piątek, 27 lutego 2015

FORMACJA CIĄGŁA

Ciekawy jest ten tytuł, bo nie chodzi tutaj tylko o to, byśmy przeprowadzili kurs na temat modlitwy. Nie jest to tylko refleksja nad różnymi metodami prowadzenia medytacji, ale jest to usiłowanie zrozumienia roli, jaką ma słowo Boże w naszym życiu. A nie jest to rola byle jaka. To nie jest tylko rola pomocnicza wobec naszej modlitwy, ale jest to rola typowo formacyjna. Modlitwa nas formuje a Słowo Boże jest instrumentem par excellence tej formacji.

My często nie mamy tego typu postawy wobec modlitwy. Idziemy modlić się, idziemy do kaplicy, żeby wielbić Boga. Idziemy do chóru, żeby słuchać tego, co Pan Bóg ma nam do powiedzenia, żeby odbyć nasze "praktyki pobożne", co jest dość okropną formułą. Ale nie zawsze mamy świadomość, że modlitwa jest momentem formacji. Nie byle jakiej formacji, ale takiej jaką dziś nazywamy formacją permanentną. Dokładnie to – słowo Boże jest codziennym narzędziem naszej formacji permanentnej. Narzędziem, którym oczywiście posługuje się Bóg.



Co oznacza formacja permanentna? Jaka jest podstawowa cecha formacji permanentnej? Jest codzienna, nigdy się nie kończy, trwa w czasie – to jest słuszne. Albo lepiej – nie jest błędne. Ale może jeszcze nie wyraża tej zasadniczej cechy formacji permanentnej. Bo fakt, że trwa w czasie to jest konsekwencja czegoś ważniejszego, że formacja generalnie jest działaniem Ojca, Boga, który formuje w nas uczucia, odczucia, emocje, impulsy, myśli, poruszenia instynktowne, które przechodzą przez naszą głowę. Mamy ich tyle rodzajów, pomyślcie - w ciągu jednego dnia ile mamy rodzajów uczuć w sobie. W naszym sercu mogą być uczucia, które nie są ewangeliczne. Nasze serce jest ziemią misyjną. Niegdyś misjonarze jechali daleko, aby głosić paschę Jezusa, aby głosić Dobrą Nowinę. A my dziś mówimy – uwaga, jest ziemia misyjna, która zamieszkuje w naszym wnętrzu. Są takie części w naszym sercu, którym jeszcze nie ogłoszono paschy Jezusa. Są takie części naszego świata wewnętrznego, które jeszcze nie zostały wyzwolone przez krzyż Jezusa. I będzie trzeba dużo czasu, aby zewangelizować całą tę ziemię misyjną, którą mamy we wnętrzu. Nie wystarczy rok nowicjatu, nie wystarczy pięć lat nowicjatu, nie wystarczą lata ślubów czasowych. Jeśli w nas się mają uformować uczucia, trzeba całego życia.

Rozciągnięcie w czasie formacji jest nieuniknioną konsekwencją właśnie tej idei obecnej formacji, czyli formacji, która idzie głęboko do wnętrza, która jest intensywna. Dociera do najgłębszego punktu naszego wewnętrznego świata. Jakby powiedzieć, pojęcie rozciągnięcia w czasie jest konsekwencją idei intensywności i głębi. Gdybyśmy mieli tylko uformować nasze zachowania – zachowanie to strona zewnętrzna naszej osoby – wystarczyłoby kilka miesięcy, aby nauczyć się pewnych postaw osoby konsekrowanej. Może nie trzeba by do tego zbyt wiele czasu. Jeśli natomiast formacja oznacza to tajemnicze działanie, które dotyka najgłębszych stron naszego wewnętrznego świata, wtedy nie wystarczy jednego życia. Idea formacji ciągłej nie jest ideą z tych dni, z tej epoki, z tej kultury, ale formacja taka musi być zawsze, musi być permanentną. Formacja osoby poświęconej Bogu musi obejmować całe życie. A jako że obejmuje całą osobę, w głębi, więc obejmuje też całe życie.

Skoro rzeczy tak się mają, jak mówimy, wtedy jest inna ważna konsekwencja do wyciągnięcia. Kiedy myślimy o formacji, to myślimy o ograniczonym okresie czasu, specyficznym miejscu, zwanym nowicjatem, poprowadzonym przez jedną osobę odpowiedzialną za formację, która otrzymuje specjalne zadanie tej posługi. Mówimy, że jest to określona osoba, która też powinna być przygotowana do tej pracy. I to jest bardzo dobre i słuszne. Ale jest coś jeszcze ważniejszego, co dotyczy podmiotu formacji. Skoro formacja oznacza "mieć w sobie uczucia syna", wtedy kto może w nas ukształtować "uczucia syna"? Oczywiście tylko Ojciec. Sam Jezus to mówi – Tylko Ojciec zna Syna. A więc formacja jest działaniem teologicznym a nie psychologicznym, nie pedagogicznym i nie socjologicznym. Jest czymś, co pochodzi od Boga i tylko On może to prowadzić. Co więcej, Ojciec formuje w nas uczucia Syna mocą Ducha Św. Trójca – to jest nasza matka mistrzyni. Jedyna matka mistrzyni. I całe nasze życie jest całe nowicjatem. Co więcej, ja myślę, ale nie jestem doskonale poinformowany w tym względzie, że także niebo będzie takie. W niebie nie będzie tak, że dojdziemy do punktu, którego już nie można przewyższyć. W niebie będzie trwało to działanie formacyjne, w którym Najświętsza Trójca będzie prowadzić coraz dalej, coraz wyżej ten proces upodobnienia.

Z tego wynikają jeszcze inne bardzo świetlane konsekwencje, bardzo ważne do podkreślenia. Pierwsza konsekwencja jest taka – skoro Ojciec jest podmiotem, głównym bohaterem formacji, możemy być absolutnie pewni, że to działanie Ojca nie ustaje ani na moment. Ciągle jest prowadzone naprzód. W dzień i w nocy, kiedy jestem uważny, kiedy jestem roztargniony, kiedy jest słońce, kiedy jest śnieg, kiedy jest ciepło i zimno, kiedy czuję się pełen entuzjazmu albo kiedy jestem w złym nastroju Ojciec kontynuuje swoje dzieło formacyjne. To jest jak oddech życia. My nie zauważamy, kiedy oddychamy. Tak samo jest z formacją w rękach Ojca, to Ojciec prowadzi ją naprzód. Więc skoro moja formacja jest w wielkich rękach Ojca, nie może już być jednego momentu mojego życia, który byłby pusty, pozbawiony propozycji formacyjnej Ojca. Nie ma jednego momentu życia, który byłby neutralny pod tym względem. Nie ma takiego miejsca, gdzie mógłbym powiedzieć - Nie, w tym miejscu nie mogę prowadzić mojej formacji permanentnej. Miejsce, w którym jestem, wspólnota, w której się znajduję, siostry, z którymi żyję, siostry, których ja nie wybrałem i przez które nie zostałem wybrany, to miejsce, ta wspólnota to jest locus theologicus. To jest to miejsce, w którym Ojciec sprawi, że niczego ci nie zabraknie dla twojej stopniowej formacji, a wszystko wokół ciebie stanie się pośrednictwem, nawet jeśli tajemniczym, tego trynitarnego działania. (...)

To, co decydujące, to nie osoby, które mamy wokół siebie, ale moja osobista postawa, w której ja przyjmuję całą tą rzeczywistość jako pośrednictwo obecności działania formacyjnego Ojca. Tak więc formacja permanentna trwa przez całe życie, jest codzienna. Jest prowadzona w dniach świątecznych, ale też w dniach powszednich.



Amedeo Cencini: Formacyjna rola Słowa Bożego w życiu Mniszki, konferencja wygłoszona w lutym 2010r. na Jasnej Górze, tłumaczyła na żywo D. Piekarz, fragment tekstu spisanego z nagrania na żywo

niedziela, 1 lutego 2015

PROVIDA MATER ECCLESIA


Konstytucja apostolska Provida Mater Ecclesia

Na 2 lutego przypada Światowy Dzień Życia Konsekrowanego, a więc niejako święto dla osób świeckich konsekrowanych, skupionych w instytutach świeckich. Z tej racji chcemy przytoczyć fragmenty tekstu dokumentu papieskiego, który ukazał się dnia 2 lutego 1947 roku w Rzymie. Chodzi o Konstytucję apostolską Provida Mater Ecclesia papieża Piusa XII, ustanawiającą w Kościele instytuty świeckie Pełny tytuł konstytucji brzmi "Konstytucja apostolska Provida Mater Ecclesia na temat stanów kanonicznych i instytutów świeckich, mających na celu osiągnięcie chrześcijańskiej doskonałości."

Provida Mater Ecclesia zdefiniowało w artykule 1 instytuty świeckie jako "stowarzyszenia świeckich, których członkowie, aby zyskać doskonałość chrześcijańską i w pełni prowadzić apostolstwo, praktykują w świecie rady ewangeliczne. - Kościół niestrudzenie zabiega, by umiłowanych synów, którzy oddając Chrystusowi Panu całe swoje życie idą za Nim dobrowolnie trudną drogą rad ewangelicznych, uczynić godnymi Boskiego planu i powołania anielskiego oraz mądrze uporządkować ich sposób życia.

Dalej można przeczytać, iż w Kościele od zawsze współistniały dwie drogi dążenia do doskonałości – droga indywidualna oraz droga wspólnotowa. Indywidualnie uświęcają się pustelnicy oraz dziewice konsekrowane, natomiast wspólnotowo - członkowie instytutów świeckich. - Kościół wierny Chrystusowi Oblubieńcowi i zawsze niezmienny, pod natchnieniem Ducha Świętego ciągle i w sposób pewny rozwijał powoli naukę o stanie doskonałości aż do ukształtowania się dzisiejszego Kodeksu Prawa Kanonicznego. Po macierzyńsku nachylony ku tym, którzy chętnie w różnych formach zewnętrznie i publicznie zobowiązywali się do życia doskonałego, nigdy nie zaprzestał wszelkimi sposobami podtrzymywać ich w tak świętym postanowieniu, czyniąc to w dwojaki sposób. Przede wszystkim nie tylko przyjmował i uznawał jednostkową profesję życia doskonałego, składaną jednak zawsze publicznie wobec Kościoła, jak na przykład dawne, otoczone czcią błogosławieństwo i liturgicznie dopełnioną konsekrację dziewic lecz także mądrze umocnił ją i zabezpieczył, przyznając jej liczne prawne skutki kanoniczne.

Szczególna jednak życzliwość Kościoła i większa troska od jego początków po ogłoszeniu edyktu Konstantyna, skupiają się i koncentrują na tej pełnej, publicznej, ścisłej profesji doskonałości, która jest składana w stowarzyszeniach i wspólnotach powołanych za zgodą Kościoła, aprobatą czy na jego polecenie.

Ale najdobrotliwszy Pan, który bez względu na osobę wzywa nieustannie wszystkich wiernych do kroczenia drogą doskonałości, przedziwnym zamysłem swej Boskiej Opatrzności nakazał, by nawet w czasach wielkiego upadku moralnego, a zwłaszcza obecnie, pojawiły się i pojawiały liczne rzesze wybranych dusz, które nie tylko płoną pragnieniem własnej doskonałości, lecz pozostając w świecie, dzięki szczególnemu Bożemu powołaniu, potrafiły odkryć nowe, doskonałe formy stowarzyszeń, szczególnie odpowiadające potrzebom czasu. Można w nich prowadzić życie bardzo sprzyjające osiąganiu doskonałości chrześcijańskiej. - Jest tu mowa o tym, iż członkowie instytutów świeckich uświęcają się żyjąc w świecie, a więc nieco inaczej, niż osoby stanu zakonnego, często odgrodzone od świata klasztornym murem.

Te stowarzyszenia, które odtąd będą nazywane instytutami świeckimi, zaczęto zakładać w pierwszej połowie ubiegłego wieku nie bez specjalnego natchnienia Bożej Opatrzności, by wiernie praktykowały rady ewangeliczne w świecie i spełniały z większą wolnością dzieła miłości, do których w obecnym złym czasie rodziny zakonne mają dostęp utrudniony lub w ogóle zamknięty. Najstarsze instytuty tego rodzaju stały się dobrym przykładem i działaniem swoim jasno i coraz bardziej przekonywująco dowodziły, że przy starannym i roztropnym doborze członków, przy troskliwej i wystarczająco długiej ich formacji, przy odpowiedniej, równocześnie stałej i elastycznej regule życia można także w świecie, dzięki szczególnemu powołaniu Bożemu i z pomocą Jego łaski, osiągnąć w sposób pewny ścisłą i skuteczną konsekrację siebie samego, nie tylko wewnętrzną, lecz także zewnętrzną i nieomal zakonną, oraz stać się dobrym narzędziem oddziaływania apostolskiego. Z tych wielorakich powodów tego rodzaju stowarzyszenia wiernych zasłużyły nie jeden raz na pochwałę ze strony Stolicy Apostolskiej na równi z prawdziwymi zgromadzeniami zakonnymi. - Papież Pius XII w tym tekście określa apostolstwo, jakie winno przyświecać życiu świeckich konsekrowanych. Członkowie instytutów świeckich mają apostołować w świecie, w środowiskach w których mieszkają i gdzie pracują.

Z łatwością przyczynią się one do prowadzenia zawsze i na każdym miejscu życia prawdziwie doskonałego, także w przypadkach, gdy podjęcie kanonicznego życia zakonnego byłoby niemożliwe lub niewskazane, do intensywnego rechrystianizowania życia rodzinnego, zawodowego i społecznego przez bezpośredni i codzienny kontakt z życiem doskonałym, całkowicie oddanym uświęceniu, do wykonywania różnorodnego apostolstwa oraz wypełniania zadań, które w pewnych miejscach, okresach czasu i okolicznościach są zabronione lub niedostępne dla kapłanów i zakonników. - Są tutaj określone cele apostolstwa osób świeckich konsekrowanych żyjących w świecie.

Aby jakieś pobożne stowarzyszenie wiernych, mogło być zgodnie z podanymi niżej artykułami erygowane jako instytut świecki, powinno ono, poza innymi ogólnymi wymaganiami, spełniać następujące warunki:
Osoby pragnące należeć do instytutu jako członkowie w ścisłym tego słowa znaczeniu, powinny poza praktykami pobożnymi i wyrzeczeniem, które obowiązuje wszystkich wiernych dążących do doskonałości, dążyć do niej skutecznie także za pomocą następujących środków szczegółowych:

1° przez złożoną wobec Boga profesję celibatu i doskonałej czystości, potwierdzoną, zgodnie z wymaganiami konstytucji, ślubem, przysięgą lub poświęceniem obowiązującym w sumieniu;

2° przez ślub lub przyrzeczenie posłuszeństwa, mocą którego poświęcają się na stałe i całkowicie Bogu oraz praktykowaniu miłości i apostolstwa i we wszystkim stają się moralnie zależne od przełożonych, zgodnie z przepisami konstytucji;

3° przez ślub lub przyrzeczenie ubóstwa, które nie pozwala dobrowolnie rozporządzać dobrami doczesnymi, ale zobowiązuje do stosowania się w tej dziedzinie do norm i wymagań konstytucji;

W tym, co dotyczy przynależności członków w ścisłym tego słowa znaczeniu do instytutu oraz wynikającej z tego więzi - Więź łącząca instytut z jego rzeczywistymi członkami winna być:

1° stała, zależnie od konstytucji wieczysta lub czasowa, odnawiana po upływie określonego czasu;

2° wzajemna i pełna.

Instytuty świeckie poza własnymi prawami, istniejącymi obecnie i przyszłymi, podlegają miejscowym Ordynariuszom.


Po Konstytucji apostolskiej Provida Mater Ecclesia z 1947 roku ukazywały się kolejno dalsze dokumenty Stolicy Apostolskiej dotyczące instytutów świeckich. W tym czasie powstawały liczne nowe instytuty. Dziś do ponad 200 instytutów należy ok. 60 tys. osób na całym świecie.

B.H.,m.

CHRZEST – ZNAK USTANOWIONY PRZEZ BOGA



Popatrzmy na genezę tego sakramentu. W Starym Testamencie jest szereg wydarzeń zanotowanych przez autorów natchnionych, które zapowiadały ustanowienie sakramentu chrztu świętego i pomagają nam odkryć jego bogactwo.

Takim obrazem jest potop. Najczęściej dostrzegamy w nim karę, ale to nie tylko kara. Woda została wykorzystana przez Boga do zmycia grzesznej ziemi, aby w odnowionym i oczyszczonym świecie sprawiedliwi mogli rozpocząć nowe życie.

Drugim wymownym obrazem jest przejście Izraelitów przez Morze Czerwone. Kiedy potomkowie Abrahama, uciekając z niewoli egipskiej przechodzą przez wodę, zyskują wolność. Otwiera się przed nimi droga do Ziemi Obiecanej. Przez wodę zyskują wolność.

Na pustyni Mojżesz dwukrotnie przez wodę ratuje naród od śmierci. Raz wyprowadza wodę ze skały, drugi raz gorzką wodę uzdatnia do picia.

W refleksji nad tajemnicą chrztu świętego pragnę zatrzymać się nad wydarzeniem zapisanym w Drugiej Księdze Królewskiej. Jest tam stosunkowo dokładna relacja z życia proroka Elizeusza, największego cudotwórcy przed przyjściem Chrysusa na ziemię. Otóż Syryjczycy napadli na Izrael i zagarnęli niewolników. Wśród nich na dwór dowódcy wojsk syryjskich dostała się młoda izraelska dziewczyna. Odkrywa ona, że jej pan, Naaman, jest trędowaty. Choroba ta uchodziła wówczas za nieuleczalną i tylko interwencja Boga mogła położyć jej kres. Radzi ona, by pan pojechał do proroka, który jest w Izraelu, a ten go uleczy. Król syryjski wysyła więc Naamana do króla izraelskiego z poleceniem, by ten go uleczył. Król przeczytał list, rozdarł szaty i pyta, czy to nie prowokacja i szukanie zaczepki do wojny. Wówczas prorok Elizeusz prosi króla, by przysłał Naamana do niego. Przekona się, że jest prorok w Izraelu.

Naaman przyjechał ze wspaniałym orszakiem i stanął przed domem Elizeusza. A ten nie wychodząc do niego, przez sługę polecił mu: Idź i obmyj się siedem razy w Jordanie. Otoczony dworem Naaman czuje się upokorzony. Prorok nie wyszedł, nie oglądnął, nie dotknął jego ran. Co to za lekarz? Czy wody Jordanu są rzeczywiście takie cudowne? Czyż wody rzek syryjskich nie są lepsze? Cóż to za leczenie przez siedmiokrotne zanurzenie w wodzie? Naaman nie podchodzi do polecenia proroka z punktu widzenia wiary, lecz rozważa je na płaszczyźnie mędrkowania, zamkniętej w ciasnych granicach ludzkiej logiki. Rozgniewany chce wrócić do swojego kraju. Na szczęście jego słudzy są mądrzejsi i przekonują go, że gdyby prorok kazał mu uczynić coś bardziej trudnego, to by to zrobił, dlaczego więc nie uczyni tak prostej rzeczy. Naaman był mądrym dowódcą i umiał słuchać mądrych podwładnych. Zanurzył się siedmiokrotnie w Jordanie i wyszedł z niego bez trądu. Wrócił do proroka, chciał mu zapłacić. Przywiózł bogate dary, dziesięć talentów srebra i sześć tysięcy syklów srebra. Elizeusz powiada: nic nie przyjmę, bo to jest dzieło Boga, a nie moje. W takim razie Naaman prosi: daj mi kilka worków ziemi, chcę bowiem wrócić do swojego kraju i zbudować ołtarz, aby składać ofiarę tylko temu Bogu, który ma moc uzdrawiać z trądu.

Obserwował to uczeń proroka Gehazi i żal mu było, że taki majątek przemknął mu koło nosa. Postanowił chociaż jego część zatrzymać dla siebie. Dopędził Naamana i powołując się kłamliwie na proroka, wyżebrał u uzdrowionego dwa talenty srebra i dwa ubrania. Kiedy stanął przed Elizeuszem, dowiedział się, że skoro wziął srebro i ubrania Naamana, to weźmie również jego trąd. Gehazi zostaje trędowaty. Taka jest relacja autora natchnionego.

To wydarzenie, do którego odwołuje się Chrystus w Ewangelii, zawiera bogatą treść. Dowiadujemy się z niego, że sakrament chrztu, który tu jest zapowiedziany w formie figury, jest ustanowionym przez Boga znakiem. W Jordanie nie było cudownej wody, to była zwykła woda. Nie wystarczy się wykąpać pięć, sześć razy, trzeba to uczynić tyle razy, ile polecił Bóg – siedem. Nie każdy, który się wykąpie w Jordanie, będzie czysty. Ten znak jest wyraźnie przeznaczony dla tego jednego trędowatego, dla Naamana. To Bóg zapewnił, że jeśli ten dokładnie zrealizuje polecenie, On sam będzie obecny w tym obrzędzie, dotknie go i oczyści. Wielka prawda – Bóg leczy, posługując się takim prostym znakiem.



Znak jest bardzo czytelny. Trąd był traktowany jako brud, należało się z niego oczyścić. Uważano, że trąd ciała jest znakiem grzesznej duszy, która wyrzuca na zewnątrz to, co ją gnębi.

Dziś odkrywamy coraz pełniej psychofizyczną jedność człowieka i możemy jeszcze lepiej zrozumieć sakramentalne znaki. To, co jest na zewnątrz, w naszej postawie, działaniu, objawia to, co jest w środku, w nas. Słuchałem relacji psychologa. Wspominał on, że w swojej praktyce spotkał sparaliżowanego do połowy ginekologa, który ciągle strzepywał coś z rąk. Długie analizy wykazały, że było to pragnienie usunięcia z rąk krwi. Już niewiele i niewyraźnie mówił, ale na zewnątrz wyrażał to, co było w głębi jego serca. Oby ten człowiek odkrył, że jest ustanowiony sakrament, w którym może swoje skrwawione ręce oczyścić.

Takich elementów, które ujawniają na zewnątrz to, co jest w środku, możemy obserwować dużo. Rozmawiałem z człowiekiem, który ciągle klął. Pytam: czy pan nie próbował opanować języka? "Próbowałem – powiada – ale to się nie da. To nie wystarczy nie mówić, to jest we mnie. To jest tak jak z wrzodem, który dojrzewa i musi pęknąć". Mówię mu: trzeba by ten wrzód uleczyć. "Ma ksiądz rację, tylko wtedy trzeba by było uleczyć całe moje życie". Przeklinanie to zewnętrzny znak jego duchowej choroby. Z obfitości serca mówią usta.



Kończąc to rozważanie dotyczące chrztu w oparciu o opis starotestamentowy, stawiam pytanie: W jakiej mierze rozumiemy, że w znakach sakramentalnych jest obecny Bóg? W jakiej mierze jesteśmy podobni do Naamana przed oczyszczeniem w Jordanie, a w jakiej po oczyszczeniu? Czy wiemy, że tym znakiem posługuje się Bóg? Za chwilę będziemy świadkami sakramentalnego spotkania z Bogiem w Eucharystii. Czy odejdziemy od ołtarza szczęśliwi jak Naaman?

homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na styczniowym dniu skupienia