czwartek, 16 maja 2013

Jak kształtowała się Liturgia Godzin? - krótki zarys



Punktem kluczowym historii kształtowania się Liturgii Godzin jest Osoba Jezusa Chrystusa. On sam modlił się i do modlitwy zachęcał. „Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni się modlić i nie ustawać” / Łk 18,1/. Jezus był wierny tradycji swego narodu, zachowywał modlitwę poranną: „Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne i tam się modlił” /Mk 1, 35/ i wieczorną: „Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł...” /Mk 6, 46/.

Najstarsze opisy dotyczące modlitwy żydów sięgają księgi Wyjścia. Modlitwy te odpowiadały dwom ofiarom, składanym każdego dnia w świątyni: „A oto z czego będziesz składał ofiarę: dwa roczne baranki codziennie i ustawicznie. Jednego baranka ofiarujesz rano, a drugiego baranka ofiarujesz o zmierzchu” /Wj 29, 38-39/.

W Ewangelii odnajdujemy wiele przykładów na to, kiedy, gdzie i jak modlił się Syn Boży, a także tekst najdoskonalszej modlitwy, której On sam nas nauczył, czyli Ojcze nasz.

Wezwanie Jezusa do nieustannej modlitwy podjęli później apostołowie, np. św. Paweł, który zachęcał: "Zawsze się radujcie, nieustannie się módlcie” /1 Tes 5, 17/.

Kościół pierwszych wieków, wierny słowom Pana, w Dziejach Apostolskich szukał wskazówek co do praktykowania nieustannej modlitwy i tam wskazówki odnalazł. Apostołowie bowiem modlili się w poszczególnych porach dnia – o godzinie trzeciej: „Ci ludzie nie są pijani, jak przypuszczacie, bo jest dopiero trzecia godzina dnia” /Dz 2,15/, szóstej: „...wszedł Piotr na dach, aby się pomodlić. Była mniej więcej szósta godzina”/Dz 10,9/ i dziewiątej: „Gdy Piotr i Jan wchodzili do świątyni na modlitwę o godzinie dziewiątej” /Dz 3,1/.

Należy tu dodać, że poszczególne godziny znalazły odzwierciedlenie w nazwach liturgicznych – tak więc jest tercja (3), seksta (6), nona (9) – co naszej rachubie czasu odpowiada godzinom: dziewiątej, dwunastej, piętnastej.
Według pisarzy wczesnochrześcijańskich godzinom tym nadano specjalne znaczenie:

Godzina.....Tertulian........św. Klemens Aleksandryjski.....Hipolit Rzymski

3.........Zesłanie Ducha Św..........Bóg Ojciec.............ukrzyżowanie Jezusa

6.........modlitwa św. Piotra........Syn Boży................konanie Jezusa

9.........modlitwa św. Jana..........Duch Święty.............śmierć Jezusa

Po Edykcie Mediolańskim /313 r./, kiedy możliwe było już publiczne wyznawanie wiary, od wieku IV do V, nieustanną wspólną modlitwę praktykowano w dwojaki sposób – były to albo wspólnoty gromadzące się wokół swego biskupa przy kościołach katedralnych, albo wspólnoty zakonne /tu największą rolę odegrali benedyktyni/. W wiekach następnych /od VI do VIII/ formułuje się tzw. Oficjum rzymskie /zatwierdzone w VII wieku przez papieża Grzegorza Wielkiego/ i oficjum klasztorne. Kolejne wieki przynoszą dalszy rozwój oficjum – wzrasta ilość modlitw, wzrasta ilość ksiąg do nich używanych.

Poczynając od wieku XI dąży się do odnowienia Oficjum rzymskiego. Od wieku XII oficjum staje się obowiązkiem indywidualnym i osobowym. Do wypełnienia tego obowiązku potrzebna jest jedna księga zawierająca teksty modlitewne. Tu pojawia się brewiarz /z łac. breviarium – skrót/.

Synod w Trewirze w 1227 roku nakazał, by wszyscy kapłani posiadali własne brewiarze. W 1241 roku papież Grzegorz IX pozwolił, by wszyscy zakonnicy mogli korzystać z Brewiarza rzymskiego. W wieku XVI za pontyfikatu papieża Piusa V opublikowano nowy Brewiarz rzymski. Pojawia się tu nowe podejście do modlitwy brewiarzowej – modlitwa indywidualna jest normą, a wspólnotowa – wyjątkiem. Od czasów papieża Piusa V do pontyfikatu papieża Piusa X następuje stopniowa rozbudowa brewiarza.

Na początku XX wieku papież Pius X zreformował brewiarz Piusa V, a papież Pius XII w 1945 roku wprowadził nowe tłumaczenie psalmów, uprościł rubryki, całość skrócił. Papież Jan XXIII uzupełnił reformy Piusa XII, a kolejny papież – Paweł VI, stosując się do dokumentów Soboru Watykańskiego II, wprowadził postanowienia szczegółowe zawarte w Konstytucji o Liturgii Świętej /Sacrosanctum Concilium/ i w 1971 roku opublikował odnowioną Liturgię Godzin w duchu Soboru Watykańskiego II.

Tłumaczenie polskie ukazało się po raz pierwszy w 1982 roku, a dalsze części ukazywały się do roku 1988.

/opr. na podst. ks. Bolesław Margasiński,
Historia kształtowania Liturgii Godzin,
w: Liturgia uświęcenia czasu,
praca zbiorowa pod red. Ks. Wacława Świerzawskiego,
Polskie Towarzystwo Teologiczne, Kraków 1984/



B. H.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Co mówił niesprawiedliwy sędzia?

W najbliższym czasie chcemy trochę więcej uwagi poświęcić sprawom dotyczącym modlitwy. Jest to ważny wymiar życia duchowego, a więc trzeba abyśmy również temu zagadnieniu nieco czasu poświęcili. A ponieważ w Ewangelii jest doskonała szkoła modlitwy, więc warto będzie się pochylić również nad tekstami ewangelicznymi, które to zagadnienie poruszają i równocześnie pokazują nam, jak we właściwy sposób sobie radzić z modlitwą.

W Ewangelii św. Łukasza jest pewna przypowieść, która może być ilustracją do naszego dzisiejszego rozważania. „Powiedział im też przypowieść o tym, że zawsze powinni modlić się i nie ustawać. W pewnym mieście żył sędzia, który Boga się nie bał i nie liczył się z ludźmi. W tym samym mieście żyła wdowa, która przychodziła do niego z prośbą – Obroń mnie przed moim przeciwnikiem. Przez pewien czas nie chciał, lecz potem rzekł do siebie – Chociaż Boga się nie boję ani z ludźmi się nie liczę, to jednak, ponieważ naprzykrza mi się ta wdowa, wezmę ją w obronę, żeby nie przychodziła bez końca i nie zadręczała mnie. – I Pan dodał – Słuchajcie, co ten niesprawiedliwy sędzia mówi. A Bóg, czyż nie weźmie w obronę swoich wybranych, którzy dniem i nocą wołają do niego, i czy będzie zwlekał w ich sprawie. Powiadam wam, że prędko weźmie ich w obronę. Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?”

Wydaje się, że ta przypowieść jest jak najbardziej aktualna na dzisiejsze czasy, bowiem coraz – chyba - bardziej się przekonujemy, że żyjemy w świecie, który Boga się nie boi, z ludźmi coraz bardziej się nie liczy. I właśnie o takiej sytuacji Pan Jezus mówi w tej przypowieści, mając na uwadze nasze dobro. Wskazuje w niej sposób zachowania, który umożliwia uwolnienie się z rąk ludzi nie liczących się ani z Bogiem, ani z ludźmi.

Pan Jezus posługuje się tutaj obrazem sędziego, którego do interwencji w obronie wdowy zmusiła jej usilna prośba. Chciał się od niej uwolnić po prostu, żeby mu już dała święty spokój. Ten motyw wytrwałej modlitwy znamy z innej przypowieści o tym, jak to pewien człowiek pukał o północy do przyjaciela, chcąc pożyczyć od niego chleba dla gościa. Ale w tej przypowieści o wdowie jest coś jednak więcej, mianowicie sędzia Boga się nie boi i z opinią ludzi się nie liczy. To odsłania przed nami przestrzeń spotkań z wieloma współczesnymi ludźmi, którzy wyznają taki światopogląd, jaki miał ów sędzia. Obok nas ludzi podobnie myślących jak on jest wielu. Często w rękach mają prawo, władzę i trzeba umieć z takimi ludźmi współpracować, bo jeśli zajmują jakieś stanowiska w życiu społecznym to, mimo iż z Bogiem się nie liczą i są odporni na naciski opinii publicznej, z urzędu załatwiają wiele spraw i trzeba również te swoje sprawy umieć u nich załatwić.

To nie przypadek, że w tej przypowieści Pan Jezus wybrał sędziego, czyli przedstawiciela prawa. Prawnicy bowiem – takie mamy wrażenie – często czują się bezkarni, bo prawo mają po swojej stronie. Często może też myślą, że tej odpowiedzialności przed Najwyższym Sędzią nie będą mieć. Również przed tymi sądami ludzkimi jakoś się nie przejmują, bo mają dobre układy ze swoimi kolegami, którzy w razie czego ich po prostu wybronią. Iluż ludzi zostało skrzywdzonych przez tak myślących przedstawicieli prawa. Ostatnimi czasy również o tym słyszymy, o tych często niesprawiedliwych wyrokach, które zapadły w majestacie prawa i ktoś spędził często niewinnie ileś lat w więzieniu. Często wiele ludzkich tragedii przez to, no bo życie zniszczone, bo opinia, dobre imię zniszczone. No i niestety, to jest ta cząstka tego naszego świata. To jest jakby jeden wymiar tej przypowieści.

A drugi wymiar tej wypowiedzi jest związany z przedmiotem - to nie jest prośba o chleb, tak jak w tej innej przypowieści. To jest prośba o obronę przed złym człowiekiem. Wdowa znajduje się w zasięgu działania tego wroga, tego złego człowieka. Szuka pomocy i znajduje ją dzięki swojej wytrwałości, można powiedzieć natarczywości. Pan Jezus chwali mądrość wdowy. Nie stać jej było, bo była biedna, na wynajęcie sędziego i na zapłacenie mu za prowadzenie sprawy, ale jako wdowa miała prawo liczyć na obronę. I tym właśnie uporem, tą swoją niezłomnością wymogła to na tym niesprawiedliwym przedstawicielu wymiaru sprawiedliwości.

Celem tej przypowieści jest podkreślenie potrzeby modlitwy wytrwałej oraz uświadomienie uczniom Jezusa prawdy, że Ojciec Niebieski chce bronić tych, którzy są skrzywdzeni. Pan Jezus tutaj posługuje się kontrastem – jeśli niesprawiedliwego sędziego było stać na to, żeby obronić natrętną wdowę, to tym bardziej Sprawiedliwy Bóg będzie interweniował, gdy słyszy, jak dniem i nocą są do Niego zanoszone wołania o pomoc.

W innym miejscu, również w kontekście modlitwy, Pan Jezus mówi : „Proście, a otrzymacie.” Ten czas niedokonany – proście, czyli jak gdyby ciągłość tej natarczywej modlitwy, wskazuje na taką stałą postawę. Trzeba prosić nieustannie, można powiedzieć – trwać trzeba na modlitwie. Zastanawiają wypowiedziane właśnie w tym kontekście słowa Pana Jezusa, kończące ten fragment dramatyczne pytanie: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” Te słowa są pełne troski o to, by ludzie w zmaganiu z siłami zła trwali na modlitwie dniem i nocą, aż do Jego przyjścia u kresu dziejów.

Czasem można się spotkać z tym, że ktoś mówi „pomodliłem się do Pana Boga i mnie nie wysłuchał”. Tymczasem to nie jest kwestia tylko jednego „wrzutu” – takiej drobnej modlitewki, jak żetonu do aparatu, tylko to jest pewna postawa trwania przy Bogu, pewnej natarczywości, tak jak ta uboga wdowa, która wymogła na niesprawiedliwym sędzim, że ją wreszcie wziął w obronę.

Pytanie Pana Jezusa ma drążyć świadomość uczniów, aby nie zawiedli Mistrza. W szkole modlitwy jest to wyjątkowo ważne zadanie. Oczekiwanie na Dzień Sądu, czyli na objawienie pełnej sprawiedliwości, powinno być połączone z trwaniem na modlitwie. Kryzys wiary ujawnia się bowiem przede wszystkim w zaniku modlitwy. Jeśli modlitwa niknie, jeśli kogoś trzeba „naganiać” do modlitwy, jeśli ktoś nie chce iść do kościoła, to to jest sprawa braku wiary. Jeśli ktoś nie jest wierzący, to dla niego modlitwa nie ma żadnego znaczenia. Tymczasem to trwanie na modlitwie, jak to określa ten fragment dzisiejszej Ewangelii, pokazuje stałą dyspozycję człowieka bożego. Trwać na modlitwie to znaczy ciągle starać się to moje pragnienie kierować ku Panu Bogu, u Niego szukać pomocy, u Niego również szukać rozwiązania tego wszystkiego, co stanowi jakąś trudność dla człowieka.

Proście a otrzymacie.

homilia wygłoszona na lutowym dniu skupienia przez ks. Adama Ogiegło


wtorek, 5 marca 2013

Zabiorę się i pójdę... czyli zamyślenia nad Sakramentem Pokuty





„Opuszczałam konfesjonał tak zadowolona, z tak lekkim sercem i z uczuciem takiej radości w duszy jak nigdy. Odtąd spowiadałam się we wszystkie wielkie święta i ilekroć przystępowałam do spowiedzi, było to dla mnie prawdziwe święto.”

/ św. Teresa od Dzieciątka Jezus /


„Co się Bogu podobało wykonać w mej duszy w czasie chwil spędzonych u stóp spowiednika...może wypowiedzieć tylko ten, kto podobnych chwil doświadczył.”

/ św. Rafał Kalinowski /


„Powiedz duszom, gdzie mają szukać pociech, to jest w Trybunale Miłosierdzia, tam są największe cuda, które się nieustannie powtarzają. Aby zyskać ten cud, nie trzeba odprawić dalekiej pielgrzymki, ani też składać jakichś zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do stóp zastępcy Mojego z wiarą i powiedzieć mu nędzę swoją, a cud Miłosierdzia Bożego okaże się w całej pełni.”

/ słowa Jezusa skierowane do siostry Faustyny Kowalskiej a zapisane w jej „Dzienniczku”/

Słowa tych wielkich przyjaciół niech staną się zachętą i wezwaniem, aby jeszcze raz pomyśleć nad tajemnicą Sakramentu Pokuty i Pojednania. Niech Duch Święty pomoże nam odrzucić te wszystkie uprzedzenia, zahamowania, czasem jakieś przykre wspomnienia związane z przyjmowaniem tego sakramentu. Chciejmy tak wewnętrznie „zabrać się i pójść” /por. Łk 15, 18a / wierząc, że i nasze niespokojne i poszukujące serce przyciągane jest miłością Tego, który pierwszy nas umiłował i wciąż czeka na naszą miłość.

Jeśli zdarzyło się nam, że narzekaliśmy na uciążliwość sakramentalnej spowiedzi, że łatwo krytykowaliśmy spowiedników, że niezbyt solidnie przygotowywaliśmy się do spowiedzi, że nie staraliśmy się o większy żal i poprawę, że może nawet nadużyliśmy kiedyś tego sakramentu...niech medytacja ta będzie przeniknięta żalem i chęcią wynagrodzenia Bogu.

A jeśli On pozwolił nam doświadczyć tego, jak „wielkich rzeczy” / por. Łk 1, 49 / dokonał i dokonuje przez ten sakrament, niech rozważanie nasze będzie uwielbieniem Boga i dziękczynieniem za Jego dzieła.

Na początku warto zdać sobie sprawę z tego, że sakrament pokuty jest drugim w kolejności / po chrzcie świętym/ sakramentem, który w naszym życiu przyjmujemy i również drugim / po Eucharystii /jeśli chodzi o częstotliwość przyjmowania. Pod pewnym względem jest sakramentem wyjątkowym. Wymaga bowiem nieustannego wysiłku ze strony człowieka. Nie jest łatwo odsłonić przed sobą, przed Bogiem i przed drugim człowiekiem – spowiednikiem – swoje najbardziej ukryte wnętrze – własne błędy, słabości, upadki, grzechy. Napotykamy w sobie opór, przeżywamy lęk, wstyd, zagrożenie, niepewność. Niejasne wydaje się odniesienie do Boga i Jego miłości. Trudno przebić się przez „mur” ludzkiej ograniczoności - własnej nieudolności w rozpoznawaniu, ocenianiu, wypowiadaniu się... Jak nieraz trudno pokonać w sobie wyłącznie naturalne, ludzkie tylko widzenie spowiednika. Nasze przygotowanie się do przyjmowania sakramentu pokuty nie jest czymś statycznym. Musi ono zmieniać się, niejako „rosnąć” z nami. To również wymaga trudu. A Jezus, który zna serce człowieka i wszystko o nim wie, prowadzi nas wprost do swojego wieczernika. I oto jesteśmy wraz z Apostołami w ów wieczór pierwszego dnia tygodnia po zmartwychwstaniu – J 20, 19-23.

Jest lęk, ale i oczekiwanie. Jest niepokój, ale i nadzieja. Jest ograniczoność człowieka, ale i wszechmoc Boga. Wtedy przychodzi On – Zmartwychwstały i mówi głosem przenikającym głębiny serca: „ Pokój wam!”. Pokazując ręce i bok przypomina cenę, jaką za nas „ zapłacił”, cenę jaką za mnie „zapłacił”. W tym milczącym, ale jakże wymownym geście, niejako jeszcze raz wyznaje cały bezmiar swej miłości.

Panie, nie umiem dziękować. Milczę. Przyjmij to moje milczenie. A Ty jeszcze raz mówisz: „Pokój wam!” A potem zaraz: „ Weźmijcie Ducha Świętego!” – to do Apostołów i do wszystkich kapłanów. Każdy kapłan jest więc „wyposażony”, umocniony, napełniony Duchem Świętym.

Wierzę w to mocno, Panie, bo to są przecież Twoje słowa. Wierzę również w to, że Duch Święty jest w szczególny sposób we mnie obecny, gdy przygotowuję się do spowiedzi, gdy wzbudzam żal, gdy wyznaję swe grzechy, gdy słucham słów kapłana i gdy potem, w świetle tej nauki próbuję zmieniać swoje życie.

Panie, kiedy słyszę Twoje słowa: „Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, a którym zatrzymacie, są im zatrzymane.” /J 20, 23/, to odczuwam radość i wdzięczność, ale też i bojaźń. Wdzięczność, bo jakże prosty jest ten sakrament, nie trzeba długo szukać i czekać, nie trzeba, jak pisze s. Faustyna „odprawiać dalekiej pielgrzymki”. Przebaczający Chrystus jest jakby na „nasze zawołanie” – możemy wybrać czas, miejsce, spowiednika, a nawet wtedy, gdy w jakiejś wyjątkowo trudnej sytuacji nie ma kapłana, Bóg przebaczyć może nam grzechy, widząc nasz szczery żal.

Ale czuję też wewnętrzne „drżenie”, bojaźń – by nie nadużyć w niczym daru sakramentalnego przebaczenia, by nie obrazić Boga brakiem szacunku, lekceważeniem, automatyzmem, zeświecczeniem, a nade wszystko brakiem ufności. Ileż trzeba nam miłości, szacunku, powagi, ufności, radości... w przystępowaniu do spowiedzi świętej! Jak wiele trzeba nam modlić się za kapłanów, którzy mają powierzoną władzę „odpuszczania” lub „zatrzymywania” grzechów! Jakże nam wszystkim trzeba mocy Ducha Świętego, by z wielką wiarą, nadzieją i miłością przeżywać to każdorazowo wyjątkowe i cudowne spotkanie z przebaczającym Chrystusem.


Czym dla mnie jest Sakrament Pokuty? Warto pomedytować czasem nad tym, na przykład przy okazji przygotowywania się do tego sakramentu lub w czasie dziękczynienia – po jego przyjęciu.

I Sakrament Pokuty jako moje osobiste spotkanie z Chrystusem

Jest taki moment w życiu człowieka /może potrafię go sobie przypomnieć/, który by można wyrazić najkrócej i najpełniej słowami
z przypowieści o synu marnotrawnym: „zabiorę się i pójdę do mego ojca i powiem mu: ojcze, zgrzeszyłem.../Łk 15, 18a/. Jest to zaskakujące doświadczenie, najłatwiej bowiem i najbezpieczniej byłoby człowiekowi nigdzie „nie chodzić” i „nic nikomu nie mówić”.

I może pyta człowiek wtedy samego siebie: po co to robię, dlaczego mam przeżywać lęk i upokorzenie? Lepiej byłoby komuś drugiemu się wyżalić, napisać anonimowy list, skorzystać z Telefonu Zaufania lub po prostu o wszystkim nie myśleć i zapomnieć. Tak, są różne wyjścia. Ale niewystarczające, bo człowiek odkrywa w sobie tylko jedno wielkie i aż palące wewnętrznie pragnienie – spotkać się z Nim, z Chrystusem. To pragnienie – tak wielkie i tak mocne, sprawia, że człowiek jest w stanie pokonać wszystkie przeszkody – zewnętrzne i wewnętrzne i ”zabrać się i pójść” do Boga i Jemu samemu wyznać: „Ojcze, grzeszyłem... Przebacz!”


II Sakrament Pokuty jako dialog w prawdzie

„Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” - J 8, 32

Moje przyznanie się do winy, moje wyznanie winy, to prawda o mnie. Poznanie prawdy o sobie – najpierw w sumieniu – nie jest łatwe. Czasem jest to długi i bolesny proces. Wyznanie prawdy o sobie przed kimś drugim nie jest proste. Czasem wymaga wielkiego trudu. Wyznanie prawdy osobie, to jeden z warunków sakramentu pokuty – podczas spowiedzi świętej muszę wyznać moje grzechy przed spowiednikiem.

Chrystus, ten najlepszy Lekarz naszych dusz wie, że wyznanie prawdy, choćby była to prawda najtrudniejsza, nas wyzwala, otwiera, umacnia, leczy, uwalnia od siebie samych. I tak wyzwoleni, umocnieni, wreszcie otwarci – możemy otworzyć się na Bożą prawdę, na Boże Słowo.

W Sakramencie Pokuty, po wyznaniu grzechów, słyszymy Bożą prawdę przekazywaną przez kapłana. Prawdą tą próbujemy napełnić nasze życie, robimy postanowienia, odprawiamy sakramentalną pokutę; chcemy bardziej żyć Ewangelią.

III Sakrament Pokuty jako ufne i całkowite powierzenie się Bogu

Człowiek chciałby móc komuś całkowicie zaufać, czuć się „do końca” zaakceptowany, chciałby się komuś „bez reszty” powierzyć – takim jaki jest, na dobre i na złe. W Sakramencie Pokuty i Pojednania Bóg czeka, by spełnić to pragnienie człowieka.

W każdej spowiedzi mogę razem z Chrystusem powiedzieć: „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” / Łk 23, 46/. Nie chcę, Panie, by były to tylko ustami wypowiedziane słowa. Jesteś moim Bogiem, miłujesz mnie i całkowicie akceptujesz, szanujesz moją wolność i dlatego czasem tak długo czekasz, bym w Twoje miłujące ręce powierzyła Ci siebie – swego ducha – moje największe tajemnice, najskrytsze cierpienia, najboleśniejsze doświadczenia, najdotkliwsze rozterki. A więc tak, Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego.


IV Sakrament Pokuty jako kontemplacja Męki Pańskiej

Wcześniej czy później, przyjmowanie Sakramentu Pokuty zaprowadzi mnie do Chrystusowego Krzyża. Staję przed Tobą, Panie, i wpatruję się w Twoje ukrzyżowane Ciało. Wpatruję się w Twoje Najświętsze Rany i oczu od nich oderwać nie mogę. Już mi tych oczu nie wystarcza, już mi łez nie wystarcza. Pragnę przylgnąć do tych krwawiących Ran całym swym sercem, umysłem, mocą, całym swym jestestwem. Przed Tobą, Panie, klękam i wyznaję całą nędzę swoją, przed Tobą, Panie, na twarz upadam i żałuję, że nie potrafię żałować. I całuję Twoje Najświętsze Rany, bo „ w Twoich ranach jest nasze zdrowie” i po stokroć błagam:
„Jezu mój, we krwi ran Twoich
Obmyj duszę z grzechów moich”

/Gorzkie Żale /


V Sakrament Pokuty dostąpieniem Miłosierdzia Bożego

Uświadomienie sobie własnych grzechów, słabości, niedoskonałości – jako odejścia od Boga, jako sprzeniewierzenie się Jemu, jako odrzucenie miłości, którą On nas nieustannie obdarowuje – prowadzi nas do żalu za grzechy. Świadomość, że Bóg nas kocha pomimo naszych grzechów, ten żal potęguje. Jakże wielka winna być nasza wdzięczność i miłość wobec Boga, który już tak wiele grzechów nam przebaczył i ciągle przebacza.

Jak Ci dziękować, Panie, za Twe Miłosierdzie, za każde przebaczenie grzechów, za te przecudowne słowa, które podczas każdej spowiedzi świętej wypowiadasz ustami kapłana: I ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego”. Dziękuję, Boże! Amen.


VI Sakrament Pokuty i działanie Ducha Świętego

Ustanawiając Sakrament Pokuty Chrystus powiedział do Apostołów: „Weźmijcie Ducha Świętego”. Obecność Ducha Świętego, Jego działanie w tym sakramencie jest – na mocy słów Chrystusa – rzeczywistością. Można tu odnieść słowa św. Pawła: „...miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany” /Rz 5, 5/. Sakrament Pokuty jest szczególnym miejscem „rozlewania się miłości Bożej w sercach naszych przez Ducha Świętego”. Duch Święty zostaje dany spowiednikowi, ale także penitentowi. To On, Duch Święty, daje światło, umacnia, dopowiada, uzupełnia, naprawia. Dzięki Jego działaniu zdarza się – czego mamy możność niekiedy doświadczyć, że spowiednik zrozumie o wiele więcej niż umieliśmy wytłumaczyć, że odpowiada na wątpliwości, których nie zdołaliśmy wypowiedzieć, że podsuwa do rozważenia najbardziej potrzebne nam fragmenty Pisma Świętego.

Jakże wielka jest moc Słowa Bożego usłyszanego w konfesjonale! Miłość, którą Duch Święty rozlewa w sercach naszych podczas przyjmowania Sakramentu Pokuty jest tą miłością, o której św. Jan Ewangelista tak mówi: „W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk...” /1 J 4,18a /

Doskonała miłość, a jest nią miłość Boża dana nam przez Ducha Świętego, usuwa lęk. Jesteśmy wolni, wolnością dzieci Bożych! /por. Rz 8, 21 b /. W przestrzeni tej wolności Duch Święty przemienia, kształtuje i uświęca dialog penitenta i spowiednika.

VII Sakrament Pokuty jako udział w tajemnicy Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa

Podczas każdej spowiedzi świętej kapłan wypowiada nad penitentem słowa rozgrzeszenia:

BÓG, OJCIEC MIŁOSIERDZIA, KTÓRY POJEDNAŁ ŚWIAT ZE SOBĄ, PRZEZ ŚMIERĆ I ZMARTWYCHWSTANIE SWOJEGO SYNA I ZESŁAŁ DUCHA ŚWIĘTEGO NA ODPUSZCZENIE GRZECHÓW, NIECH CI UDZIELI PRZEBACZENIA I POKOJU PRZEZ POSŁUGĘ KOŚCIOŁA.
I JA ODPUSZCZAM TOBIE GRZECHY W IMIĘ OJCA I SYNA, I DUCHA ŚWIĘTEGO.

Odnajduję w tych słowach tę samą moc Bożą, która ujawniła się w akcie stworzenia świata: „I stała się światłość”/ Rdz 1, 3/.
W słowach rozgrzeszenia odnajduję moc słów Chrystusa czyniącego cuda: „ odpuszczają ci się twoje grzechy...”/ Mt 9. 2b /
„tobie mówię, wstań...” /Łk 7, 14b/ „Chcę, bądź oczyszczony...” /Mk 1, 41b /

I oto teraz, gdy podczas spowiedzi świętej kapłan wypowiada słowa rozgrzeszenia, wiem że to sam Bóg do mnie i nade mną mówi te słowa. Przeżywam to bardzo osobiście – przez pryzmat dopiero co wyznanych grzechów i mojego żalu. Mam świadomość – dzięki pomocy Ducha Świętego – że przez Boga wypowiedziane nade mną słowo ma moc stwórczą i zbawczą. Odpowiadam: Amen.

Sakrament Pokuty, a przypominają nam o tym słowa rozgrzeszenia, jest szczególnym zbliżeniem się do Chrystusa w tajemnicy Jego Śmierci i Zmartwychwstania. Kiedy przygotowując się do spowiedzi świętej patrzę na Krzyż, uświadamiam sobie, że moje grzechy były i są przyczyną męki i śmierci Chrystusa: „On był przybity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy...” / Iz 53, 5a /

Czasem Sakrament Pokuty jest dla nas wielkim trudem. Ileż trzeba nieraz wysiłku, by porzucić grzech i okazje do niego, jak długo czasem trzeba walczyć ze sobą, by nazwać zło po imieniu, jak bolesne jest wyznanie pewnych win, ileż kosztuje nas przyznanie się przed sobą do ciągłych porażek, jak boli nas zgodzenie się na swoją słabą, niedoskonałą, ludzką kondycję... Tak, grzech i wszystko, co z nim związane ma w ostatecznym rozrachunku coś z umierania, coś ze śmierci. Grzech ciężki powoduje utratę życia Bożego w nas, czyli śmierć duchową.

W Sakramencie Pokuty następuje nasze przejście od śmierci do życia. Zbliżamy się do Chrystusa z naszą grzesznością – a więc niesiemy w sobie jakiś element śmierci, realnie to przeżywamy – budzi się w nas lęk, wstyd, obciążenie, upokorzenie. A równocześnie jest w nas pragnienie wyzwolenia, oczyszczenia, zdrowia, życia. Stajemy wobec Chrystusa – Syna Bożego - Świętego – który z miłości do nas przeszedł przez mękę i śmierć na krzyżu. I zmartwychwstał – zwyciężył śmierć! Stajemy przed Nim, by On nas przeprowadził ze śmierci do życia. A On zanurza nas w tajemnicy swej śmierci i zmartwychwstania i dokonuje się nasze przejście. Radość z przebaczenia grzechów w Sakramencie Pokuty głęboko zakorzeniona jest w radości paschalnej.


B.H.




wtorek, 26 lutego 2013

MODLITWA A PODŚWIADOMOŚĆ

Jezus jest najdoskonalszym mistrzem modlitwy, On wie, że jej drogą jest wtajemniczenie. Każda bowiem jest nawiązaniem kontaktu z żywym Bogiem. Ktokolwiek chce wejść w ten kontakt, winien zatrzymać się nad wypowiedziami Jezusa na temat modlitwy. Trzeba odkryć metody, jaką On stosuje, żeby nauczyć swych uczniów modlitwy, trzeba również podpatrzeć, w jaki sposób On sam kontaktuje się z Ojcem.

W tym celu warto się zatrzymać nad tekstami Ewangelii, w których jest widoczna troska Jezusa o to, byśmy się nauczyli modlitwy. Jest bowiem ona podstawowym chlebem życia religijnego. Jak oddech jest potrzebny do życia tutaj na ziemi, tak modlitwa jest potrzebna do życia religijnego. Szczęśliwy jest ten, kto opanował sztukę takiego duchowego oddechu pełną piersią i czystym boskim tlenem.

Jednym z tekstów, na który warto zwrócić uwagę, jest Kazanie Jezusa na górze. Wtedy Jezus mówił tak – Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni to lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę, powiadam wam, otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki i zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie.

Pan Jezus dostrzega poważne zagrożenie dla życia modlitwy, a jest nim wzgląd na ludzi. Modlitwa na pokaz nie podoba się Bogu. W środowisku żydowskim widocznie musiało być sporo takich "pobożnych" ludzi, którzy się modlili publicznie, chcąc jak gdyby na siebie zwrócić uwagę. Pan Jezus przypomina, że całe nasze życie religijne winno być dyskretne, a objawem pobożności i bliskiego kontaktu z Bogiem powinny być czyny człowieka. To dyskretne życie religijne jest jakimś odniesieniem serca człowieka do Boga. Jeśli tego odniesienia braknie, to życie religijne zanika. Nie chodzi tu o jakąś nieustanną świadomość tego, że Bóg na mnie patrzy, ale o takie życie, w którym podświadomie jesteśmy pewni obecności Boga i czujemy tą obecność. Jak czasem w lecie, gdy jest przychmurzone niebo, chociaż słońca nie widać, ale czujemy jego ciepło, które przenika gdzieś tam przez chmury. Z obecnością Bożą jest tak, że nie widząc Boga, jesteśmy pewni Jego obecności, bo ta energia Boża do nas dociera.

Jednym z ważnych sekretów modlitwy jest to, żeby bardziej ona była funkcją podświadomości niż świadomości. Tak jak podświadomie oddychamy i rzadko dziękujemy Bogu za każdy łyk tlenu, tak i podświadomie powinniśmy żyć obecnością Boga. Rzecz jednak w tym, że nie rodzimy się z taką rozbudowaną podświadomością. Podświadomość musimy dopiero kształtować. W zdecydowanej mierze my decydujemy o tym, co w tą podświadomość wkładamy. Jeśli włożymy w nią pieniądze, to ciągle będziemy myśleć o nich. Jeśli podświadomość wypełnimy pretensjami do otaczającego świata, to ciągle będzie w nas jakieś narzekanie i niezadowolenie.

Jeśli jednak w podświadomość wniknie miłość do drugiego człowieka, to ona dominuje w naszym życiu i nią będziemy patrzeć na wszystko i na wszystkich. Ten kto świadomie i dobrowolnie włoży w swoją podświadomość spoczywający na nim wzrok Boga, już bez tego wzroku jakoś nie potrafi żyć. I na tym właśnie polega najważniejszy sekret modlitwy, której Pan Jezus nas uczy. Ten więc, kto umie się modlić, na chwilę przenosi się z podświadomości do świadomości, wyrażając tą prawdę, że Bóg jest obecny, że jest, czuwa nade mną tu i teraz. Natomiast ten, kto się uczy dopiero modlić, rozpoczyna od świadomości – że Bóg na niego patrzy, że go słucha. I przez takie systematyczne przeżywanie tej prawdy stara się o to, by na stałe umieścić ją w podświadomości.

Z punktu widzenia praktycznego ważny jest czas na modlitwę; taki, by w nim inni ludzie nie przeszkadzali w spotkaniu z Ojcem Niebieskim. Trzeba szukać fizycznej przestrzeni, która pomaga w tej modlitwie. Jedni modlą się, gdy wstaje słońce, patrzą przez okno, inni spoglądają na wiszący na ścianie krzyż czy obraz religijny, jeszcze inni otwierają na kilka minut Pismo św. albo biorą do ręki różaniec. Stały czas i miejsce na modlitwę, zwłaszcza poranną, pomaga w odnalezieniu wzroku Ojca, jaki na nas spoczywa. Otwierając oczy ciała należy równocześnie o tym pomyśleć, by szeroko otworzyć swoje serce na Bożą obecność.

Wzrok Ojca patrzącego na nas porządkuje jakoś cały dzień. Po krótkiej modlitwie już wiemy, czego Bóg od nas oczekuje na najbliższe godziny, na cały dzień. Ta wiedza jest jakby kluczem do twórczego przeżycia całego dnia. Równocześnie człowiek ma tą świadomość, że nie jest sam. W dalszej perspektywie ta modlitwa w jakiś sposób zawsze jest potrzebna nie tylko po to, żeby przeżyć jeden dzień, ale ta stała obecność przed Bogiem określa rzeczywistość naszego życia. – Wiem, po co żyję, jaki jest kierunek mojego życia.

ks. Adam Ogiegło

piątek, 11 stycznia 2013

O POSŁUSZEŃSTWIE I MIŁOŚCI

O tym, czym jest posłuszeństwo

Posłuszeństwo Bogu zawsze objawia się i doskonali w praktyce. Wola Boga zwykle jest jasna, ale trudno ją zrealizować, przyjąć, wcielić w życie. Pojawia się pokusa wejścia na inną, łatwiejszą drogę. Człowiek staje wtedy na rozdrożu i patrzy na drogowskaz, na którym są dwie strzałki. Na jednej jest wypisana wola Boża, a na drugiej — jego własna.

Trudny wybór

Droga, którą wskazuje Bóg, jest trudna, stroma. Człowiek to do­strzega i nie ma ochoty wejść na tę drogę. Natomiast ta druga ścieżka wy­daje się łatwiejsza i przyjemniejsza. Człowiek musi dokonać wyboru. Dokonując tego wyboru wielu ludzi zapomina o tym, że droga wskazana przez Boga jest trudna na początku, ale później jest łatwiejsza, a na pewno jest coraz piękniejsza i bardziej ubogacająca. Natomiast nasza własna dro­ga na początku wydaje się łatwa i usłana kwiatami, ale później prowadzi w grzęzawisko, z którego nie ma wyjścia, z którego nie ma powrotu.

Oto konkretny przykład: Młode małżeństwo ma roczne dziecko i odkrywa, że — nie planując tego — poczęli następne. Stają przed dylematem: Zabić czy urodzić? Mają dwie drogi. Pan Bóg mówi: „Urodzić", wyraźnie przestrzegając: „Nie zabijaj". Ale gdy patrzą oni na tę wskazaną przez Boga drogę, widzą na niej same trudności: miesiące ciąży, a żona jest jeszcze wycieńczona po pierwszym porodzie; musiałaby przerwać studia i może nigdy już ich nie skończyć; w domu jest ciasno, nie mają własnego mieszkania; mąż niewiele zarabia, więc nie wia­domo, czy zwiążą koniec z końcem... Tak, droga jest trudna, ale Bóg mówi: „Tylko ta droga — Nie zabijaj".

Druga droga wydaje się łatwa: Wystarczy zabić. Ból potrwa najwy­żej kilka dni. Koszty są stosunkowo niewielkie. Czy zabić? Trzeba podjąć decyzję, trzeba wybrać. Kogo słuchać? Na którą drogę wejść? Być posłusznym Bogu czy popełnić grzech? Ważąc argumenty przemawiające za tym, aby zabić poczęte dziecko, człowiekowi wydaje się, że w tym konkretnym wypadku Bóg nie ma racji.

Człowiek musi pamiętać, że jeśli odrzuci Boga i wejdzie na swą własną drogę, to zostanie sam; bo na tej jego drodze Bóg na niego nie cze­ka. Bóg czeka na człowieka na tej drodze, którą mu wskazał. Dotykamy tu istoty posłuszeństwa. Posłuszeństwo jest wyborem nie tylko drogi, ale i Boga! Mądrość polega na tym, żeby wybierać Boga. Dlaczego wielu ludzi tkwi w miejscu? Dlaczego się nie rozwijają, nie osią­gają pełni szczęścia? Dlatego, że wybierają w swym życiu tę łatwiejszą drogę — drogę, na której często się gubią, bo nie ma na niej Boga. Ludzi gubi to, że nie są posłuszni Bogu.

Młody kapłan spotkał się ze swoim kolegą, który był załamany trudnościami, z jakimi borykał się w swym życiu kapłańskim i w pracy duszpasterskiej. Po długiej rozmowie zaproponował mu:
– Zacznijmy czytać Ewangelię, aby pełniej nią żyć.
Kolega nie dał mu odpowiedzi od razu. Na trzeci dzień przyszedł do niego i powiedział:
– Nie.
– Dlaczego nie?
– Dlatego, że zbyt wiele musiałbym zmienić w swym życiu.
Pozostał na rozdrożu, przed drogowskazem. Miał nawet wyciągniętą ku sobie dłoń przyjaciela, który proponował mu pomoc. Ale nie zdecydował się pójść drogą wskazaną przez Boga, ponieważ wiedział, że spotka się na niej z Jego wymaganiami. Własna droga wydała się mu łatwiejsza. Nie po­trafił dostrzec tego, że jeśli zdecydowałby się iść z przyjacielem, to byłoby ich nie tylko dwóch, ale byłby też z nimi Bóg. Nie potrafił dostrzec tego, że drogą wskazaną przez Boga — chociaż jest ona trudna — można iść.

Jezus sam przeszedł niezwykle trudną drogę, jaką wyznaczył Mu Ojciec. Św. Paweł pisze: „Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM — ku chwale Boga Ojca" (Flp 2, 9-11). Oto nagroda za posłuszeństwo. Do takiego szczęścia prowadzi trud­na ścieżka wskazana przez Boga. Ale podążanie nią jest możliwe.

Człowiek posłuszny Bogu wygra życie; bo będzie z Bogiem. Dla Boga nie ma nic niemożliwego i dlatego posłuszeństwo czyni cuda. Dzieła człowie­ka posłusznego są nie na jego miarę, ale na miarę jego współpracy z Bo­giem.

- - - - -

Służba kluczem do miłości

Miłość jest troską o dobro tego, kogo się kocha. Jeśli kogoś ko­cham, to pragnę, aby on wzrastał i ubogacał się — na miarę, jaką wyzna­czył mu Bóg. Dokładnie tak, jak to jest w przyrodzie: Trawa rośnie na wy­sokość pięciu centymetrów, ale zboże rośnie prawie na dwa metry; jabłoń rośnie na pięć metrów, ale lipa potrafi osiągnąć trzydzieści metrów, a se­kwoja — nawet sto. Każda roślina ma swoją miarę. Nie można oczekiwać, że trawa urośnie na pięć metrów. Pięć centymetrów to dla niej wysokość optymalna i wtedy zrealizuje swoją misję służenia całemu stworzeniu, kie­dy osiągnie tę właśnie wysokość. Podobnie jest z ludźmi; każdy ma swoją miarę.

Ten, kto kocha, szybko rozpozna możliwości osoby kochanej i po­maga jej w ich realizacji, czyli w wypełnieniu miary, jaką wyznaczył jej Bóg; pomaga osobie kochanej wypełnić przeznaczone dla niej zadania. Służyć komuś to pomagać mu osiągnąć jego pełnię. Gdy w rodzinie jest na przykład pięcioro dzieci, to nie da się każdemu z nich zapewnić tego same­go, mimo że każde kocha się tak samo. Kochając je, trzeba odkryć możli­wości każdego z nich i każdemu z nich pomóc osiągnąć jego pełnię — peł­nię, którą określił dla niego Bóg. Na tym polega służba i w tym przejawia się miłość. Inaczej troszczymy się o trawnik, inaczej o zboże, a jeszcze ina­czej o drzewa owocowe. Inaczej przejawia się moja miłość, gdy podlewam małe kwiatki, a inaczej — gdy przycinam wysokie drzewa.

Mechanizm władzy

Jest taki mechanizm, że im więcej z siebie damy, im więcej zainwe­stujemy w osobę kochaną, tym bardziej rośnie nasze serce, tym większa staje się nasza miłość. Warto przeczytać z Księgi Sędziów (9, 8-15) bajkę o tym, jak drzewa wybierały sobie króla. Otóż drzewa wysuwały kolejne kandydatury na swego króla. Zwróciły się do oliwki: „Panuj nad nami". A oliwka na to: „Mnie wystarczy to, że ludzie do mnie przychodzą i że cieszą się moimi owocami, oliwą, której potrzebują do życia i do leczenia ran. Po co mi władza? Moją radością jest służyć". Drzewa zwróciły się zatem do figi: „A może ty będziesz nad nami królować?". Drzewo figowe odpowie­działo: „A po co mi władza? Moją radością jest to, że kosze moich owo­ców wędrują na stół, a ludzie są szczęśliwi, gdy mogą je jeść. Mnie wystar­czy to, że mogę służyć". Gdy drzewa zapytały o to samo winnego krzewu, odpowiedział podobnie: „Po co mi władza? Mnie wystarczy służba". Każ­de z tych drzew było bogate w owoce i dlatego mogło służyć.

A oto czwarty kandydat: oset. Ten przyjął władzę. Rzekł: „Oczywi­ście, ja natychmiast przyjmę władzę, bo nie mam czym służyć". I zaraz wydał rozkaz, żeby spalić tych, którzy nie złożą mu pokłonu. Oto bajka, którą autor natchniony się posłużył, aby ukazać, jak niebez­pieczne jest budowanie społeczeństwa w oparciu o władzę, a nie miłość.

Podkreślmy to jeszcze raz: Kiedy Syn Boga ukląkł przy stopach swych uczniów, aby je umyć, nie stracił nic ze swej wielkości. W żadnej innej religii Bóg nie umywał nóg ludziom; w każdej innej jest to w ogóle nie do pomyślenia. Tylko w naszej religii, tylko Bóg chrześcijan schylił się, aby umyć nogi swym uczniom. I wcale nie umniejszyło to Jego Majestatu.

Człowiek nigdy nie traci na tym, że służy; zawsze zyskuje na tym jego ser­ce. Takie jest prawo miłości.

Fragment rekolekcji wygłoszonych przez ks. Adama Ogiegło