"Spójrz na siebie, na wszystkie swoje cechy, talenty i zalety, na wszystkie swoje władze, na całe życie, na swoje ciało z jego wszystkimi zmysłami - i w tym wszystkim ujrzysz miłość Bożą do ciebie." - ks. Witold Kacz
poniedziałek, 23 stycznia 2012
SŁUDZY OCZEKUJĄCY PRZYJŚCIA PANA
Miniony Adwent przypominał nam, że żyjemy w nieustannym oczekiwaniu na powtórne przyjście Chrystusa, które zakończy ziemską historię i przemieni ją w wieczność. Chrześcijaństwo czyni nas ludźmi skierowanymi ku nieśmiertelności, która dopiero ma się objawić w pełnym wymiarze o zmierzchu świata, mówiąc obrazowo "wśród trąb anielskich i pogorzeliska zła".
Kościół od samego początku, czego świadkiem jest również św. Paweł, żył w niespokojnym oczekiwaniu na Jezusa Chrystusa. "Nie trzeba wam, bracia, pisać o czasach i chwilach, sami bowiem dobrze wiecie, że Dzień Pański przyjdzie tak, jak złodziej w nocy. Kiedy będą mówić: Pokój i bezpieczeństwo, tak niespodzianie przyjdzie na nich zagłada, jak bóle na brzemienną, i nie ujdą. Ale wy, bracia, nie jesteście w ciemnościach, aby ów dzień miał was zaskoczyć jak złodziej. Wszyscy wy bowiem jesteście synami światłości i synami dnia. Nie jesteśmy synami nocy, ani ciemności." – napisał św. Paweł w liście do Tesaloniczan.
Zastanawiam się, czy rzeczywiście nasze życie kojarzy nam się z Adwentem, z oczekiwaniem na przyjście Chrystusa, który niechybnie przyjdzie. Czy to mówienie marana tha nie stało sie takim kurtuazyjnym, uświęconym przez tradycję liturgicznym zwrotem? Czymś w rodzaju – Zawsze możesz przyjść, zawsze możesz wpaść, będzie mi miło. – Zaproszenie, które ma taki charakter otwarty, które kierujemy bez zbytniej nadziei, że rozmówca weźmie je na poważnie? Czy wśród osób, na które jeszcze czekamy, jest Chrystus? Czy wśród wydarzeń, których z niecierpliwością oczekujemy, jest również to Jego przyjście w chwale?
Stawiam z premedytacją te pytania, mając w pamięci słowa samego Chrystusa, który – zapytany przez uczniów o koniec świata i o nastanie królestwa Bożego na ziemi, mówił im o znakach zbliżającego się końca. Ale też pełen niepokoju zapytał, czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?
Może ten rytm liturgicznych obchodów, następujących po sobie kolejnych lat, wprowadza nas w przyzwyczajenie, w pewnego rodzaju rytm uśpienia, że coś się toczy w naturalny, zwyczajny sposób i potem następują kolejne wydarzenia? Tymczasem powtórne przyjście Chrystusa na ziemię, znaki na niebie towarzyszące temu powrotowi, koniec ziemskiej rzeczywistości, godzina rozliczenia i osądu ostatecznego mogą być przez nas zignorowane. Czyli odchodzi na dalszy plan nieuchronność przyjścia, a przychodzi przyzwyczajenie. Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy porywa nas teraźniejszość,
a jest takie niebezpieczeństwo, gdyż to życie toczy się bardzo wartkim nurtem. Często powtarzamy – nie mam czasu, nie mogę zdążyć. Nasze życie pochłania bardzo dużo energii.
Koniec świata może się stać także swoistym straszakiem używanym zwłaszcza przez różne sekty pochodzenia chrześcijańskiego, które żeby pozyskać nowych wyznawców, ogłaszają jakieś konkretne daty końca świata. By sprowokować takie przeświadczenie nieuchronności, żeby ta bliskość i nieodwołalność miały skłonić do wstąpienia do na przykład jakiejś określonej formacji religijnej. Często na tym wygrywają tego typu wspólnoty.
Wreszcie koniec świata ze względu na możliwości, jakie otwiera przez fantazję na grozę i mroczność zapowiedzi, staje się coraz częściej tematem filmowym. Niestety wątek filmowy apokalipsy zostaje często odarty z wątku religijnego. We współczesnych apokalipsach nie ma miejsca dla Chrystusa i nadziei, którą przynosi. Nie zmienia to jednak faktu, że Pan przyjdzie.
Przypomina nam o tym św. Marek w bardzo krótkiej przypowieści o sługach i o odźwiernym, którym pan, zanim udał się w podróż, powierzył pieczę nad swoim domem. I chociaż godzina powrotu pana nie jest pewna, to jednak jest pewne, że przyjdzie. Chrystus nie poddaje w wątpliwość tego faktu. Mówi, że powrót nastąpi niespodzianie. Będzie to wydarzenie nagłe. Dlatego trzeba czuwać, żeby nie przespać tego momentu. Chrystus nie pragnie wzbudzać niezdrowej sensacji, nie stosuje terroru psychicznego, żeby doprowadzić do obsesyjnego lęku przed tym, że nieuchronnie nadejdzie. Daleki jest od mentalności fanatyków, którzy wierząc w wytworzone przez siebie mrzonki przekonują innych, żeby porzucili wszystko i ratowali siebie z tego ginącego pokolenia i przewrotnego świata. Którzy przywołując trąby Armagedonu cieszą się z zagłady tych, którzy nie podzielają ich przekonań i wierzeń.
Przypowieść kończy jednoznaczny rozkaz – Czuwajcie! – Nie jest to sugestia wskazująca na potrzebę czuwania, ani tym bardziej prośba lub zachęta typu: jeśli nie macie nic przeciwko temu, to czuwajcie; byłoby lepiej, gdybyście nie przespali. – Nie. Chrystus mówi jasno i mocno – Czuwajcie! Chrystus chce, żeby jego uczniowie powitali Go, gdy przyjdzie, przygotowani na ten moment. Jezus pragnie, żeby żyli jak ludzie przebudzeni.
Chrystus nie podał dnia ani godziny Swego powrotu. Dlaczego nie powiedział – za rok, za dwa, za tysiąc lat wybrzmi ostatni akord symfonii stworzenia? Wtedy powrócę, żeby dokonać sądu i odnowić wszystko. Powód jest jeden. Nie chciał, żebyśmy nastawili nasze zegarki i poszli spać. Dzisiaj ludzie posiadają budziki, mogą spać spokojnie. Wystarczy nastawić zegar na określoną godzinę i wstaje się wtedy, kiedy trzeba. Dźwięk dzwonka lub ulubiona melodyjka przywraca człowieka do aktywności. Ale Pan Bóg oczekuje naszego oczekiwania, naszej tęsknoty, naszego wyglądania na drogę. Chce, żeby to było naturalne - czujność zrodzona z niepokoju pomieszanego z miłością. Widać Bóg pragnie być oczekiwany.
Bohaterami przypowieści Jezusa są odźwierny, który otrzymał specjalne zadanie czuwania nad całością spraw domowych oraz słudzy, którzy otrzymali konkretne zadania do wykonania. Chrystus uczy, że czuwanie nie polega na bezczynności, na ucieczce przed życiem, ale na odpowiedzialnym wypełnianiu swoich zadań i obowiązków, na wierności poleceniu. A więc to ma być czas aktywny, wypełniony na realizacji swoich obowiązków. Czuwanie i oczekiwanie na powrót Chrystusa nie oznacza wycofania się
z życia, rezygnacji z pracy zawodowej czy z braku troski o najbliższych. Czuwanie ubogaca nasze życie, nie oddziela nas od niego. Jest jak promień słońca, w którego blasku można lepiej wszystko zobaczyć. Jest klamrą spinającą poszczególne, niekiedy by się mogło wydawać, banalne wydarzenia w jedną spójną, logiczną całość.
Przypowieść o odźwiernym i sługach oczekujących powrotu pana przypomina nam o odpowiedzialności za nasze życie. Każdy z nas ma swoje własne powołanie. Nie można go przekreślić, wyrzec się go lub zmarnować. Pan powierzył nam określone zadanie. Trzeba tylko, żebyśmy odkryli, gdzie jest nasze miejsce, jakie są nasze możliwości, do czego jesteśmy powołani w tym życiu? Musimy odkryć to, czego spodziewa się po nas Pan Bóg.
Pan przychodzi do nas nie tylko w Adwencie, ale w czasie każdej Mszy św. Trzeba, żebyśmy Go rozpoznawali poprzez Jego obecność w Eucharystii. Chrystus jest obecny w Swoim słowie, w Ewangelii, przychodzi do nas także w bliźnim, zwłaszcza potrzebującym naszej pomocy czy wsparcia moralnego. Warto pamiętać, że nasza miłość wobec bliźnich jest nie tylko znakiem autentycznej naszej wiary, ale jednym z najpewniejszych sposobów spotkania z Chrystusem.
Tak więc, co wam mówię – czuwajcie!
(Homilia wygłoszona przez ks. Adama Ogiegło na grudniowej wspólnotowej Mszy św.)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz