piątek, 26 sierpnia 2011

Sł. Boża Janina Woynarowska



Do naszej Wspólnoty Chrystusa Odkupiciela Człowieka należała Janina Woynarowska, pielęgniarka z Chrzanowa, będąca obecnie kandydatką na ołtarze. Związana była z nami jako członkini Wspólnoty od 1961 roku.

Każdy swój dzień rozpoczynała od porannego uczestnictwa we Mszy św. Przed najświętszym Sakramentem rozważała sprawy, które miała do załatwienia w ciągu dnia. W tamtych latach przyczyniła się do powstania Domu Samotnej Matki w Chrzanowie. Współpracowała z księżmi w przygotowaniu dzieci z zaniedbanych rodzin do pierwszej spowiedzi i Komunii św. Jako kurator w ośrodku adopcyjnym pośredniczyła w wyszukiwaniu rodzin zastępczych dla porzuconych dzieci. Osoby moralnie zaniedbane otaczała modlitwą i wypraszała dla nich łaskę nawrócenia.

Zginęła w wypadku samochodowym 24 listopada 1979 roku. W jej pogrzebie uczestniczyli liczni wierni. Jej grób jest stale nawiedzany, gdyż pamięć o niej jest żywa. Ludzie wspominają jej zaangażowanie i dobroć, a także ufną i żarliwą pobożność.

Dnia 18 czerwca 1999 roku kard. Franciszek Macharski rozpoczął w Kaplicy Arcybiskupów Krakowskich proces beatyfikacyjny, który na etapie diecezjalnym zakończył się 24 kwietnia 2002 r. Akta procesu zostały przekazane do Rzymu.

Poniżej przytaczam modlitwę o beatyfikację Służebnicy Bożej Janiny Woynarowskiej

Panie Jezu, Odkupicielu człowieka, Sługa Twoja Janina Woynarowska zawsze spieszyła z pomocą chorym i biednym. Błagamy Cię, by i dzisiaj swoim wstawiennictwem pomagała wszystkim dotkniętym bólem i cierpieniem, a swym przykładem uczyła nas na co dzień chrześcijańskiej miłości. Który żyjesz i królujesz z Bogiem Ojcem w jedności Ducha Świętego, Bóg przez wszystkie wieki wieków. Amen.


Imprimatur Kuria Metropolitalna w Krakowie
Nr 359/99, dnia 12 III 1999 r.
+ Kazimierz Nycz, wikariusz generalny
ks. Jan Dyduch, kanclerz

piątek, 5 sierpnia 2011

Kolejne wspomnienie o śp. Marii Piotrowicz

Byłem w ostatni weekend na spotkaniu międzyinstytutowym w Częstochowie i tam zostaliśmy zaproszeni do dawania świadectwa o Pani Marii Piotrowicz i przesłania go na adres Instytutu. Z tego względu, że znalazłem Waszą stronę, korzystam z adresu e-mailowego.

Panią Marię Piotrowicz poznałem listownie latem 1998 r. Poszukiwałem wtedy swojej drogi życiowej dość intensywnie. W którejś z gazet katolickich natrafiłem na adres Poradni Powołaniowej w Krakowie i po prostu napisałem. Za kilkanaście dni dostałem piękny list od P. Marii, zapraszający mnie na rekolekcje instytutowe. Niestety P. Maria nie podała mi adresu, gdzie mają się odbyć te rekolekcje, ani telefonu, a miały one zacząć się już za kilka dni. Uznałem to za wolę Boża, że nie dane mi jest rozpocząć nowej drogi życia w tym właśnie instytucie (Chrystusa Odkupiciela Człowieka). Wtedy też zgłosiłem się na warszawski adres Instytutu Chrystusa Króla. Po prawie rocznej kandydaturze, czteroletniej aspiranturze, złożyłem pierwszą profesję, a w zeszłym roku już siódmą (na trzy lata). Od września 2009 r. opiekuję się naszymi aspirantami. Przez ten czas byłem wspierany przez Panią Marię listami i zachętami do trwania na wybranej drodze życia.

Z tego, co wiem, Pani Maria skierowała do naszego Instytutu już wcześniej kilka osób. Są one do dziś. Ze mną pisała dość często. Interesowała się nie tylko moją pracą, czy życiem w Warszawie, ale i moją Rodziną, co mnie bardzo cieszyło. W sumie nie widzieliśmy się nigdy. Rozmawialiśmy tylko przez telefon. Wiem, że Pani Maria dla tych, z którymi utrzymywała kontakt, była prawdziwą Matką duchową. Tak ją wszyscy odbieraliśmy i budowaliśmy się jej wiernością Bogu, głębią pisanych myśli ( zawsze na maszynie ), częstymi listami i interesowaniem się nami.

Pani Maria wysyłała mi książki o Słudze Bożej Janinie Woynarowskiej (także obrazki). Zawsze cieszyłem się, że i nasz kraj ma sługę Bożą, która uświęciła się w życiu świeckim konsekrowanym. Wysyłała mi też pozycje o ks. Kaczu, założycielu Instytutu Chrystusa Odkupiciela Człowieka. Kilka lat temu, po kursie doktoranckim, szukałem tematu do pisania pracy. Pani Maria bardzo zachęcała mnie do podjęcia tematu z życia i działalności Ks. Założyciela. Niestety, życie tak się ułożyło, że napisanie tej pracy nie było wtedy możliwe.

Dziękuję dobremu Bogu za świadectwo życia Pani Marii Piotrowicz, za jej miłości bezinteresowną, iście matczyną, taką ludzką, codzienną. Pani Maria niejako urodziła mnie do życia konsekrowanego świeckiego, pielęgnowała we mnie to powołanie i myślę, że opiekuje się mną do dziś.

Ostatnie spotkanie instytutów świeckich w Częstochowie przypomniało mi o Niej. Obiecuję teraz częściej pamiętać w modlitwie o niej i o osobach, które ją poprzedziły do Domu Ojca z Instytutu Chrystusa Odkupiciela Człowieka.

Maciej F. – Instytut Chrystusa Króla, Warszawa

List sprzed ośmiu lat

Redagując wspomnienia o śp. Marii Piotrowicz natrafiłem na list, który napisała w 2003 roku do Tygodnika Powszechnego. Opisuje w nim swoje wspomnienia z wakacji w 1963 roku, które spędziła wędrując nad Bałtykiem. Jej list jest nawiązaniem do reportażu Jacka Podsiadły "Domy, place i ogrody" z Tygodnika Powszechnego nr 7/2003 r., w którym opisuje miejscowość Kluki i zamieszkujących ją niegdyś Słowińców. A oto treść listu Marii Piotrowicz.


Tekst Jacka Podsiadły przypomniał mi wakacje, które spędziłam w 1963 r., wędrując z przyjaciółmi wzdłuż wybrzeża bałtyckiego od Władysławowa do Świnoujścia. Chcieliśmy poznać tzw. ziemie odzyskane. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak ogromne tereny zajmowały wojska radzieckie. Uwagę zwracało silne obstawienie dawnej granicy polsko-niemieckiej oraz terenów koło Koszalina. Jeśli maszeruje się z plecakami, każda przeszkoda jest problemem, a nam zdarzyło się spotkać zakaz przejścia brzegiem morskim z objazdem ponad 30-kilometrową szosą. Żartem zapytałam stojącego przy wejściu do obozu żołnierza radzieckiego, czy nie moglibyśmy dostać jakiejś „bumażki” na przejście. Ku naszemu zaskoczeniu, jego wysoki rangą zwierzchnik pozwolił nam. Szliśmy środkiem obozowiska chyba z półtorej godziny, nie zatrzymując się. Mijaliśmy szkołę, świetlice, place zabaw dla dzieci, domy, otoczone drutem zejście nad morze. Wszędzie słyszeliśmy tylko język rosyjski.

W Klukach spory kawał drogi szliśmy przez jakieś trzęsawiska, porośnięte mchem torfowcem. Były tam doły po wydobyciu torfu, pełne wody. Pamiętam kostki suszącego się torfu i domy pokryte trzciną. Czekając na otwarcie muzeum, zagadnęliśmy kobietę karmiącą kury w swoim gospodarstwie. Na pytanie, o której otwierają muzeum, odpowiedziała: was wolen Sie? Nie mogło nam się pomieścić w głowie, że po 20 latach życia w Polsce można nie rozumieć ani słowa po polsku. Piękna, młoda kobieta z muzeum wytłumaczyła nam sytuację tych ludzi, których władze Polski Ludowej nie akceptowały. Poza nią nie było we wsi nikogo, z kim moglibyśmy się podzielić tymi przeżyciami. Dziękuję za artykuł i zdjęcia, które przypomniały mi te przeżycia sprzed 40 lat.