Ostatnie dni roku liturgicznego obfitowały we fragmenty opisujące zburzenie Jerozolimy bądź też znaki i wydarzenia poprzedzające koniec świata. Dziś, w ostatni dzień roku liturgicznego liturgia stawia nam przed oczy Apostoła Andrzeja, brata znanego nam dobrze Piotra Apostoła.
Jezus powołuje swoich uczniów, jednego po drugim, tam, gdzie żyją. To On przychodzi do Andrzeja, Piotra, Jakuba, kiedy łowią ryby. Powołuje ich, a oni zostawiają swój zawód, swoich bliskich, swoją przeszłość i natychmiast idą z Jezusem. Towarzyszą Mu na modlitwie, przy posiłkach, kiedy naucza i kiedy czyni cuda. Jednak po trzech latach formacji i ciągłej bliskości z Chrystusem porzucają Go - wciąż nie są gotowi na mękę. A Jezus po zmartwychwstaniu znowu do nich przychodzi, aby ich przekonać, że żyje. To jakby drugie powołanie. Dopiero napełnieni Duchem Świętym, staną się gotowi na wszystko, ze względu na Jezusa.
Jeśli dane nam było kiedykolwiek lub też będzie nam dane znaleźć się w bazylice św. Piotra w Watykanie, znajdziemy postać św. Andrzeja jako jedną z czterech postaci znajdujących się w pobliżu ołtarza papieskiego. Ze świętym Andrzejem jednak spotykamy się częściej, niż nam się wydaje. Wszak przed przejazdami kolejowymi ci, którzy są kierowcami, bez trudu wskażą krzyż św. Andrzeja. Inny, niż krzyż na którym umierał Zbawiciel, inny od tego, na jakim skonał brat apostoła – św. Piotr.
Św. Andrzej pierwszy poszedł za Jezusem. To on przyprowadził do Niego Piotra. Choć nie jest wymieniony imiennie jak Piotr, pośród tych, którzy zapewniali, że za Mistrza gotowi są oddać życie, to w chwili próby, podobnie jak pozostałych apostołów zabrakło go na Golgocie.
Do każdego z nas Jezus przychodzi osobiście. Tam, gdzie toczy się moje życie. Każdego wzywa po imieniu i powtarza swoje „Nie bójcie się" i „Pójdź za Mną". On chce mi objawiać Ojca, chce mnie uzdrawiać, ożywiać, nauczać, posyłać. Niezależnie od tego, jak długo już mnie formuje, ciągle na nowo przekonuje o zmartwychwstaniu i posyła swego Świętego Ducha, abym wreszcie uwierzył do końca i przestał uciekać spod krzyża. Powołuje mnie po raz drugi i trzeci, i setny, i kolejny. Nawet jeśli sam jestem już sobą rozczarowany, Bóg nigdy ze mnie nie rezygnuje.
My też poszliśmy za Jezusem. Ofiarujemy Mu swój czas, modlitwę, zawierzamy życiowe decyzje i wybory. Jednak wiara w Mistrza z Nazaretu musi nas pobudzać do coraz większej ofiary z życia. Pójście za Panem nie jest bowiem przynależnością do stowarzyszenia czy partii politycznej. Jezus wybrał nas i powołał. Niekiedy dziwimy się a nawet buntujemy, że nasze życie wiary prowadzi nas po trudnej, kamienistej i ciernistej drodze. Jednak warto abyśmy pamiętali, że na końcu tej drogi czeka nas życie a nie śmierć, zbawienie obiecane tym, którzy wytrwają do końca.
W dzisiejszych czasach nieco zapomnieliśmy, że w życie chrześcijanina wpisana jest ofiara, a niekiedy nawet męczeństwo. Powołanie do pójścia za Panem, to tak jak w przypadku apostołów powołanie do zaparcia się siebie i odważnego wyznawania wiary. Pamiętając o tym pamiętajmy także, że do ostatecznej ofiary z życia apostołowie długo dorastali i dojrzewali.
Jutro wejdziemy w Adwent, w radosne oczekiwanie na przyjście Pana. To dobry czas, aby na nowo usłyszeć Jezusowe „Pójdź za Mną". Aby zobaczyć momenty, kiedy Bóg objawiał mi swoją miłość i swoją wolę. Aby natychmiast porzucić wszystko to, co mnie obciąża i blokuje na drodze wiary, i pójść za Nim.
„Powołał mnie Pan już z łona mej matki, od jej wnętrzności wspomniał moje imię.” Powołał mnie do wiary, do świętości, do miłości, do życia wiecznego. Powołał mnie do jedności z Nim we wspólnocie Kościoła. A to, do czego mnie powołał, sam chce we mnie urzeczywistnić. Przychodzi w tej Eucharystii, aby mnie przemieniać. Czy może uczynić mnie świętym? Skoro świętymi uczynił Andrzeja i innych, których wybrał...
Homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na listopadowym dniu skupienia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz