środa, 7 listopada 2012

Ewangeliczna rada czystości

Ewangeliczne podejście do czystej miłości

Zastanówmy się nad ewangelicznym podejściem do miłości. Ewangelia nie podejmuje tego tematu wprost. Temat posłuszeństwa i ubóstwa poruszany jest w niej często; temat czystej miłości — rzadko. Wprawdzie Pan Jezus wyraźnie stwierdza, że są ludzie, którzy żyją we wstrzemięźliwości dla Królestwa Bożego, ale dodaje, że nie wszyscy to pojmują, i nie rozwija tego tematu.

Znamy ewangeliczne wzory czystej miłości. Jest nim przede wszystkim sam Chrystus, który nie zawarł związku małżeńskiego. Żyjąc w dziewictwie wskazał drogę czystej miłości dla tych, którzy chcą iść za Nim. Ten Jego przykład jest rozstrzygający. Każdy, kto podejmie się naśladowania Jezusa, wcześniej czy później stanie przed koniecznością podjęcia decyzji o wstrzemięźliwości seksualnej. Jedni będą musieli podjąć taką decyzję w ramach wierności małżeńskiej (jeśli miłość małżeńska ma być czysta, to w pewnych okresach będzie wymagać wstrzemięźliwości seksualnej), inni będą musieli podjąć decyzję o rezygnacji z życia seksualnego i z wszelkich jego namiastek w ogóle. W szkole Chrystusa nikt nie może podjąć takiej decyzji z przymusu. Musi to być odpowiedź na wezwanie Boga, który udziela łaski, by taka decyzja nie okaleczyła mężczyzny czy kobiety. Jest to ważne szczególnie dla harmonii uczuć i dojrzałości osobowej.

Drugim ewangelicznym wzorem czystej miłości jest Matka Najświętsza. Trzeba jednak zaznaczyć, że chociaż w przypadku Maryi chodzi o czystość dziewiczą, i to najdoskonalszą, to jest Ona również żoną (ma koło siebie Józefa) i matką, a zatem przeżywa całą gamę uczyć miłości macierzyńskiej. Jej czysta miłość jest zatem w dziejach ludzkości wydarzeniem wyjątkowym. Jest wydarzeniem niepowtarzalnym i dlatego trudno mówić o Niej jako o wzorze do naśladowania. Maryja jest wzorem bardzo dalekim od wszystkich wzorów, przedstawionych w czasie różnych konferencji czy w książkach.

Podobnie jest ze świętym Józefem, o którym mamy bardzo mało informacji. Żył on w dziewiczej czystości pod jednym dachem z kobietą, wychowywał jej dziecko, opiekując się Nim jeszcze przed Jego narodzeniem, jak i w chwili narodzenia. Ten wzór także trudno jest polecać do naśladowania.

Również Jan Chrzciciel żyje w czystej miłości dziewiczej, ale wiadomości o nim są jeszcze bardziej skąpe niż o św. Józefie.
Gdzie w Nowym Testamencie możemy więc znaleźć naukę o czystej miłości? Mówi o niej głównie święty Paweł, przede wszystkim w Pierwszym Liście do Koryntian. Paweł kształtuje w Kościele spojrzenie na dziewictwo zestawiając je z małżeństwem. Stwierdza, że dziewictwo jest wyższe stopniem, aczkolwiek jest to wyższość tylko pod jednym względem. Małżeństwo jest bowiem sakramentem, a dziewictwo, nawet konsekrowane, sakramentem nie jest. Sakrament zaś jest źródłem łask. Dziewictwo nie jest sakramentalnym źródłem łask i pod tym względem ustępuje małżeństwu. Niemniej jednak z punktu widzenia społecznego dziewictwo jest bardziej godne szacunku. W Kościele jest ono znakiem wartości duchowych.

Inne teksty, w których wychwalana jest wartość dziewictwa, pochodzą z Apokalipsy, czyli z pism Janowych. Wartość dziewictwa Jan widzi w tym, że dziewice stoją najbliżej uwielbionego Jezusa Chrystusa. Trzeba pamiętać o tym tekście, gdyż w Ewangelii zagadnienie czystości dziewiczej nie jest omówione szczegółowo. Jest o nim mowa jako o powołaniu indywidualnym, które zainteresowany rozumie na miarę otrzymanej łaski. Przeciętny człowiek wierzący potrafi zrozumieć wartość ubóstwa i posłuszeństwa, jednak nie każdy może zrozumieć znaczenie czystości dziewiczej. I nie należy się temu dziwić.

Odpowiedzialność za swoją godność

Dziś dużo mówi się o godności człowieka, ale najczęściej jest to filozofowanie, w którym nie chodzi o człowieka jako takiego, istniejącego, ale o pojęcie. Tymczasem każdy człowiek ma swoje imię. U Boga każde poczęte dziecko ma swoje imię i już rozpoczynają się jego dzieje — doczesne i wieczne, bo każdy człowiek jest nieśmiertelny.

Refleksja nad godnością człowieka powinna być refleksją nad godnością konkretnego człowieka. Mówimy więc o godności Adama, Zofii, Jerzego, Magdaleny... A jeśli wypowiemy imię, to natychmiast odsłonimy płeć danej osoby. Zatem chcąc mówić o godności człowieka, trzeba mówić o godności mężczyzny i o godności kobiety. Nie wolno o tym zapomnieć. Zagadnienie czystości (obojętne, czy chodzi o czystość dziewiczą czy małżeńską) jest ściśle związane właśnie z pojęciem godności mężczyzny i kobiety. Bóg stworzył człowieka w dwóch częściach. Mężczyzna i kobieta razem wzięci — to jest dopiero człowiek stworzony na obraz i podobieństwo Boże. Jest tak dlatego, że między tymi dwoma osobami może istnieć miłość, tak jak istnieje ona między Osobami Boskimi; Ojciec, Syn i Duch Święty kochają się nawzajem. Bóg jest miłością. Podobnie mężczyzna i kobieta dzięki wzajemnej miłości stanowią całość.

O godności człowieka, a więc o godności mężczyzny i kobiety, decyduje jego odpowiedzialność za siebie i za drugą osobę. Im większa odpowiedzialność, tym większa godność. Owej godności wewnętrznej nie można odebrać człowiekowi z zewnątrz. Tylko on sam może ją stracić jeżeli się na to zgodzi. Człowiek odpowiedzialny za siebie i za innych bowiem sam sobą dysponuje. Może oddać siebie w ręce drugiej osoby i sam może przyjąć drugą osobę. Tak więc godność mężczyzny i kobiety zawiera się właśnie w odpowiedzialności za siebie i za drugą osobę. Istnieje jednak pewna różnica między odpowiedzialnością mężczyzny i odpowiedzialnością kobiety.

Mężczyzna jest bardziej nastawiony na branie i jest odpowiedzialny za siebie i za kobietę. Natomiast kobieta jest bardziej nastawiona na dawanie i jest odpowiedzialna za siebie i za dziecko. Ta odpowiedzialność za siebie i za dziecko określa jej godność.

Tworząc wzajemne relacje mężczyzny i kobiety Bóg ustanowił ważny czynnik, jakim jest pożądanie cielesne. Owo pożądanie to dar Boga, odnoszący się do wzajemnych relacji mężczyzny i kobiety oraz do przekazywania życia. Jako element jednoczący wiąże się on z przyjemnością i radością. Dążenie do tej przyjemności w języku codziennym określane jest mianem «pożądliwości». Takie spotkanie mężczyzny i kobiety Bóg zastrzegł dla małżeństwa. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że pożądanie jest darem Boga. Jest jednym z wielkich darów i nie wolno go nigdy ani lekceważyć, ani uważać za coś złego. Takie podejście byłoby bowiem sprzeczne z podejściem chrześcijańskim i byłoby bliskie manicheizmowi. Trzeba to podkreślać, ponieważ błędu tego nie ustrzegli się nawet wielcy święci, jak na przykład święty Augustyn. Przez niego właśnie ów błąd przedostał się do mentalności katolickiej i można się z nim spotkać jeszcze w naszych czasach. Jeżeli wypowiedzi Jana Pawła II będą wspominane w Kościele za lat dwieście, trzysta czy tysiąc, to będą wspominane przede wszystkim jego homilie o mężczyźnie i kobiecie. On jako pierwszy z papieży podjął się wyprostowania owego spaczonego spojrzenia na ciało człowieka i na spotkanie mężczyzny z kobietą w małżeństwie.

Zagadnienie miłości czystej jest nierozerwalnie związane z odpowiedzialnością, toteż należy pamiętać o tym, że czysta miłość jest fundamentem relacji międzyludzkich, a nawet całego życia człowieka. Jeżeli ktoś w sposób nieodpowiedzialny złoży siebie w nieodpowiedzialne dłonie, to całe jego życie może być jednym wielkim dramatem. I jest to sytuacja nieodwracalna. A jeżeli ktoś w sposób nieodpowiedzialny przyjmie w swoje ręce człowieka nieodpowiedzialnego, to też popełni błąd, którego konsekwencje będą dotyczyć całego jego życia. Dopiero w tym kontekście możemy zrozumieć, że czysta, dziewicza miłość to nic innego, jak oddanie siebie w ręce najbardziej odpowiedzialne — w ręce samego Boga. Jest to złożenie daru, jakim jest możliwość spotkania się z drugim człowiekiem, w ręce samego Boga. A zatem jest to rozwiązanie najbezpieczniejsze i najbardziej właściwe.

Na ziemi żyje wielu ludzi, którzy nigdy nie zawrą związku małżeńskiego. Zagadnienie życia w samotności jest znacznie szersze niż zagadnienie życia w dziewictwie, życia poświęconego Bogu. Tutaj interesuje nas tylko dziewictwo ślubowane Bogu. Chodzi o to, aby wybór tej drogi życia był całkowicie dobrowolny, aby nie dokonał się pod przymusem i aby dana osoba nadawała się do małżeństwa i do rodzicielstwa. Ma to być pełnosprawny mężczyzna czy pełnosprawna kobieta. Tylko taki człowiek może dobrowolnie zrezygnować z małżeństwa i rodzicielstwa i złożyć Bogu z tego ofiarę. Jest to sprawa dość istotna, ponieważ w praktyce zdarzają się «powołania z konieczności*. Ktoś na przykład nie nadaje się do małżeństwa, więc wstępuje do zakonu. Nie tędy droga! Ślubować Bogu dziewictwo może ten, kto mógłby zawrzeć małżeństwo i być dobrym mężem i ojcem, dobrą żoną i matką. Tylko wtedy składanie ślubu ma sens, gdy składający go wie, z czego rezygnuje i co wybiera.

Wezwanie do miłości czystej ściśle łączy się z przykazaniem dziewiątym: „Nie pożądaj". Chodzi tu o pożądanie wewnętrzne. Pan Jezus mówi wyraźnie, że ludzie cudzołożą w sercu, nawet nie sięgając po kogoś ręką. Pan wzywa więc do samodyscypliny.
Za zachowanie ślubu dziewictwa płaci się wysoką cenę: Płaci się sobą. „Jeżeli cię ręka gorszy — odetnij ją; jeżeli cię oko gorszy — wyłup je". W refleksji nad miłością czystą nie wolno zapominać o tych słowach Chrystusa. Wypowiedział On je bowiem w kontekście szóstego przykazania.

Ludziom stosunkowo łatwo jest podjąć decyzję o zrezygnowaniu z czegoś, ale jeśli w trudach życia muszą ciągle na nowo z tego rezygnować, to często przekracza to ich możliwości, jest ponad ich siły. Tymczasem droga ewangeliczna polega na ciągłym wybieraniu wolności ducha za cenę rezygnacji z pewnych wartości doczesnych. Ten, kto potrafi raz mądrze stracić i wie, że w ten sposób więcej zyskuje — potrafi rezygnować codziennie. Najlepiej sprawdza się to właśnie w obronie dziewictwa. Wielkie dary związane z pożądaniem składa się Bogu po to, by otrzymać jeszcze większe. Czysta miłość jest zawsze darem Boga; jest Jego łaską, z którą należy współpracować dzień po dniu, aż do końca życia.

Etapy rozwoju pożądliwości

Jeżeli weźmiemy pod uwagę praktyczną stronę zagadnienia, to każdy normalny człowiek (zostawiam na boku przypadki wypaczeń) ma w sobie pożądanie, które przeradza się w pożądliwość. Ta zaś upomina się o swoje; ciało upomina się o ciało. Następnie pożądliwość staje się głodna i zabiega o to, by się karmić tym, czego pożąda. Ten głód sprawia, że człowiek traci swą wolność albo innych chce sobą zniewolić. I jeśli mówimy o nieczystości, mamy na uwadze ów głód, owo zniewolenie, które źródło ma w sercu człowieka, a przejawia się w wyobraźni, słowach, myślach, czynach.

Trzeba znać etapy rozwoju pożądliwości w trosce o własne dobro i dobro innych. Przydatna jest tu wiedza, że pierwszy etap rozwoju pożądliwości można skutecznie zahamować. W następnych etapach rozwija się ona w tak szybkim tempie, że zapanowanie nad nią staje się prawie niemożliwe. To jest mniej więcej tak jak z rzuceniem kamienia, który może poruszyć lawinę. To ja decyduję o tym, czy go rzucę, czy nie. Ale jeśli go rzucę, to po pewnym czasie już nie kontroluję skutków tego rzutu. Lawina rusza, a odpowiedzialność za spustoszenie, jakie czyni, ponoszę ja.

Zasadniczo rozróżniamy trzy stopnie pożądliwości.
Pierwszy ma miejsce w mentalności. Myśli i wyobraźnia raz po raz wędrują w stronę przedmiotu pożądania. Na tym etapie pomocnym w ostudzeniu i opanowaniu pożądliwości może być wzmożony wysiłek, by odwrócić uwagę od przedmiotu pożądania i skoncentrować ją na innym ciekawym obiekcie. Jeżeli to się nie uda, to po pewnym czasie wchodzi się już w dziedzinę postępowania dostosowanego do myśli. Pożądliwość danego człowieka osiąga drugi stopień rozwoju. Opanowany przez nią zaczyna krążyć wokół obiektu pożądania. Widzą to inni i zaczynają kpić z opanowanego pożądliwością człowieka, ale on nie przyznaje się do swej słabości. Jeżeli się nie opanuje (a najczęściej sam nie jest już do tego zdolny), jego pożądliwość osiąga trzeci stopień: dochodzi do bezpośredniego spotkania opanowanego pożądliwością człowieka z obiektem jego pożądania i do wybuchu namiętnej pożądliwości. Mamy wtedy do czynienia niemalże z opętaniem przez seks.

Można spotkać takich ludzi; obserwujemy wtedy niezwykle niszczące działanie namiętności zarówno w nich samych, jak i w ich otoczeniu. Tylko wielkie nawrócenie jest w stanie wyrwać człowieka z pożądliwości trzeciego stopnia. Jeśli chcemy takiemu człowiekowi pomóc, musimy znaleźć kogoś trzeciego. Nie wolno pomagać mu bezpośrednio. Zło, które opętało człowieka pożądliwością, jest tak mocne, tak zaborcze, że łatwo może zniszczyć również osobę pomagającą opętanemu. W takim wypadku pomoc może organizować tylko ktoś bardzo doświadczony. Człowiek opętany przez seks jest narzędziem zła i ono się nim posługuje; niszczy wtedy wszystkich, którzy są w zasięgu jego ręki.

Odpowiedzialność kobiety

Sprawa ta jest bardziej istotna dla kobiet, ponieważ one walczą nie tylko ze swą własną pożądliwością; są też atakowane z zewnątrz i nie zawsze potrafią obronić się przed tymi atakami. Niemniej jednak to kobieta decyduje o tym, czy mężczyzna może zbliżyć się do niej, czy nie. Posłużę się obrazem: Kobieta jest pięknym pałacem. W środku pałacu jest jedno pomieszczenie, w którym znajduje się skarb. Do tego pomieszczenia prowadzi szereg drzwi. Wszystkie są zamykane od wewnątrz. Nie da się wyważyć ich od zewnątrz. (Jeśli kobieta została zgwałcona, to nie utraciła ona swej godności).
Pierwsze takie drzwi to przejście «na ty». „Mówmy sobie «przez ty!»" Jeżeli kobieta się na to zgadza, to otwiera pierwszą bramę i wpuszcza mężczyznę za ogrodzenie. Następna brama to pieszczota ręki, później pocałunek w czoło. Tych bram jest jeszcze wiele, ale każda następna jest bliżej skarbu.

Mężczyzna chce sięgnąć po skarb. Wchodzi i puka do następnych drzwi. Należy pamiętać o tym, że jeśli komuś otworzy się któreś drzwi, to już nie da się ich przed nim zamknąć. Dla tego człowieka są one już zawsze otwarte. Jeżeli przejdę z kimś «na ty», to gdy spotkamy się po trzydziestu latach, nadal mówimy sobie «przez ty». Nie da się przejść z powrotem «na pan/pani». Byłoby to sztuczne.

Dotykamy tu kwestii odpowiedzialności kobiety. Jeśli otworzy ona drugie, trzecie i piąte drzwi, to niech nie robi awantury przy ostatnich. To już nie ma sensu. Kobietom należy uświadamiać ich odpowiedzialność za otwarcie każdych drzwi. Mężczyzna jest słusznie zdziwiony, jeśli kobieta nie chce otworzyć ostatnich drzwi. Po co bowiem otwierała tyle drzwi, skoro robi awanturę przy ostatnich? Można przepuścić kogoś przez pierwszą bramę i powiedzieć mu: „Słuchaj, spotykamy się tylko tutaj. Następne drzwi będą zawsze zamknięte i dalej wchodzić nie wolno". Mężczyzna to zrozumie i do tych następnych drzwi nawet nie zapuka. Czasem już nie podchodzi nawet do tych pierwszych. Istnieje bowiem możliwość przyjaźni miedzy kobietą i mężczyzną.

Czułość

Warto zwrócić uwagę na różnicę między pożądliwością a czułością. Pożądliwość chce dyktować człowiekowi, jak ma postępować, i jeśli jej się to uda, to miłość staje się nieczysta, jej akty wymykają się spod kontroli rozumu i wolnej woli. Potrzebne jest więc ostrzeżenie: Nie wolno oddać miłości w łapy pożądliwości. Jednak nie wolno też mylić pożądliwości z czułością. Ta ostania posiada wielką wartość w czystej miłości i powinna być ustawicznie doskonalona. Czułość jest elementem miłości. U ludzi nie ma miłości bez czułości. Człowiek kocha cały. Miłość obejmuje wszystkie jego władze.

Są dwa podejścia do miłości czystej. Jedno jest negatywne; odrzuca ono jakiekolwiek uczucia i wtedy wyrasta z człowieka suchy badyl. Drugie podejście zakłada sublimację uczucia. Wielu ludzi odrzucając pożądliwość odrzuca również czułość, ponieważ nie umieją oni odróżnić jednego od drugiego. Jest to błąd, za który w dużej mierze odpowiedzialni są mężczyźni; rzadko kiedy bowiem umieją oni zrozumieć wartość czułości. Pożądliwość przesłania im inne wartości. Potrzebny jest duży wysiłek ze strony mądrych kobiet, aby mężczyzna otworzył oczy i dostrzegł, że czułość jest ważniejsza od pożądliwości. Jeżeli mężczyzna tego nie zobaczy, będzie kierował się tylko pożądliwością i wtedy trudno z nim nawet dyskutować.

Czułość jest ważna w każdego rodzaju miłości. Na przykład w miłości do dziecka. W niej nie ma seksu. Dziecko oczekuje od matki czy od ojca czułości. Kobieta mająca pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat najczęściej już nie oczekuje seksu. Ona oczekuje od męża czułości. Kobieta zawsze oczekuje czułości. Dzięki swej wrażliwości jest na nią nastawiona bardziej niż mężczyzna. Jeżeli mężczyzna nie odkryje — przy pomocy kobiety - piękna i wartości czułości, to w takim małżeństwie nie ma mowy o szczęściu.
Ten, kto uważnie czyta Ewangelię, z łatwością dostrzeże, ile czułości jest w podejściu Chrystusa do dzieci, do chorych, do kobiet, do uczniów. Czułość jest ważnym elementem miłości rozumianej ewangelicznie. Powiedzmy sobie szczerze, że wiele nie-domagań w małżeństwach, w rodzinach, w domach zakonnych czy w innych wspólnotach wynika stąd, że nie ma w nich czułości, że niektórzy wręcz boją się czułości. Czułość jest oliwą, która w mechanizmie wspólnoty może łagodzić wiele napięć. Jeżeli oliwy zabraknie, mechanizm obraca się z trudem, a nawet może ulec uszkodzeniu.

Skutki utraty czystości

Jakie są skutki utraty czystości u kobiety i u mężczyzny?
Pierwszym skutkiem utraty czystości jest słabość. Jak długo człowiek jest za siebie odpowiedzialny, tak długo sam sobą dysponuje; i wtedy jest silny. Natomiast gdy człowiek utraci swą godność, staje się słaby; bardzo słaby. Współczesny świat czyni wszystko, by zniszczyć ludzi moralnie. Można by wtedy swobodnie nimi manipulować; nie opieraliby się, bo byliby słabi.

Drugim skutkiem utraty czystości jest niepokój sumienia. W dziedzinie czystości niepokój po grzechu jest znacznie groźniejszy niż sam grzech. Ów niepokój rozlewa się na modlitwę, na pracę i na odpoczynek, a także na relacje z innymi ludźmi. Dlatego pierwszym krokiem, który należy uczynić po popełnieniu grzechu, jest ponowne nawiązanie kontaktu z Bogiem; wtedy odzyska się pokój.

Trzecim skutkiem utraty czystości jest niechęć do modlitwy. Jeżeli ktoś mówi, że odczuwa niechęć do modlitwy, to wiadomo (na 95 procent), że znalazł się on na terenie grzechów nieczystych. Trudno bowiem stanąć przed Bogiem człowiekowi, który nie chce wypuścić z ręki tego, co sprawia mu przyjemność. Jego ręce są brudne, a z takimi rękoma lepiej nie pokazywać się Panu Bogu.
Taka sytuacja jest bardzo groźna, ponieważ człowiek, który przestanie się modlić, szybko osunie się na dno.

Potrzeba świadków

Kobiety powołane do życia czystą miłością mają ukazać współczesnemu światu wzór takiej kobiety, jaką ukształtował Bóg. Siostry zakonne mają ukazywać współczesnemu światu godność kobiety — godność, którą świat chce zniszczyć. Ostatnio czyni się wiele, by zdeptać godność kobiety. W naszym narodzie sprawa ta jest wyjątkowo aktualna. Siostry zakonne mają dawać świadectwo miłości czystej. Ślubując czystą miłość Bogu muszą zrezygnować z możliwości spotkania się z drugim człowiekiem na płaszczyźnie ciała (tak jak spotykają się małżonkowie w ustanowionym przez Boga związku), ale nie mogą zrezygnować z miłości. Muszą więc zachowywać dystans wobec wszystkiego, co wiedzie do grzechu, muszą unikać nawet okazji do grzechu. Powinny z dystansem podchodzić do kontaktu z ludźmi świeckimi, do programów telewizyjnych, Internetu, kolorowej prasy i wielu różnych książek.

Czy między kobietą, która ślubowała Bogu dziewiczą czystość, a mężczyzną może istnieć przyjaźń? Może. W ciągu dwudziestu wieków były tego rodzaju przyjaźnie. Warunkiem takiej przyjaźni jest jednak świętość obydwojga. Sam Bóg łączy takich ludzi miłością wzajemną. Zatem najpierw należy dążyć do świętości, a nie szukać człowieka, z którym można by się zaprzyjaźnić. Spotkanie zaplanuje Bóg. Innymi słowy: Jeśli wyrośnie święta Klara, znajdzie się i święty Franciszek.

Warunkiem zachowania dziewiczej czystości jest modlitwa. Jeżeli serce jest wypełnione miłością Boga, to jest ono czyste. Jeżeli nie jest tą miłością wypełnione, to będzie w nim miejsce na to, co nie podoba się Bogu. Jeśli ciało nie zostanie uduchowione, to wcześniej czy później duch zostanie ucieleśniony. Nie wolno odstawić ciała do kąta. Ono musi zostać uduchowione. Zatem albo idziemy w górę, albo schodzimy w dół.

Sprawa czystej miłości jest dziś bardzo aktualna. Młodzi ludzie znaleźli się w labiryncie błędnych informacji na temat miłości i wielu z nich w tym labiryncie się gubi. W tej bowiem dziedzinie łatwo jest popełnić błąd, a bardzo trudno jest go naprawić. Młodzi czekają na pomoc, czekają na konkretny przykład. Chcą widzieć kobietę, która świadomie i dobrowolnie wybrała życie w dziewictwie i jest szczęśliwa — szczęśliwa pełnią szczęścia dostępnego kobiecie. To szczęście trzeba ludziom młodym ukazać. Takie jest zadanie kobiet ślubujących Bogu czystą miłość.

(fragment tekstu rekolekcji wygłoszonych w Staniątkach przez ks. Adama)

wtorek, 12 czerwca 2012

NA CZYM POLEGA NOWOŚĆ MIŁOŚCI WZAJEMNEJ ?

RÓŻNE OBLICZA MIŁOŚCI

Pozostając w atmosferze paschalnych wydarzeń,warto zatrzymać się ponownie przynajmniej przy niektórych z nich. Liturgia okresu wielkanocnego to paschalna lekcja Bożej miłości, która wyraziła się najmocniej w ofierze krzyżowej Chrystusa, w Jego męce, śmierci i zmartwychwstaniu.

Kiedy Pan Jezus głosił królestwo Boże, to w sposób bardzo wyraźny rozgraniczał, wskazując na różne rodzaje miłości. Przede wszystkim podkreślał miłość bliźniego, ustanawiając nowe przykazanie miłości bliźniego. Ale mówił także o miłości nieprzyjaciół, trudnej sztuce, i również zwrócił uwagę bardzo mocno na przykazanie wzajemnej miłości. Żeby zrozumieć, na czym polega miłość wzajemna, trzeba wrócić do wydarzeń Wielkiego Tygodnia a zwłaszcza wejść do Wieczernika. Wielki Czwartek jest taką przełomową datą w dziejach miłości na ziemi. Zanim jednak przekroczymy próg Wieczernika, to warto sobie uświadomić pewne fakty. Otóż – po pierwsze, Chrystus nigdy nie mówił o przykazaniu miłości wzajemnej do tłumów. To jest bardzo znamienne, że ogłasza je dopiero na kilka godzin przed swoją śmiercią w Wieczerniku, w gronie niezwykle małym, kameralnym. Obecnych jest jedenaście osób. Chrystus czeka, aż Wieczernik opuści Judasz. Dopiero wtedy, przy zamkniętych drzwiach, Chrystus ogłasza to nowe prawo miłości wzajemnej. Jeżeli uważnie obserwujemy działalność Chrystusa, to dostrzeżemy jeszcze jedno – sympatyków Chrystusa były tysiące, uczniów Chrystusa było niewielu a przykazanie miłości wzajemnej jest przekazane wyłącznie Chrystusowym uczniom. Chrystus mówi: Przykazanie nowe daję wam, abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem. Żebyście i wy tak się miłowali wzajemnie. Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeżeli będziecie się wzajemnie miłowali.

Drugi fakt, na który warto zwrócić uwagę, to jest to, że po miłości wzajemnej rozpozna świat przynależność do Chrystusa. Tutaj warto podkreślić taką rzecz, mianowicie, że nie po miłości nieprzyjaciół poznaje się Chrystusowych uczniów, ale po miłości wzajemnej. A więc chodzi o zaprezentowanie światu nie tyle odwagi, której wymaga niewątpliwie miłość nieprzyjaciół, ile szczęścia zawartego we wzajemnej miłości. I to jest ta ewangeliczna perła, wielka, wspaniała wartość, którą uczniowie Chrystusa mają objawić światu.

Kolejny fakt, na który trzeba zwrócić uwagę, to jest to, że owo przykazanie nowe posiada szczególną miarę, zupełnie inną niż przykazanie miłości bliźniego. Miłość bliźniego – jak siebie samego, miłość wzajemna – tak jak Ja was umiłowałem, mówi Chrystus. Miara ewangelicznej miłości wzajemnej to miara największa. Miara miłości, którą nas Chrystus umiłował. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, mówi Chrystus, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mojego.


NAJISTOTNIEJSZE - PRZYJAŹŃ Z CHRYSTUSEM

Droga do przeżywania wzajemnej miłości, to droga przede wszystkim przyjaźni z samym Chrystusem. Trzeba się po prostu znaleźć w gronie przyjaciół Chrystusa i dopiero Chrystus łączy swoich przyjaciół ze sobą węzłem prawdziwej wzajemnej miłości. On wybiera, On decyduje, kto ma być darem dla kogo. Okazuje się zatem, że kto nie przeżył przyjaźni z Chrystusem, nigdy nie otrzyma daru wzajemnej miłości. Ta ewangeliczna miłość wzajemna posiada charakter ściśle religijny, odniesienie do Pana Boga. Na tym fundamencie można budować wzajemną miłość. U podstaw takiej miłości leży doskonała realizacja pierwszego i najważniejszego przykazania: Będziesz miłował Pana, Boga Twego, z całego serca swego, z całej duszy swojej, ze wszystkich sił swoich. Na tym przykazaniu jest również oparte przykazanie: Abyście się wzajemnie miłowali, jak ja was umiłowałem.

Przykazanie jest oczywiście jasne, ale teraz chodzi o sposób, w jaki według Chrystusa należy je realizować. Chrystus mówi nie tylko, co należy czynić, ale mówi zawsze, jak należy to czynić. Jak w praktyce ma wyglądać ta ewangeliczna miłość wzajemna? Pan Jezus jako najdoskonalszy pedagog wiedział, że do wyjaśnienia tego przykazania nie wystarczą tylko same słowa, że tego nie da się powiedzieć nawet w przypowieściach, które są bardzo obrazowe. Miarą miłości wzajemnej jest przykład samego Chrystusa: Jak Ja was umiłowałem. Chrystus zatem musiał dać taki przykład. I tutaj wreszcie trzeba wejść do Wieczernika, bo rzecz tam się dzieje. Św. Jan pisze tak: Było to przed świętem Paschy. Jezus, wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich na świecie, do końca ich umiłował. W czasie wieczerzy, gdy diabeł już nakłonił serce Judasza, aby Go wydać, wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy, złożył szaty, a wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy i zaczął uczniom umywać nogi, ocierać prześcieradłem, którym był przepasany. Niektórzy nie chcieli się zgodzić na umywanie nóg, szczególnie głośno protestował Piotr. Chrystus musiał mu tłumaczyć, że teraz nie rozumie tego, co On czyni, ale zrozumie nieco później. A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole. I rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy Mnie nazywacie Nauczycielem i Panem i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście sobie powinni nawzajem umywać nogi. Dałem wam bowiem przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem.


NIKT NIE MOŻE SIĘ USPRAWIEDLIWIĆ, ŻE NIE MOŻE KOCHAĆ

Kiedy Bóg chciał objawić swoją miłość, to wziął do ręki miednicę i umył swoim uczniom nogi. Nikt z nas nie może się usprawiedliwić, że nie potrafi naśladować Boga, że nie potrafi kochać, bo każdy z nas potrafi wykonać tą prostą czynność - wziąć do ręki miednicę, umyć drugiemu nogi. Miłość objawia się nie w wielkich rzeczach, lecz w drobnych, w najprostszej służbie na co dzień. To nie jest przypowieść, to jest rzeczywistość. Pełnia tej służby objawia się w ofierze złożonej z życia. Chrystus powiada w Wieczerniku: Nikt nie ma miłości większej od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. I znów to nie jest przypowieść. Upłynie kilkanaście godzin i Chrystus za swoich uczniów, których umiłował do końca, oddaje swoje własne życie.

Człowiek, który przeżywa miłość wzajemną, który umie kochać bez problemu tak bliźnich, jak i nieprzyjaciół... Czy jesteśmy zdolni do takiej miłości? Wszystko, co Bóg nam daje, jest logiczną całością, w której uczestniczymy. Prawo wzajemnej miłości też tutaj jest czymś kluczowym. Wszystko nabiera innego sensu, jeżeli zrozumiemy to, do czego nas Chrystus zaprasza. Jeśli człowiek kocha wszystkich, tak jak kocha Chrystus, potrafi w pełni zrozumieć i łatwo wykonać wszystkie wymagania, jakie stawia Chrystus odnośnie miłości bliźniego i nieprzyjaciół. Kto potrafi to zrobić? To są przede wszystkim ludzie święci, czyli ci, którzy wyszli spośród nas, którzy żyli wśród nas, którzy żyją wśród nas. Oni przeżywają pełnię miłości.

Drugim ważnym wnioskiem z tej nauki Jezusa jest to, że miłość wzajemna całkowicie usuwa z życia samotność. Kocham i jestem kochany. I to są dwie rzeczywistości, które decydują o szczęściu człowieka. Miłość bliźniego, a tym bardziej miłość nieprzyjaciół, nie usuwają samotności. Natomiast w miłości wzajemnej człowiek wchodzi we wspólnotę, serce jego nigdy nie bije samo, zawsze jest włączone w rytm wielu serc kochających Boga. I stąd ten człowiek jest autentycznie szczęśliwym człowiekiem, wypełnionym pokojem, równowagą ducha, pełnią wolności. To szczęście staje się znakiem, po którym świat poznaje jego przynależność do Chrystusa.


NIEROZERWALNA MIŁOŚĆ MAŁŻONKÓW

Teraz dopiero można zrozumieć, dlaczego nauka Kościoła katolickiego o małżeństwie stoi w obronie nierozerwalności małżeństwa. U podstaw bowiem sakramentu małżeństwa jest wzajemna miłość. To są dwa serca, które potrafią kochać Pana Boga. I Pan Bóg łączy te serca ze sobą, a więc mąż jest darem dla żony, żona darem dla męża. Darem dla Chrystusa. Sakrament małżeństwa to jest małżeństwo przyjaciół Chrystusa, przez Niego dobrane, przez Niego połączone, przez Niego pobłogosławione. Ponieważ jest oparte o przyjaźń z Chrystusem, nie może być rozerwalne. To jest niemożliwe, bo jeżeli jeden drugiemu nogi umywa, to na jakiej podstawie mają się rozejść? Jeżeli mąż jest gotów oddać życie za żonę a żona za męża, to gdzie tu mówić o rozejściu. Przykazanie wzajemnej miłości stanowi fundament i cel życia małżeńskiego.

To samo przykazanie stanowi fundament i cel życia zakonnego, życia konsekrowanego, życia kapłańskiego. To ta wspaniała perspektywa życia chrześcijańskiego. Chrystus zwraca się do nas – Słuchajcie, Ja chcę, abyście byli szczęśliwi. Chcę, aby każdy z was przeżył wzajemną miłość. Ja was po to wybrałem, po to zgromadziłem, po to do was przyszedłem. Mnie przede wszystkim zależy na waszym szczęściu. I to jest prawdziwe oblicze chrześcijaństwa. Jeśli chodzi o perspektywę rozwoju naszego życia, to nie wolno zapomnieć, że celem naszego spotkania z Chrystusem, każdej modlitwy, jest stopniowe dorastanie do tej miłości wzajemnej. Bo to jest pełnia chrześcijaństwa.

Kwietniowa homilia ks. Adama Ogiegło




wtorek, 17 kwietnia 2012

WYNIESIENI NAD ANIOŁÓW


Chrystus nam udziela niezwykłej ewangelicznej lekcji, w jaki sposób walczyć ze złem. Personalne Zło przychodzi do Chrystusa; Szatan, który Go kusi i próbuje sprowadzić z drogi, którą Chrystus obrał.

GENEZA WALKI DOBRA ZE ZŁEM jest starsza niż pobyt Pana Jezusa na pustyni. Bóg stwarzając człowieka i cały świat, stworzył równocześnie świat duchów, wolnych i rozumnych istot. I od samego początku wprowadził w ten świat różnice, dzieląc aniołów na poszczególne chóry, mające swoje nazwy i swoje miejsca. Początko­wo wszyscy oczywiście pełnili wolę Boga i żyli w wielkiej zgodzie. Tak było do mo­mentu stworzenia człowieka. Kiedy na ziemi pojawił się człowiek, Stwórca niejako zwrócił się do wszystkich aniołów z takim dziwnym wezwaniem: Popatrzcie, oto ludzie, Adam i Ewa, powoli będą opanowywać ziemię. Pod względem doskonało­ści natury w porównaniu z wami nie są bardzo doskonali, ale ja Bóg kocham ich bardziej niż was wszystkich. Postanowiłem ich adoptować i uznać ich za swe dzieci. Wy Mi mówicie "Panie" a człowiek będzie do mnie mówił "Ojcze".

I ROZPOCZĘŁA SIĘ SWOISTA RYWALIZACJA. Mianowicie szatan, jeden z duchów czy­stych, postanowił zerwać służbę u Pana Boga i zaczął robić wszystko, żeby nie tylko pociągnąć za sobą szereg innych duchów, ale także żeby człowieka przecią­gnąć na swoją stronę. Żeby człowiek był sługą tych duchów. I postanowił to zrobić już w raju. Niestety, to się udało. Adam i Ewa, zamiast słuchać Pana Boga, zaczę­li słuchać Szatana, stali się jego niewolnikami. W rzeczywistości zamiast anioł służyć człowiekowi, człowiek zaczął służyć aniołowi. Szatan nie rezygnuje z tego, żeby człowieka uwięzić na wieczność i dlatego obserwuje wszystko, co się dzieje w tej rzeczywistości stworzonej przez Pana Boga. Z niepokojem na pewno musiał patrzeć, kiedy Archanioł Gabriel zwiastuje Maryi radosną nowinę, że w Betlejem narodzi się Zbawiciel. I szatan przygotowuje już pierwszy zamach, wykorzystując do tego chorobliwą zazdrość Heroda. Betlejem staje się miejscem rzezi niewinią­tek, ale Jezus umyka sprzed tej zbrodniczej ręki. A szatan obserwował Go pilnie i czekał na ten moment, w którym skłoni Go do złożenia sobie pokłonu. I tu właśnie ta scena kuszenia na pustyni.

NA POCZĄTKU swojej działalności publicznej Chrystus idzie na pustynię, modli się, pości i właśnie tam staje przed Nim twarzą w twarz ten upadły anioł. Nie wie, że Jezus jest prawdziwym Synem Bożym, bo tego wiedzieć nie może, dlatego, że do poznania tajemnicy Trójcy Przenajświętszej potrzebna jest łaska wiary, a tej sza­tan nie posiada. Traktuje Jezusa, podobnie jak Adama, jak doskonałego człowie­ka, adoptowanego przez Boga za syna. Co zrobić, żeby Jezus wykonał jego pole­cenie i stał się jego sługą? Szatan rozpoczyna od kuszenia w taki sam sposób, jak w raju, a mianowicie od jedzenia. Ewę skusił na piękny owoc, natomiast tutaj Jezus jest głodny, czterdzieści dni pościł. Może mu się uda? "Wtedy Duch wypro­wadził Jezusa na pustynię - jak pisze ewangelista Mateusz. - Gdy przepościł czterdzieści dni i nocy, odczuł w końcu głód. Wtedy przystąpił kusiciel i rzekł do Niego: „Jeśli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem. Lecz On mu odparł: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, któ­re pochodzi z ust Bożych."

"Jeśli jesteś Synem Bożym." SZATAN SPRAWDZA, czy Jezus jest tym zapowiedzia­nym dzieckiem Boga. Da się skusić, czy się nie da skusić? Diabeł doskonale wie, co robi, ale go Jezus przejrzał. Nie samym chlebem żyje człowiek. Człowiek bo­wiem żyje słowem Boga, to znaczy wyższymi wartościami. O szczęściu człowieka nie decyduje pełny talerz, ale serce pełne słowa Bożego, serce pełne mądrości, miłości. Nie udała się pierwsza pokusa, szatan zatem atakuje z innej strony.

JAK PISZE EWANGELISTA dalej, wziął Go diabeł do miasta świętego, postawił Go na narożniku świątyni i rzekł: "Jeśli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół, jest prze­cież napisane: Aniołom twoim rozkaże o tobie, a na rękach nosić cię będą, byś przypadkiem nie uraził swej nogi o kamień. Odrzekł mu Jezus: Ale jest napisane także: Nie będziesz wystawiał na próbę Pana Boga swego." Znowu diabeł spraw­dza - Jeśli jesteś Synem Bożym, uczyń cud, spróbuj narazić się na niebezpie­czeństwo i to publicznie, na oczach tłumu, na dziedzińcu, gdzie wszyscy na ciebie patrzą. To będzie wielka sensacja, ludzie cię będą podziwiać, staniesz się sławny. Szatan zdradza już tu wyraźnie cel swojej pokusy - chce sprawdzić, czy faktycz­nie dobrzy aniołowie będą usługiwać Jezusowi. Pan Jezus znowu demaskuje tak­tykę szatana przypominając o obowiązującej hierarchii - Bóg może wystawić na próbę człowieka, bo jest jego Panem, ale odwrotnie nigdy tak nie może być. Stworzenie nie może wystawiać na próbę Stwórcy. A po drugie, nie kupuje się lu­dzi cudami i sensacją, ale uczciwą postawą, prawdą, miłością. Nie uda się rów­nież i ta druga pokusa, szatan zatem zamierza otwarcie zaatakować z tej pozycji, o którą od początku mu chodziło.

JESZCZE RAZ WZIĄŁ GO DIABEŁ - pisze ewangelista - na bardzo wysoką górę. Poka­zał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon. Na to rzekł mu Jezus: Idź precz, szatanie! Jest Bowiem napisane: Panu Bogu swemu będziesz oddawał pokłon
i Jemu samemu służyć będziesz. Wtedy opuścił go diabeł a oto aniołowie przystą­pili i usługiwali Mu. - Dam ci wszystkie królestwa świata i władzę nad nimi a ty od­dasz mi pokłon. Uznasz moją władzę, będziesz moim sługą. Propozycja jest bar­dzo jasna, chodzi o pokłon człowieka oddany aniołowi. Cena nie odgrywa roli, wszystkie bogactwa świata za ten jeden pokłon. Odpowiedź Jezusa jest zdecydo­wana - Idź precz, szatanie! Bogu swemu kłaniać się będziesz i Jemu samemu bę­dziesz służyć. Po raz pierwszy człowiek rozkazuje aniołowi - Idź precz! I szatan odchodzi, wiedząc, że na ziemi żyje człowiek, który nie złożył i nie złoży mu po­kłonu. Pyszny i zazdrosny anioł ma tylko jedno wyjście, możliwie szybko znisz­czyć tego człowieka. Rozpoczyna realizację planu bezwzględnego zniszczenia Jezusa. Zmienia metodę, już nie kusi, ponieważ Jezus odniósł nad nim zwycię­stwo moralne, okazał się mocniejszy, dlatego teraz w grę wchodzi siła fizyczna, przemoc. Szatan poszukuje wspólników, skrzętnie obmyśla plan morderstwa. Mijają miesiące, Jezus naucza, a wokół Niego pojawia się coraz więcej wrogów. Zazdrośni faryzeusze, upokorzeni uczeni w Piśmie, zaniepokojeni o władzę Herod, Kajfasz, Piłat; pojawia się uczeń, zdrajca Judasz. Słudzy szatana przygotowują krzyż. Nadchodzi Wielki Piątek, zło odnosi fizyczne zwycięstwo nad Jezusem. Książę tego świata triumfuje, skoro człowiek nie chciał mu służyć, to został zamordowany. Jeszcze opieczętować grób, jeszcze postawić straże, by to wszystko było bez zarzutu, by nie popełnić jakiegoś przeoczenia.

Ale TRZEBA PAMIĘTAĆ o jednym, że z Bogiem nikt nigdy nie wygrał. Nadchodzi po­ranek wielkanocny, grób jest pusty a święci aniołowie ogłaszają ludziom, że Jezus zmartwychwstał i żyje. Teraz już upadły anioł nie ma nad Nim żadnej władzy. Pan Jezus od samego początku był panem sytuacji, doskonale znał plany szatana. By go pokonać w sposób całkowity, postanowił pokazać bezsens stosowania siły, przemocy. Zwycięstwo przy użyciu siły jest tylko czasowym zwycięstwem, praw­dziwe zwycięstwo należy do ofiary. Pan Jezus z jednej strony pokazuje nam takty­kę szatana, z drugiej - jak walczyć. Nie poprzez stosowanie siły i przemocy, bo w tej dziedzinie nie mamy szans, ale za cenę odwołania się do wartości wyższych, samego Boga.

Nie tylko Jezus, nie tylko Maryja, ale KAŻDY CZŁOWIEK, o ile potrafi przejść przez ży­cie zachowując łaskę uświęcającą, otrzymaną na chrzcie godność dziecka Bo­żego, będzie wyniesiony nad chóry aniołów. Tak to brzmi właśnie w tej scenie ewangelicznej. One będą do jego dyspozycji. Zdumiewające, ale prawdziwe, aniołowie będą do naszej dyspozycji. My bowiem, jako dzieci Boże, mamy prawo mówić Bogu "Ojcze", aniołowie natomiast, jako słudzy, mogą do Niego mówić je­dynie "Panie". To niezwykłe wybranie, to niezwykłe miejsce człowieka w historii zbawienia. I o tym nam przypomina Zbawiciel podejmując krzyż za zbawienie świata.

Homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na marcowym spotkaniu wspólnoty.

środa, 7 marca 2012

ŻYCIE WG EWANGELII - INSTRUKCJA OBSŁUGI


NOWOŚĆ INSTYTUTÓW ŚWIECKICH

Instytuty Świeckie pojawiły się jako wielka nowość w początkach XX wieku. Dokument kościelny Provida Mater Ecclesia (2 luty 1947) powołujący w Kościele instytuty świeckie, po roku został uzupełniony przez nowe pismo papieskie Primo feliciter (12 marzec 1948), w którym dokładnie i szczegółowo opisano tę nową formę życia.

Należałoby zadać pytanie – Na czym polega „nowość” instytutów świeckich?

Na temat instytutów świeckich słyszy się opinie, że jest to forma życia chrześcijańskiego ustępująca miejsca innym, bardziej widocznym i bardziej żywym ruchom, które wpływają na życie społeczne w sposób o wiele znaczniej bezpośredni. Niektóre z nich podejmują działalność o charakterze społecznym, ekonomicznym czy politycznym, natomiast instytuty świeckie z zasady nie podejmują działań zewnętrznych. Ta różnica jest dostrzegalna.
Spróbuję odpowiedzieć na ważne pytanie – Na czym polega nowość instytutów świeckich?

Otóż ich nowość polega na tym, iż:
W czasach wielkiego upadku moralnego pojawiają się liczne rzesze ludzi, którzy nie tylko płoną pragnieniem własnej doskonałości, lecz pozostając w świecie, pragną wpływać na bieg świata zgodnie z zamysłem Bożym. We wspólnotach tych można nie tylko prowadzić życie bardzo sprzyjające doskonałości chrześcijańskiej, lecz również starać się o uświęcenie świata. Jak wiadomo, doskonałość można osiągnąć nie tylko w zakonie, ale także w świecie. Pozostaje się w świecie, bez szczególnych znaków wyróżniających (klasztory, habity itp.) i angażuje się w zwykłą świecką działalność (praca, działalność społeczno-kulturalna, polityka itp.), która staje się polem działalności apostolskiej.

INSTYTUTY - LABORATORIUM DOŚWIADCZALNE

Papież Paweł VI w 1976 roku przyrównał instytuty świeckie do laboratoriów. Powiedział wtedy: ”Jeżeli instytuty świeckie pozostaną wierne własnemu powołaniu, staną się jakby „doświadczalnym laboratorium”, w którym Kościół sprawdza konkretne sposoby układania swoich stosunków ze światem. (…) Właściwym polem dla ich ewangelizacyjnej aktywności jest szeroka i bardzo złożona dziedzina polityki, życia społecznego, gospodarki; dalej dziedzina kultury, nauki i sztuki, stosunków międzynarodowych i środków przekazu społecznego.”

Aktualnie papież Benedykt XVI powtarza, iż instytuty świeckie są ”laboratorium eksperymentalnym, w którym Kościół weryfikuje konkretne sposoby swoich relacji ze światem.”. Interesujące porównanie: instytuty świeckie to „laboratorium dialogu ze światem.”



ZATEM - CO MAMY CZYNIĆ?

Na pytanie – Co mamy robić? - znajdujemy odpowiedź u św. Łukasza (3,10-14): Gdy tłumy pytały Jana Chrzciciela – "Cóż więc mamy czynić?" – Jan Chrzciciel im odpowiadał: „Kto ma dwie suknie, niech jedną da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni.” Wzywał więc, by postępować według miłosierdzia. W rozmowie z celnikami Jan Chrzciciel mówił – „Nie pobierajcie nic ponad to, ile wam wyznaczono.” Nie każe im zatem wycofywać się z życia, uchodzić na pustynię i oddawać się tam modlitwie, ale dalej wykonywać swoje zajęcia, tylko uczciwie.
Pytali go też i żołnierze – „A my, co mamy czynić?” On im odpowiadał – „Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie.” Jan Chrzciciel nie mówi im, by musieli zmienić styl życia czy zawód, ale by pozostając w wybranym powołaniu, czynili dobre rzeczy. To jest owa no­wość sprzed dwóch tysięcy lat, wciąż dla nas aktualna.


Nowością jest również rozumienie odpowiedzialności, jaką członkowie instytutów świeckich podejmują za rzeczy tego świata, za świat, który wymaga prowadzenia według zamysłu Stwórcy.


TRZY PORÓWNANIA EWANGELICZNE

Sposoby ewangelizacji członków instytutów świeckich można przyrównać z trzema obrazami ewangelicznymi: o zaczynie, soli i pachnącym olejku. Obrazy te przywołują małe, nieznaczne impulsy działania, pawie niewidzialne. Ukazują nasze rozproszenie w masie, w społeczeństwie, ukazują rolę prawdziwych wartości.

Sól zachowuje od zepsucia, a także zachowuje smak i zapach. Aby to uzyskać, trzeba dodawać jej po trochu, w małych ilościach, aby nie uczynić potrawy niejadalną.

Zaczyn powoduje rośnięcie ciasta, czyni je pachnącym i apetycznym, ale również należy dawać go w odpowiedniej ilości.

Zapachu nie widać; musi jednak być delikatny, by nie popsuć wrażenia w dużym stężeniu.

Te obrazy ewangeliczne szczególnie pasują do omawianej formy życia chrześcijańskiego w rozproszonych i często nielicznych wspólnotach instytutowych. Członkowie wspólnot instytutowych są w świecie niczym sól, zaczyn i aromat. Nasuwa się tutaj stare porównanie - Czym dusza jest w ciele, tym chrześcijanie są w świecie. Dusza ożywia ciało, chrześcijaństwo daje inspirację do powstawania dobra na świecie.

Porównanie instytu­tów świeckich do „laboratorium dialogu ze światem” zachęca nas do codziennego angażowania się w sprawy naszych środowisk. Nie bójmy się szukać nowych roz­wiązań, które podsuwa nam Duch Święty, by świat stawał się bardziej Bożym.


W tekście posłużono się przemyśleniami Emilio Tresalti z jego artykułu „Te czasy są nasze!”

czwartek, 1 marca 2012

KONTEMPLACJA I CZYN – DWIE SZKOŁY DUCHOWOŚCI


Wyjdę od tego, co każdy z nas dobrze wie – nasza Wspólnota Chrystusa Odkupiciela Człowieka ma charakter kontemplacyjno-czynny. W ten właśnie sposób od samego początku widział jej duchowość nasz Założyciel ks. Witold Kacz.

W długiej historii Kościoła ukształtowało się wiele różnych nurtów ducho­wości. Nas będą interesować przede wszystkim te dwa – kontemplacyjny i czynny. Nasz Ojciec Założyciel odwoływał się do duchowości kontem­placyjnej opartej na pismach św. Jana od Krzyża oraz św. Teresy z Awila – chodzi zatem o duchowość karmelitańską. Ksiądz Witold zalecał członkom naszej wspólnoty zwłaszcza lekturę pism św. Jana od Krzyża i uważał, że każdy przynajmniej raz powinien przeczytać „Drogę na górę Karmel”.

Dla św. Jana wzrastanie w świętości jest wzrastaniem w kontemplacji. Całe życie karmelitańskie powinno być ukierunkowane na nieustającą modli­twę. Dlatego karmelita szuka takiej pracy, która nie będzie mu przeszka­dzała być z Bogiem. Żadna praca nie powinna zakłócać modlitwy. U kar­melitów to modlitwa jest drogą prowadzącą do świętości, którą pojmuje się jako coraz pełniejsze zjednoczenie z Bogiem. W duchowości karmelitań­skiej obowiązuje zasada: wzrastanie w modlitwie = wzrastaniu w święto­ści. Dodajmy, iż właściwą modlitwę rozumie się jako modlitwę kontempla­cyjną, natomiast kontemplację łączy się z trwaniem w Bogu oraz z dozna­niami mistycznymi.

Zupełnie odmiennie kształtuje się duchowośc ignacjańska, której twórcą jest św. Ignacy Loyola. Szkoła ignacjańska akcentuje czyn, działanie i ak­tywność. Zgodnie ze swoją konstytucją jezuici niewiele czsu przeznaczają na medytację i modlitwę wewnętrzną. Są bardziej przejęci działaniem niż medytacją, nie mówiąc już o kontemplacji. Dlatego konstytucje jezuickie niewiele mówią o modlitwie, a bardziej akcentują wyrzeczenie, pokorę, służbę chorym, pielgrzymki czy posłuszeństwo.

Kiedy jeden z ojców zapragnął odejść na pustynię i żyć tam jako pustelnik, św. Ignacy napisał do jego przełożonego:”Nie będzie poświęcał więcej niż jedną godzinę na modlitwę, medytację i rachunek sumienia, tak aby mógł więcej czasu i uwagi przeznaczyć na inne sprawy, przez które służymy Bogu.” Dalej św. Ignacy Loyola podkreślił, że pustelnik ów powinien szu­kać obecności Bożej pośród swoich zajęć i czynić swoje zajęcia nieustanną modlitwą.
Osoba wierząca żyjąca duchowością jezuicką każdą wykonywaną przez siebie pracę winna kierować na większą chwałę Bożą. W takim ujęciu żad­ne zajęcie nie odrywa jej od Boga.

Jak więc z powyższych przykładów widzimy, duchowość kontemplacyjna (w naszym przypadku karmelitańska) różni się zasadniczo od duchowości aktywnego działania (ignacjańskiej). W Karmelu chodzi o odpocznienie w Bogu, Jezuici kładą akcent na aktywność i czyn. Karmelita żyje z Bo­giem a jezuita chce żyć dla Boga.

Odmienne podejście do modlitwy w dwóch różnych szkołach duchowości pociąga za sobą znaczące konsekwencje życiowe, na przykład przy wybo­rze pracy. Karmelita szuka takiej pracy, która nie będzie mu przeszkadzała być z Bo­giem, ponieważ praca nie powinna zakłócać modlitwy. Natomiast Jezuicie nic nie przeszkodzi w jego pracy, gdyż każdy rodzaj pracy wyko­nuje na chwałę Bożą.

Kolejną konsekwencją jest to, że w karmelu modlitwa nie jest żadnym „ćwiczeniem”, ale celem samym w sobie. W karmelu kładzie się wielkie znaczenie na milczenie i odosobnienie, które tworzą życiową przestrzeń dla rozwoju modlitwy. Natomiast według konstytucji św. Ignacego Loyoli najważniej­sza nie jest modlitwa ustna, lecz współpraca z Bogiem w dziele zbawienia, pomoc duszom.

W naszej Wspólnocie Chrysusa Odkupiciela Człowieka każdy z nas ma do wy­boru, zależnie od wrodzonych predyspozycji, pójście drogą kontempla­cji bądź działania. Zarówno w jednym, jak drugim realizujemy powołanie wspólnotowe, w ramach zakreślonych przez Ojca Założyciela. Trzeba pamiętać, iż zarówno nadmierna aktywność jak i kontemplatywna pasyw­ność mogą być zwodniczymi. Z jednej strony może to być nadmier­ne wy­cofanie się z modlitwy i arefleksyjność, z drugiej – kwietyzm i wy­cofanie się ze świata.

Jako wspólnota musimy być wiernymi charyzmatowi, jaki pozostawił nam w testamencie ks. Witold Kacz. Jeżeli nasza wspólnota ma łączyć w sobie duchowość kontempacyjno-czynną, to zadaniem każdego z nas jest wypra­cować w sobie zarówno zdolność do pogłębionej modlitwy (kontemplacji), jak i umiejętność czynnie angażować się w świat. W tej trudnej sztuce po­godzenia jednego z drugim niech przykładem nam będzie Sł. Boża Janina Woynarowska, która w doskonały sposób urzeczywistniła nasze powołanie wspólnotowe. Prośmy Boga za Jej przyczyną o łaskę uświęcającą i uczyn­kową, potrzebne nam na naszej drodze czynienia dobra.

poniedziałek, 23 stycznia 2012

SŁUDZY OCZEKUJĄCY PRZYJŚCIA PANA


Konkurs - proszę oddaj głos Konkurs www Adonai.pl



Miniony Adwent przypominał nam, że żyjemy w nieustannym oczekiwaniu na powtórne przyjście Chrystusa, które zakończy ziemską historię i przemieni ją w wieczność. Chrześcijaństwo czyni nas ludźmi skie­rowanymi ku nieśmiertelności, która dopiero ma się objawić w pełnym wymiarze o zmierzchu świata, mówiąc obrazowo "wśród trąb anielskich i pogorzeliska zła".

Kościół od samego początku, czego świadkiem jest również św. Pa­weł, żył w niespokojnym oczekiwaniu na Jezusa Chrystusa. "Nie trzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach, sami bowiem do­brze wiecie, że Dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy. Kie­dy będą mówić: Pokój i bezpieczeństwo, tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą. Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy, ani ciemności." – napisał św. Paweł w liście do Tesaloniczan.

Zastanawiam się, czy rzeczywiście nasze życie kojarzy nam się z Adwentem, z oczekiwaniem na przyjście Chrystusa, który niechyb­nie przyjdzie. Czy to mówienie marana tha nie stało sie takim kurtu­azyjnym, uświęconym przez tradycję liturgicznym zwrotem? Czymś w rodzaju – Zawsze możesz przyjść, zawsze możesz wpaść, będzie mi miło. – Zaproszenie, które ma taki charakter otwarty, które kieru­jemy bez zbytniej nadziei, że rozmówca weźmie je na poważnie? Czy wśród osób, na które jeszcze czekamy, jest Chrystus? Czy wśród wydarzeń, których z niecierpliwością oczekujemy, jest rów­nież to Jego przyjście w chwale?



Stawiam z premedytacją te pytania, mając w pamięci słowa samego Chrystusa, który – zapytany przez uczniów o koniec świata i o nastanie królestwa Bożego na ziemi, mówił im o znakach zbliża­jącego się końca. Ale też pełen niepokoju zapytał, czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?

Może ten rytm liturgicznych obchodów, następujących po sobie ko­lejnych lat, wprowadza nas w przyzwyczajenie, w pewnego rodzaju rytm uśpienia, że coś się toczy w naturalny, zwyczajny sposób i po­tem następują kolejne wydarzenia? Tymczasem powtórne przyjście Chrystusa na ziemię, znaki na niebie towarzyszące temu powrotowi, koniec ziemskiej rzeczywistości, godzina rozliczenia i osądu osta­tecznego mogą być przez nas zignorowane. Czyli odchodzi na dal­szy plan nieuchronność przyjścia, a przychodzi przyzwyczajenie. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy porywa nas teraźniejszość,
a jest takie niebezpieczeństwo, gdyż to życie toczy się bardzo wart­kim nurtem. Często powtarzamy – nie mam czasu, nie mogę zdą­żyć. Nasze życie pochłania bardzo dużo energii.

Koniec świata może się stać także swoistym straszakiem używanym zwłaszcza przez różne sekty pochodzenia chrześcijańskiego, które żeby pozyskać nowych wyznawców, ogłaszają jakieś konkretne daty końca świata. By sprowokować takie przeświadczenie nie­uchronności, żeby ta bliskość i nieodwołalność miały skłonić do wstąpienia do na przykład jakiejś określonej formacji religijnej. Czę­sto na tym wygrywają tego typu wspólnoty.

Wreszcie koniec świata ze względu na możliwości, jakie otwiera przez fantazję na grozę i mroczność zapowiedzi, staje się coraz częściej tematem filmowym. Niestety wątek filmowy apokalipsy zo­staje często odarty z wątku religijnego. We współczesnych apokalip­sach nie ma miejsca dla Chrystusa i nadziei, którą przynosi. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan przyjdzie.

Przypomina nam o tym św. Marek w bardzo krótkiej przypowieści o sługach i o odźwiernym, którym pan, zanim udał się w podróż, powierzył pieczę nad swoim domem. I chociaż godzina powrotu pana nie jest pewna, to jednak jest pewne, że przyjdzie. Chrystus nie poddaje w wątpliwość tego faktu. Mówi, że powrót nastąpi niespodzianie. Będzie to wydarzenie nagłe. Dlatego trzeba czuwać, żeby nie prze­spać tego momentu. Chrystus nie pragnie wzbudzać niezdrowej sensacji, nie stosuje terroru psychicznego, żeby doprowadzić do ob­sesyjnego lęku przed tym, że nieuchronnie nadejdzie. Daleki jest od mentalności fanatyków, którzy wierząc w wytworzone przez siebie mrzonki przekonują innych, żeby porzu­cili wszystko i ratowali siebie z tego ginącego pokolenia i przewrotnego świata. Którzy przywołu­jąc trąby Armagedonu cie­szą się z zagłady tych, którzy nie podziela­ją ich przekonań i wierzeń.

Przypowieść kończy jednoznaczny rozkaz – Czuwajcie! – Nie jest to sugestia wskazująca na potrzebę czuwania, ani tym bardziej prośba lub zachęta typu: jeśli nie macie nic przeciwko temu, to czuwajcie; byłoby lepiej, gdybyście nie przespali. – Nie. Chrystus mówi jasno i mocno – Czuwajcie! Chrystus chce, żeby jego uczniowie powitali Go, gdy przyjdzie, przygotowani na ten moment. Jezus pragnie, żeby żyli jak ludzie przebudzeni.

Chrystus nie podał dnia ani godziny Swego powrotu. Dlaczego nie powiedział – za rok, za dwa, za tysiąc lat wybrzmi ostatni akord symfonii stworzenia? Wtedy powrócę, żeby dokonać sądu i odnowić wszystko. Powód jest jeden. Nie chciał, żebyśmy nastawili nasze zegarki i poszli spać. Dzisiaj ludzie posiadają budziki, mogą spać spokojnie. Wystarczy nastawić zegar na określoną godzinę i wstaje się wtedy, kiedy trzeba. Dźwięk dzwonka lub ulubiona melodyjka przywraca człowieka do aktywności. Ale Pan Bóg oczekuje naszego oczekiwania, naszej tęsknoty, naszego wyglądania na drogę. Chce, żeby to było naturalne - czujność zrodzona z niepokoju pomiesza­nego z miłością. Widać Bóg pragnie być oczekiwany.

Bohaterami przypowieści Jezusa są odźwierny, który otrzymał spe­cjalne zadanie czuwania nad całością spraw domowych oraz słu­dzy, którzy otrzymali konkretne zadania do wykonania. Chrystus uczy, że czuwanie nie polega na bezczynności, na ucieczce przed życiem, ale na odpowiedzialnym wypełnianiu swoich zadań i obowiązków, na wierności poleceniu. A więc to ma być czas aktyw­ny, wypełniony na realizacji swoich obowiązków. Czuwanie i oczekiwanie na powrót Chrystusa nie oznacza wycofania się
z życia, rezygnacji z pracy zawodowej czy z braku troski o najbliższych. Czuwanie ubogaca nasze życie, nie oddziela nas od niego. Jest jak promień słońca, w którego blasku można lepiej wszystko zobaczyć. Jest klamrą spinającą poszczególne, niekiedy by się mogło wydawać, banalne wydarzenia w jedną spójną, logicz­ną całość.

Przypowieść o odźwiernym i sługach oczekujących powrotu pana przypomina nam o odpowiedzialności za nasze życie. Każdy z nas ma swoje własne powołanie. Nie można go przekreślić, wyrzec się go lub zmarnować. Pan powierzył nam określone zadanie. Trzeba tylko, żebyśmy odkryli, gdzie jest nasze miejsce, jakie są nasze możliwości, do czego jesteśmy powołani w tym życiu? Musimy od­kryć to, czego spodziewa się po nas Pan Bóg.

Pan przychodzi do nas nie tylko w Adwencie, ale w czasie każdej Mszy św. Trzeba, żebyśmy Go rozpoznawali poprzez Jego obec­ność w Eucharystii. Chrystus jest obecny w Swoim słowie, w Ewangelii, przychodzi do nas także w bliźnim, zwłaszcza potrze­bującym naszej pomocy czy wsparcia moralnego. Warto pamiętać, że nasza miłość wobec bliźnich jest nie tylko znakiem autentycznej naszej wiary, ale jednym z najpewniejszych sposobów spotkania z Chrystusem.

Tak więc, co wam mówię – czuwajcie!

(Homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na grudniowej wspólnotowej Mszy św.)

poniedziałek, 16 stycznia 2012

Dzieciństwo Witolda Kacza


Dnia 26 stycznia 1920 roku urodził się Witold Kacz. Ochrzczony został w parafii św. Mikołaja w Krakowie.
Ojciec Witolda, Ignacy, w młodości walczył w wojsku au­striackim, później praco­wał jako inspektor kontroli skarbowej w okręgu krakow­skim. Dziadek Witolda, góral ze Starego Sącza, miał młyn oraz tartak i ciężko pracował na utrzymanie licznej gromady dzieci.


Ignacy Kacz był człowiekiem noszącym w sobie znamię ludzi gór: poczu­cie humoru, niezależność, upór i głęboka więź uczuciową z rodziną, skrywaną starannie z obawy przed czułostkowością. Cechy te przelał na syna Witolda. Igna­cy lekko utykał na nogę, gdyż był ranny w czasie służby w wojsku austriackim. Nie przeszkadzało to mu wybrać pracę inspektora, który większość czasu spędzał w uciążliwych rozjazdach służbowych. Nie pobłażał sobie. Ta postawa ojca wryła się w serce małego Witolda. Gdy w przyszłości jako 33–letni kapłan opuści mury więzienia w Rawiczu, fizycznie kaleka, nie da się zepchnąć na boczny tor życia.


Witold wychowywał się w rodzinie o ciepłej atmosferze, pozbawionej ostrzejszych konfliktów. Domem zajmowała się matka Stanisława z domu Ni­czyńska. Była o 20 lat młodsza od męża Ignacego i dosyć długo zastanawiała się nad wypowiedzeniem sakramentalnego „tak” na oświadczyny Ignacego Kacza. Jednak po 3 latach znajomości Ignacemu skutecznie udało się rozwiać wszystkie obawy przyszłaj żony i ślub odbył się w uroczym kościele Ojców Kapucynów przy ul. Loretańskiej.


Stanisława była drugą żoną Ignacego, gdyż pierwsza zmarła na gruźlicę osieracając dwoje dzieci – córkę i syna. Związek małżeński okazał się udany – Ignacy stanowił dla młodej żony dobre oparcie. Stanisława była młodą, zaradną życiowo kobietą i potrafiła zająć się domem i dziećmi z całą macierzyńską czuło­ścią i młodzieńczym zapałem, a gdy mąż był w podróżach służbowych, to ona czuwała nad całą rodziną. Dzieci otrzymywały od niej na co dzień wiele ciepła i wyrozumiałości okraszonej poczuciem humoru, którym łagodziła stanowczość męża. Matka Witolda była religijna, ale nie dewocyjna.

Małżonkowie tworzyli z dnia na dzień coraz bardziej dobraną parę. W tej wzajemnej więzi mocnego uczucia rodziców wzrastał Witold, najmłodszy syn w rodzinie, a więc jak to bywa, szczególnie otoczony troską.

Wkrótce Witold dorósł do wieku I. spowiedzi. Wraz z matką i resztą ro­dzeństwa uczęszczał do spowiedzi w klasztorze Ojców Karmelitów. Witold już jako chłopiec miał swojego stałego spowiednika, ktorym był karmelita ojciec Stanisław Żelazny. Pobożny karmelita roztropnie wpajał w chłopięce serce pierw­sze prawidła dotyczące głębszego życia wewnętrznego. Odległą reminiscen­cją tych pierwszych duchowych doświadczeń młodego Witolda będzie w latach ka­płaństwa głębokie przeświadczenie o potrzebie pracy wewnętrznej i stałych du­chowych zmagań o zjednoczenie z Bogiem, o którym tak wiele pisał jego ulubio­ny autor – wielki mistyk karmelitański św. Jan od Krzyża.


W 1930 roku Witold zaczął uczęszczać do państwowego gimnazjum im. Jana Sobieskiego na wydział klasyczny. W okresie szkolnym pasją Witolda stało się harcerstwo. Jako dziesięciolatek wstąpił do ZHP do drużyny im. Kazimierza Pułaskiego. Był w zastępie Czarnych Wilków. Przyrzeczenia harcerskie służby Bogu i Ojczyźnie złożył 12 lipca 1933 r. i otrzymal Krzyż Harcerski. Przyrzecze­nia te wypełnił czynem po latach, jako kapłan, gdy otrzymał krzyż Chrystusowego kapłaństwa i z narażeniem wolności służył jako kapelan AK. Witold przepadał za obozami i wędrówkami harcerskimi, uwielbiał kontakt z przyrodą. Między inny­mi prowadził obóz wędrowny aż na Litwę. Stopniowo nabywał umiejętności kierowania zespołem młodych rówie­śników. Najpierw był zastępowym w zastępie Ryś, potem z wynikiem bardzo do­brym kończy kurs drużynowego. Miłość do harcerstwa i idei, jakie niosło, prze­trwała u Witolda na całe lata. Zasady harcerza, które miał nosić w sercu jako nor­my honorowe – „harcerz staje w obronie słabszych, pomaga w potrzebie” rozwi­nął w dorosłym życiu kapłańskim.

W okresie szkoły pojawił się również inny, dobry formator – wychowaw­ca, prof. Mikołaj Koszyczko – pedagog z powołania. Z inicjatywy tego mądrego nauczyciela uczniowie chodzili w odwiedziny do osób chorych, zbierali dla nich żywność, opiekowali się nimi. Tak właśnie ksztaltowały się w chłopcu pierwsze zalążki troski o ludzi dotkniętych cierpieniem. Po latach ksiądz Witold bardzo często życzliwie wspominać będzie dawnego wychowawcę z okresu szkoły.

W maju 1938 roku osiemnastoletni Witold zdaje egzamin dojrzałości. Wkrótce przychodzi do swojego szkolnego katechety ks. Meusa i oznajmia mu, że świadectwo jest mu pilnie potrzebne, ponieważ zamierza wstąpić do semina­rium. Katecheta roześmiał się tylko, widać spodziewał się tej decyzji. Można przypuszczać, że już w dzieciństwie Witold marzył o tym. Jego młodsza siostra Olga zapamiętała, że do jego ulubionych zabaw należało „wygłaszanie kazań o Bogu” do dzieci po niedzielnej sumie.

Fragment z książki Danuty Kuriańskiej: „Kapłan z prawdziwego powołania. Ksiądz Witold Kacz”, Kraków, 2004

wtorek, 3 stycznia 2012

Tajemnica Wcielenia




W "Liście do chorych" ks. Witold Kacz w 1980 r. pisał:

Tajemnica Wcielenia nie jest tylko prawdą wiary, którą mamy jedynie tylko czcić i wierzyć w nią, ale prawdą stanowiącą sens życia, realizowaną w każdym dniu i w każdej sytuacji.