Prorok Eliasz należy do tych postaci Starego Testamentu, które mocno zapadły w serca i umysły narodu wybranego. Zgodnie z przekonaniem, jakie żyło wśród Izraelitów, Eliasz zabrany kiedyś przez Boga do nieba na wozie ognistym przyjdzie jeszcze raz na ziemię, by zapowiedzieć nastanie ery mesjańskiej. Tradycja ta ma swoje rzeczowe podstawy w przepowiedni proroka Malachiasza, u którego czytamy słowa: Oto ja poślę wam proroka, Eliasza, przed nadejściem dnia Pańskiego, dnia wielkiego i strasznego (3,23). W dzisiejszej Ewangelii słyszeliśmy słowa Chrystusa: że Eliasz już przyszedł, a więc rozpoczął się już dla nas święty czas zbawienia.
Wprowadzenie przez liturgię postaci proroka Eliasza do naszych adwentowych rozważań ma swoją wymowę i wagę. Eliasza, jak słyszeliśmy w pierwszym czytaniu dzisiejszym, to postać ognista, którego słowo płonęło jak pochodnia. To człowiek zdecydowany i jednoznaczny. Jego programem życia była nieustanna troska o prawa w świecie. Upominając się o te prawa, jak to czytamy w 3 Księdze Królewskiej (18,21), jakże odważnie i śmiało wystąpił przeciw niezdecydowaniu swoich rodaków: Dokądże — powiedział do nich — będziecie chwiać się na obie strony ? Jeśli Jahwe jest prawdziwym Bogiem, to Jemu służcie, a jeśli Baal — to służcie Baalowi. Bądźcie zatem zdecydowani.
Adwent jest takim czasem, w którym trzeba się zdecydować: albo pójść za Bogiem, za Chrystusem, ukochać Go i Jemu wiernie służyć, albo stanąć przeciw Niemu. Postawa proroka Eliasza pozwala nam teraz rozwiązać ten dylemat. Nie darmo Kościół wprowadza go w adwentowe mroki, blaskiem jego oczu oświetla nam drogę do Chrystusa, nie darmo Chrystus nas upomina, byśmy przyjęli na siebie coś z jego postawy. Najważniejsze, to mieć w sobie ducha Eliaszowej gorliwości.
Z myślą o tej gorliwości i trosce o chwałę Bożą, Chrystus nazywa Jana Chrzcicielu w dzisiejszej Ewangelii nowym Eliaszem. On także, jak drugi Eliasz błysnął światu w oczy blaskiem swej odwagi. On także wzywał do stałości w wierze, podprowadził wątpiących i słabych na spotkanie z Chrystusem. Wielka szkoda, że współcześnie z nim żyjący ludzie, nie poznali go i postąpili nim jak chcieli (w. 12), tzn. pozbawili go życia. Jakże fatalną popełnili pomyłkę. Mieli w jego osobie najwspanialszy wzór, który przygotowywał ich na przyjście Mesjasza, a oni wzgardzili nim.
Dzisiejsza Ewangelia wspominając Jana Chrzciciela i jego męczeńską śmierć czyni także aluzję do męki i śmierci Chrystusa. Śmierć bowiem poprzednika Chrystusa, ma Apostołów i nas wszystkich przygotować na zrozumienie cierpień boskiego Mistrza. W tym sensie w dzisiejszej Ewangelii sam Chrystus wypowiada słowa: Tak i Syn Człowieczy będzie od nich cierpiał (w. 12). Skąd te myśli o cierpieniu, męce i śmierci Chrystusa w kontekście adwentowego oczekiwania? Jeszcze Chrystus nie narodził się, a już wtłaczamy Mu koronę cierniową na głowę. Ma to głębokie znaczenie teologiczne. Narodzenie bowiem Chrystusa wiąże się organicznie z Jego męką. Tylko w świetle tej męki stanowi pełnowartościowy element historii zbawienia człowieka. Jeśli Jana Chrzciciela prześladowali, jeśli to samo robili z prorokami, mędrcami i uczonymi Starego Zakonu, to czy Syna Człowieczego ma spotkać inny los? On, Apostołowie i wierne rzesze Jego wyznawców, muszą także to wycierpieć i tak wejść do chwały swojej.
Syn Człowieczy cierpiał z rąk tych samych ludzi, którzy przyczynili się do śmierci Jana Chrzciciela. Nie chodzi jednak tylko o fizyczny i psychiczny ból straszliwych tortur. Słowo „paschein" zastosowane przez Ewangelistę oznacza wejście w paschalny wymiar cierpienia. Jezus nie przyjmuje go biernie, wprost przeciwnie - czyni z niego przejście z grzechu do wolności. Biorąc dobrowolnie na siebie zadawane Mu cierpienia, wprowadza nas w nowe życie. Pytanie tylko, czy chcemy owo życie w pełni przyjąć z Jego ręki. Odpowiedź kryje się po części także w naszym sposobie przyjmowania krzywd zadawanych nam ze względu na Jego imię. Możemy bowiem agresją reagować na prześladowania i żywić w sercu nienawiść. Albo możemy przyjąć w krzyżu przemocy objawiającą się nam paschalną rzeczywistość. Wówczas postępujemy w duchu Eliasza. Jednocząc się z naszym Panem, ogłaszamy Boże królestwo i całą naszą postawą potwierdzamy w tym świecie Jego moc.
Aby jednak cierpienie nas nie załamało, dzisiejsza liturgia mszalna ukazuje nam jego wartość w kontekście osoby Eliasza i sceny Przemienienia Pańskiego na górze Tabor. Dzisiejsza Ewangelia jest bowiem zakończeniem, jakby podsumowaniem ściśle z nią powiązanego wcześniejszego opowiadania. W tym opowiadaniu trzej Apostołowie: Piotr, Jakub i Jan oglądają przemienionego Chrystusa w towarzystwie Mojżesza i Eliasza. Wszystko to dokonało się po to, aby wydarzenia późniejszych dni były dla nich lżejsze i łatwiejsze do przeżycia.
Kiedy dziś przygotowujemy się na Boże Narodzenie pomyślmy o tym, że może na naszej drodze do betlejemskiej groty nie wszystko będzie wyglądało różowo, nie wszystko ułoży się po naszej myśli. Może niejedna przeciwność, cierpienie i trud będą próbowały oddalić nas, albo może całkiem odsunąć od Chrystusa. Wspomnijmy sobie wtedy Jego słowa: Nigdy nie jest uczeń większy nad swego mistrza. Mnie prześladowali i was prześladować będą. Ale ufajcie — ja zwyciężyłem świat (J 15,20).
Postać Eliasza z dzisiejszej Ewangelii, niech będzie dla nas natchnieniem i zachętą do tego, by za wszelką cenę stać się sobie i światu drugim Eliaszem. Do zrealizowania tego postanowienia ma nam dopomóc Msza Św., w której obecnie bierzemy udział. W niej także Chrystus przemienia się i cierpi. Bierzmy z niej pełnymi dłońmi moc do znoszenia po chrześcijańsku naszych cierpień i zachętę do stałej, permanentnej przemiany.
Grudzień 2019, ks. Adam Ogiegło - Dzień skupienia Wspólnoty Chrystusa Odkupiciela Człowieka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz