poniedziałek, 16 stycznia 2012

Dzieciństwo Witolda Kacza


Dnia 26 stycznia 1920 roku urodził się Witold Kacz. Ochrzczony został w parafii św. Mikołaja w Krakowie.
Ojciec Witolda, Ignacy, w młodości walczył w wojsku au­striackim, później praco­wał jako inspektor kontroli skarbowej w okręgu krakow­skim. Dziadek Witolda, góral ze Starego Sącza, miał młyn oraz tartak i ciężko pracował na utrzymanie licznej gromady dzieci.


Ignacy Kacz był człowiekiem noszącym w sobie znamię ludzi gór: poczu­cie humoru, niezależność, upór i głęboka więź uczuciową z rodziną, skrywaną starannie z obawy przed czułostkowością. Cechy te przelał na syna Witolda. Igna­cy lekko utykał na nogę, gdyż był ranny w czasie służby w wojsku austriackim. Nie przeszkadzało to mu wybrać pracę inspektora, który większość czasu spędzał w uciążliwych rozjazdach służbowych. Nie pobłażał sobie. Ta postawa ojca wryła się w serce małego Witolda. Gdy w przyszłości jako 33–letni kapłan opuści mury więzienia w Rawiczu, fizycznie kaleka, nie da się zepchnąć na boczny tor życia.


Witold wychowywał się w rodzinie o ciepłej atmosferze, pozbawionej ostrzejszych konfliktów. Domem zajmowała się matka Stanisława z domu Ni­czyńska. Była o 20 lat młodsza od męża Ignacego i dosyć długo zastanawiała się nad wypowiedzeniem sakramentalnego „tak” na oświadczyny Ignacego Kacza. Jednak po 3 latach znajomości Ignacemu skutecznie udało się rozwiać wszystkie obawy przyszłaj żony i ślub odbył się w uroczym kościele Ojców Kapucynów przy ul. Loretańskiej.


Stanisława była drugą żoną Ignacego, gdyż pierwsza zmarła na gruźlicę osieracając dwoje dzieci – córkę i syna. Związek małżeński okazał się udany – Ignacy stanowił dla młodej żony dobre oparcie. Stanisława była młodą, zaradną życiowo kobietą i potrafiła zająć się domem i dziećmi z całą macierzyńską czuło­ścią i młodzieńczym zapałem, a gdy mąż był w podróżach służbowych, to ona czuwała nad całą rodziną. Dzieci otrzymywały od niej na co dzień wiele ciepła i wyrozumiałości okraszonej poczuciem humoru, którym łagodziła stanowczość męża. Matka Witolda była religijna, ale nie dewocyjna.

Małżonkowie tworzyli z dnia na dzień coraz bardziej dobraną parę. W tej wzajemnej więzi mocnego uczucia rodziców wzrastał Witold, najmłodszy syn w rodzinie, a więc jak to bywa, szczególnie otoczony troską.

Wkrótce Witold dorósł do wieku I. spowiedzi. Wraz z matką i resztą ro­dzeństwa uczęszczał do spowiedzi w klasztorze Ojców Karmelitów. Witold już jako chłopiec miał swojego stałego spowiednika, ktorym był karmelita ojciec Stanisław Żelazny. Pobożny karmelita roztropnie wpajał w chłopięce serce pierw­sze prawidła dotyczące głębszego życia wewnętrznego. Odległą reminiscen­cją tych pierwszych duchowych doświadczeń młodego Witolda będzie w latach ka­płaństwa głębokie przeświadczenie o potrzebie pracy wewnętrznej i stałych du­chowych zmagań o zjednoczenie z Bogiem, o którym tak wiele pisał jego ulubio­ny autor – wielki mistyk karmelitański św. Jan od Krzyża.


W 1930 roku Witold zaczął uczęszczać do państwowego gimnazjum im. Jana Sobieskiego na wydział klasyczny. W okresie szkolnym pasją Witolda stało się harcerstwo. Jako dziesięciolatek wstąpił do ZHP do drużyny im. Kazimierza Pułaskiego. Był w zastępie Czarnych Wilków. Przyrzeczenia harcerskie służby Bogu i Ojczyźnie złożył 12 lipca 1933 r. i otrzymal Krzyż Harcerski. Przyrzecze­nia te wypełnił czynem po latach, jako kapłan, gdy otrzymał krzyż Chrystusowego kapłaństwa i z narażeniem wolności służył jako kapelan AK. Witold przepadał za obozami i wędrówkami harcerskimi, uwielbiał kontakt z przyrodą. Między inny­mi prowadził obóz wędrowny aż na Litwę. Stopniowo nabywał umiejętności kierowania zespołem młodych rówie­śników. Najpierw był zastępowym w zastępie Ryś, potem z wynikiem bardzo do­brym kończy kurs drużynowego. Miłość do harcerstwa i idei, jakie niosło, prze­trwała u Witolda na całe lata. Zasady harcerza, które miał nosić w sercu jako nor­my honorowe – „harcerz staje w obronie słabszych, pomaga w potrzebie” rozwi­nął w dorosłym życiu kapłańskim.

W okresie szkoły pojawił się również inny, dobry formator – wychowaw­ca, prof. Mikołaj Koszyczko – pedagog z powołania. Z inicjatywy tego mądrego nauczyciela uczniowie chodzili w odwiedziny do osób chorych, zbierali dla nich żywność, opiekowali się nimi. Tak właśnie ksztaltowały się w chłopcu pierwsze zalążki troski o ludzi dotkniętych cierpieniem. Po latach ksiądz Witold bardzo często życzliwie wspominać będzie dawnego wychowawcę z okresu szkoły.

W maju 1938 roku osiemnastoletni Witold zdaje egzamin dojrzałości. Wkrótce przychodzi do swojego szkolnego katechety ks. Meusa i oznajmia mu, że świadectwo jest mu pilnie potrzebne, ponieważ zamierza wstąpić do semina­rium. Katecheta roześmiał się tylko, widać spodziewał się tej decyzji. Można przypuszczać, że już w dzieciństwie Witold marzył o tym. Jego młodsza siostra Olga zapamiętała, że do jego ulubionych zabaw należało „wygłaszanie kazań o Bogu” do dzieci po niedzielnej sumie.

Fragment z książki Danuty Kuriańskiej: „Kapłan z prawdziwego powołania. Ksiądz Witold Kacz”, Kraków, 2004

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz