykorzystana przez Boga do zmycia grzesznej ziemi, aby w odnowionym i oczyszczonym świecie sprawiedliwi mogli rozpocząć nowe życie.

Drugim wymownym obrazem jest przejście Izraelitów przez Morze Czerwone. Kiedy potomkowie Abrahama, uciekając z niewoli egipskiej przechodzą przez wodę, zyskują wolność. Otwiera się przed nimi droga do Ziemi Obiecanej. Przez wodę zyskują wolność.

Na pustyni Mojżesz dwukrotnie przez wodę ratuje naród od śmierci. Raz wyprowadza wodę ze skały, drugi raz gorzką wodę uzdatnia do picia.

W refleksji nad tajemnicą chrztu świętego pragnę zatrzymać się nad wydarzeniem zapisanym w Drugiej Księdze Królewskiej. Jest tam stosunkowo dokładna relacja z życia proroka Elizeusza, największego cudotwórcy przed przyjściem Chrysusa na ziemię. Otóż Syryjczycy napadli na Izrael i zagarnęli niewolników. Wśród nich na dwór dowódcy wojsk syryjskich dostała się młoda izraelska dziewczyna. Odkrywa ona, że jej pan, Naaman, jest trędowaty. Choroba ta uchodziła wówczas za nieuleczalną i tylko interwencja Boga mogła położyć jej kres. Radzi ona, by pan pojechał do proroka, który jest w Izraelu, a ten go uleczy. Król syryjski wysyła więc Naamana do króla izraelskiego z poleceniem, by ten go uleczył. Król przeczytał list, rozdarł szaty i pyta, czy to nie prowokacja i szukanie zaczepki do wojny. Wówczas prorok Elizeusz prosi króla, by przysłał Naamana do niego. Przekona się, że jest prorok w Izraelu.

Naaman przyjechał ze wspaniałym orszakiem i stanął przed domem Elizeusza. A ten nie wychodząc do niego, przez sługę polecił mu: Idź i obmyj się siedem razy w Jordanie. Otoczony dworem Naaman czuje się upokorzony. Prorok nie wyszedł, nie oglądnął, nie dotknął jego ran. Co to za lekarz? Czy wody Jordanu są rzeczywiście takie cudowne? Czyż wody rzek syryjskich nie są lepsze? Cóż to za leczenie przez siedmiokrotne zanurzenie w wodzie? Naaman nie podchodzi do polecenia proroka z punktu widzenia wiary, lecz rozważa je na płaszczyźnie mędrkowania, zamkniętej w ciasnych granicach ludzkiej logiki. Rozgniewany chce wrócić do swojego kraju. Na szczęście jego słudzy są mądrzejsi i przekonują go, że gdyby prorok kazał mu uczynić coś bardziej trudnego, to by to zrobił, dlaczego więc nie uczyni tak prostej rzeczy. Naaman był mądrym dowódcą i umiał słuchać mądrych podwładnych. Zanurzył się siedmiokrotnie w Jordanie i wyszedł z niego bez trądu. Wrócił do proroka, chciał mu zapłacić. Przywiózł bogate dary, dziesięć talentów srebra i sześć tysięcy syklów srebra. Elizeusz powiada: nic nie przyjmę, bo to jest dzieło Boga, a nie moje. W takim razie Naaman prosi: daj mi kilka worków ziemi, chcę bowiem wrócić do swojego kraju i zbudować ołtarz, aby składać ofiarę tylko temu Bogu, który ma moc uzdrawiać z trądu.

Obserwował to uczeń proroka Gehazi i żal mu było, że taki majątek przemknął mu koło nosa. Postanowił chociaż jego część zatrzymać dla siebie. Dopędził Naamana i powołując się kłamliwie na proroka, wyżebrał u uzdrowionego dwa talenty srebra i dwa ubrania. Kiedy stanął przed Elizeuszem, dowiedział się, że skoro wziął srebro i ubrania Naamana, to weźmie również jego trąd. Gehazi zostaje trędowaty. Taka jest relacja autora natchnionego.

To wydarzenie, do którego odwołuje się Chrystus w Ewangelii, zawiera bogatą treść. Dowiadujemy się z niego, że sakrament chrztu, który tu jest zapowiedziany w formie figury, jest ustanowionym przez Boga znakiem. W Jordanie nie było cudownej wody, to była zwykła woda. Nie wystarczy się wykąpać pięć, sześć razy, trzeba to uczynić tyle razy, ile polecił Bóg – siedem. Nie każdy, który się wykąpie w Jordanie, będzie czysty. Ten znak jest wyraźnie przeznaczony dla tego jednego trędowatego, dla Naamana. To Bóg zapewnił, że jeśli ten dokładnie zrealizuje polecenie, On sam będzie obecny w tym obrzędzie, dotknie go i oczyści. Wielka prawda – Bóg leczy, posługując się takim prostym znakiem.



Znak jest bardzo czytelny. Trąd był traktowany jako brud, należało się z niego oczyścić. Uważano, że trąd ciała jest znakiem grzesznej duszy, która wyrzuca na zewnątrz to, co ją gnębi.

Dziś odkrywamy coraz pełniej psychofizyczną jedność człowieka i możemy jeszcze lepiej zrozumieć sakramentalne znaki. To, co jest na zewnątrz, w naszej postawie, działaniu, objawia to, co jest w środku, w nas. Słuchałem relacji psychologa. Wspominał on, że w swojej praktyce spotkał sparaliżowanego do połowy ginekologa, który ciągle strzepywał coś z rąk. Długie analizy wykazały, że było to pragnienie usunięcia z rąk krwi. Już niewiele i niewyraźnie mówił, ale na zewnątrz wyrażał to, co było w głębi jego serca. Oby ten człowiek odkrył, że jest ustanowiony sakrament, w którym może swoje skrwawione ręce oczyścić.

Takich elementów, które ujawniają na zewnątrz to, co jest w środku, możemy obserwować dużo. Rozmawiałem z człowiekiem, który ciągle klął. Pytam: czy pan nie próbował opanować języka? "Próbowałem – powiada – ale to się nie da. To nie wystarczy nie mówić, to jest we mnie. To jest tak jak z wrzodem, który dojrzewa i musi pęknąć". Mówię mu: trzeba by ten wrzód uleczyć. "Ma ksiądz rację, tylko wtedy trzeba by było uleczyć całe moje życie". Przeklinanie to zewnętrzny znak jego duchowej choroby. Z obfitości serca mówią usta.



Kończąc to rozważanie dotyczące chrztu w oparciu o opis starotestamentowy, stawiam pytanie: W jakiej mierze rozumiemy, że w znakach sakramentalnych jest obecny Bóg? W jakiej mierze jesteśmy podobni do Naamana przed oczyszczeniem w Jordanie, a w jakiej po oczyszczeniu? Czy wiemy, że tym znakiem posługuje się Bóg? Za chwilę będziemy świadkami sakramentalnego spotkania z Bogiem w Eucharystii. Czy odejdziemy od ołtarza szczęśliwi jak Naaman?

homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na styczniowym dniu skupienia

niedziela, 4 stycznia 2015

CZY JESTEŚ DRUGIM MESJASZEM?



Eliasz już przyszedł, ale oni go nie poznali i postąpili z nim tak, jak chcieli (Mt 17, 12).

1. Prorok Eliasz należy do tych postaci Starego Testamentu, które mocno zapadły w serca i umysły narodu wybranego. Zgodnie z przekonaniem, jakie żyło wśród Izraelitów, Eliasz zabrany kiedyś przez Boga do nieba na wozie ognistym przyjdzie jeszcze raz na ziemię, by zapowiedzieć nastanie ery mesjańskiej. Tradycja ta ma swoje rzeczowe podstawy w przepowiedni proroka Malachiasza, u którego czytamy słowa: Oto ja poślę wam proroka, Eliasza, przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego. W dzisiejszej Ewangelii słyszeliśmy słowa Chrystusa, że Eliasz już przyszedł, a więc rozpoczął się już dla nas święty czas zbawienia. Czy wzmianka o jego przyjściu jest dla nas jakimś znakiem? Czy nie lekceważymy tego znaku?

2. Wprowadzenie przez liturgię postaci proroka Eliasza do naszych adwentowych rozważań ma swoją wymowę i wagę. Eliasz, jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu dzisiejszym, to postać ognista, którego słowo płonęło jak pochodnia. To człowiek zdecydowany i jednoznaczny. Jego programem życia była nieustanna troska o prawa w świecie. Upominając się o te prawa, jak to czytamy w 3 Krl 18, 21, jakże odważnie i śmiało wystąpił przeciw niezdecydowaniu swoich rodaków. Dokądże – powiedział do nich – będziecie chwiać się na obie strony? Jeśli Jahwe jest prawdziwym Bogiem, to Jemu służcie, a jeśli Baal – to służcie Baalowi. Bądźcie zatem zdecydowani.

Adwent jest takim czasem, w którym trzeba się zdecydować: albo pójść za Bogiem, za Chrystusem, ukochać Go i Jemu wiernie służyć, albo stanąć przeciw Niemu. Postawa proroka Eliasza pozwala nam teraz rozwiązać ten dylemat. Nie darmo Kościół wprowadza go w adwentowe mroki, blaskiem jego oczu oświetla nam drogę do Chrystusa, nie darmo Chrystus nas upomina, byśmy przyjęli na siebie coś z jego postawy. Najważniejsze, to mieć w sobie ducha Eliaszowej gorliwości. Z myślą o tej gorliwości i trosce o chwałę Bożą Chrystus nazywa Jana Chrzciciela w dzisiejszej Ewangelii nowym Eliaszem. On także, jak drugi Eliasz błysnął światu w oczy blaskiem swej odwagi. On także wzywał do stałości w wierze, podprowadził wątpiących i słabych na spotkanie z Chrystusem.

Wielka szkoda, że współcześnie z nim żyjący ludzie nie poznali go i postąpili z nim jak chcieli, to znaczy pozbawili go życia. Jakże fatalną popełnili pomyłkę. Mieli w jego osobie najwspanialszy wzór, który przygotowywał ich na przyjście Mesjasza, a oni wzgardzili nim.

3. Dzisiejsza Ewangelia wspominając Jana Chrzciciela i jego męczeńską śmierć czyni także aluzję do męki i śmierci Chrystusa. Śmierć bowiem poprzednika Chrystusa ma Apostołów i nas wszystkich przygotować na zrozumienie cierpień boskiego Mistrza. W tym sensie w dzisiejszej Ewangelii sam Chrystus wypowiada słowa: Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał. Skąd te myśli o cierpieniu, męce i śmierci Chrystusa w kontekście adwentowego oczekiwania? Jeszcze Chrystus nie narodził się, a już wtłaczamy Mu koronę cierniową na głowę. Ma to głębokie znaczenie teologiczne. Narodzenie bowiem Chrystusa wiąże się organicznie z Jego męką. Tylko w świetle tej męki stanowi pełnowartościowy element historii zbawienia człowieka. Jeśli Jana Chrzciciela prześladowali, jeśli to samo zrobili z prorokami, mędrcami i uczonymi Starego Zakonu, to czy Syna Człowieczego ma spotkać inny los? On, Apostołowie i wierne rzesze Jego wyznawców muszą także to wycierpieć i tak wejść do chwały swojej. Aby jednak cierpienie nas nie załamało, dzisiejsza liturgia mszalna ukazuje nam jego wartość w kontekście osoby Eliasza i sceny Przemienienia Pańskiego na górze Tabor. Dzisiejsza Ewangelia jest bowiem zakończeniem, jakby podsumowaniem ściśle z nią powiązanego wcześniejszego opowiadania (por Mt 17, 1-8). W tym opowiadaniu trzej Apostołowie: Piotr, Jakub i Jan oglądają przemienionego Chrystusa w towarzystwie Mojżesza i Eliasza. Wszystko to dokonało się po to, aby wydarzenia późniejszych dni były dla nich lżejsze i łatwiejsze do przeżycia.

Kiedy dziś przygotowujemy się na Boże Narodzenie, pomyślmy o tym, że może na naszej drodze do betlejemskiej groty nie wszystko będzie wyglądało różowo, nie wszystko ułoży się po naszej myśli. Może niejedna przeciwność, cierpienie i trud będą próbowały nas oddalić, albo może całkiem odsunąć od Chrystusa. Wspomnijmy sobie wtedy Jego słowa: Nigdy nie jest uczeń większy nad swego mistrza. Mnie prześladowali i was prześladować będą. Ale ufajcie – ja zwyciężyłem świat (J 15,20).

4. Postać Eliasza z dzisiejszej Ewangelii niech będzie dla nas natchnieniem i zachętą do tego, by za wszelką cenę stać się sobie i światu drugim Eliaszem.

Do zrealizowania tego postanowienia ma nam dopomóc Msza św., w której obecnie bierzemy udział. W niej także Chrystus przemienia się i cierpi. Bierzmy z niej pełnymi dłońmi moc do znoszenia po chrześcijańsku naszych cierpień i zachętę do stałej, permanentnej przemiany.

Homilię wygłosił ks. Adam Ogiegło na grudniowym dniu skupienia