Nikt z nas nie wie, gdzie, kiedy i w jakich okolicznościach będzie umierał. Wiemy jedynie, że śmierć jest tajemnicą. Jest to misterium, w które każdy wchodzi sam. Znamy podejście do śmierci Jezusa wiszącego na krzyżu i czekającego na ostatni oddech. Ewangeliści zanotowali kilka szczegółów Jego agonii, jakby chcieli zostawić pewien wzór odchodzenia z tego świata tych, którzy idą za Synem Boga, wracającym do domu Ojca. Wśród słów Jezusa wypowiadanych na krzyżu jest kilka skierowanych wprost do Ojca niebieskiego. Św. Mateusz tak przedstawił konanie Mesjasza:
Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: »Eli, Eli, lema sabachthani?«, to znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: »On Eliasza woła«. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, nasączył ją octem, umocował na trzcinie i dawał Mu pić. Lecz inni mówili: »Zostaw! Popatrzmy, czy nadejdzie Eliasz, aby go wybawić«. A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i oddał ducha (Mt 27, 45-50).
W tej relacji Ewangelista oddaje krzyk Jezusa w głębokim kryzysie ducha, w doświadczeniu opuszczenia Go przez Boga. To jest przeżycie bardzo bolesne. Właśnie wtedy, gdy świadomość obecności tego, kto kocha, jest szczególnie potrzebna, jej brak rodzi tak bolesny krzyk. Wiadomo, że były to słowa psalmu, który Jezus odmawiał na krzyżu. Chciał w ten sposób zwrócić uwagę na realizację przepowiedni zawartej w psalmie 21. Jest on modlitwą człowieka ukrzyżowanego i otoczonego nienawiścią. Uczeni w Piśmie i pobożni Żydzi mogli ten Psalm odczytać, widząc umierającego w wielkim cierpieniu Mesjasza. Czy odczytali? Nic o tym nie świadczy.
Mateusz jednak, adresując swą Ewangelię głównie do Żydów, zanotował te słowa jako realizację prorockiej przepowiedni. Chrześcijanie, modląc się tym psalmem, zawsze wspominali wiszącego na krzyżu Jezusa.
Trzeba się liczyć z pokusą ciemnej nocy, która zaglądała w oczy nawet samego Jezusa. Trzeba się liczyć z kryzysami i to do ostatniego uderzenia serca. Modlitwa o dobrą śmierć należy do najważniejszych próśb w zestawie naszych modlitw. Kościół wpisał ją w modlitwę „Maryjo... módl się za nami grzesznymi teraz i w godzinę śmierci naszej". To jest godzina, którą należy mieć zawsze przed oczyma, ponieważ w niej utrwali się stan naszego ducha na wieki. Oby to był stan ducha ufającego Bogu.
Tego właśnie uczą nas inne słowa Jezusa, zanotowane jako ostatnie: „Ojcze, w Twe ręce oddaję ducha mego". Zapisał je św. Jan Ewangelista. One świadczą, że mimo głębokiego kryzysu ducha Jezus był pewny, że Ojciec jest blisko. Tylko ta pewność mogła podyktować Jezusowi słowa całkowitego oddania w chwili śmierci ducha w ręce Ojca. Syn Człowieczy wiedział, że Bóg jest blisko, że ten, kto prawdziwie kocha, nie opuści umiłowanego. To piękny akt śmierci, akt zawierzenia Ojcu, akt prawdziwej miłości.
Obok krzyża Jezusa stała Jego Matka, stał uczeń, którego Jezus kochał i stało kilka kobiet. W tym gronie Maryja na pewno trwała na modlitwie. Ona wiedziała, że pełni się wola Ojca, że Syn potrzebuje wsparcia, by tę trudną wolę realizował do ostatniego uderzenia serca. Ona na pewno wspierała Syna swoją modlitwą.
Jakże ważne jest to, aby obok człowieka odchodzącego z tej ziemi był ktoś, kto się modli. To jest wielkie dzieło miłości. Umierający już niewiele potrzebuje, ale modlitwy potrzebuje zawsze. Niezależnie od tego, w jakich okolicznościach umiera, potrzebuje modlitwy. Nie zawsze może się modlić osobiście. Jeśli jest ktoś, kto otacza go swoją modlitwą, to jest dla niego wielka łaska. Warto pamiętać o tym, gdy Bóg stawia nas obok umierającego. Warto pamiętać o tym, gdy jesteśmy świadkami wypadku, gdy karetka na sygnale spieszy do szpitala... Modlitwa jest bardziej potrzebna umierającemu niż tlen. Ona bowiem w świecie wiary jest tlenem nieba i tlenem szczęśliwej wieczności.
Homilię wygłosił ks. Adam Ogiegło na marcowym dniu skupienia Wspólnoty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz