Dziś chcę mówić o tajemnicy ewangelicznie rozumianego ubóstwa. Niestety, często spotykamy się z niewłaściwym rozumieniem ewangelicznego pojęcia ubóstwa. Większość odczytuje Ewangelię poprzez pryzmat podejścia bogatego człowieka, który przyszedł do Chrystusa, by postawić Mu pytanie: Co mam czynić, aby osiągnąć życie wieczne? Usłyszał wówczas wymagania: Sprzedaj wszystko co posiadasz, rozdaj ubogim, przyjdź i pójdź za Mną. Młodzieniec odszedł smutny. Ta scena akcentuje wyrzeczenie, konieczność pozbycia się wszystkiego, co człowiek posiada, aby iść za Chrystusem. Łatwo więc wyciągają z niej wniosek, że chrześcijanin powinien stać się biedny. Jest to jednak wniosek błędny.
Ewangelicznie rozumiane ubóstwo wcale nie utożsamia się z biedą. Maria, siostra Łazarza, rozbiła flakonik drogocennego olejku, którego cena dorównywała rocznej zapłacie za ciężką pracę w winnicy. Maria nie była biedna, skoro mogła zdobyć się na taki prezent dla Chrystusa, a jednak była ewangelicznie uboga. Dom Łazarza, Marty i Marii, goszczących Chrystusa razem z Jego uczniami, był domem ludzi bogatych, ale cała rodzina żyła w duchu ewangelicznego ubóstwa. Nikodem, arystokrata izraelski, kiedy kupił sto funtów wonności oraz prześcieradła, potrzebne do pogrzebu Chrystusa, nie był człowiekiem o pustej kieszeni, ale był ubogi w duchu. Józef z Arymatei, który odstąpił swój grób Chrystusowi, nie należał do ludzi biednych, ale był ubogi w duchu Ewangelii. Zacheusz, celnik z Jerycha, był bardzo bogaty; połowę bogactwa rozdał ubogim, wynagrodził w czwórnasób tych, których skrzywdził, i dalej pozostał człowiekiem bogatym, a Chrystus mu oznajmił: Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu. Maria, Marta, Łazarz, Nikodem, Józef z Arymatei, Zacheusz to ludzie święci, a nie można być świętym, nie żyjąc w ewangelicznym ubóstwie.
Trzeba zatem odkryć Chrystusowe podejście do bogactwa, do dóbr tego świata. Wszyscy wymienieni bohaterowie Ewangelii gotowi byli ofiarować to, co posiadali, tym, którzy potrzebowali. Nie byli do swych dóbr przywiązani, nie byli ich niewolnikami. Mieli, lecz nie byli chciwi, nie byli skąpi, nie zagarniali posiadanych dóbr tylko dla siebie. I w tym świetle zaczynamy rozumieć, że właściwa postawa, jakiej wobec dóbr tego świata Chrystus domaga się od swoich uczniów, polega na umiejętności wykorzystania posiadanych dóbr i na umiejętności ich gromadzenia, aby przez to powiększać również możliwość czynienia dobra. Każdy chrześcijanin powinien troszczyć się o to, co posiada, aby to zabezpieczyć, aby się nic nie zmarnowało, powinien troszczyć się o to, by powiększyć zasoby, które już posiada, by móc wykorzystać swoje mienie dla czynienia dobra.
W podejściu do ubóstwa Ewangelia podaje dwa rozwiązania. Jedno skrajne, radykalne; zrezygnować z tego, co posiadamy, by pokazać, że człowiek może żyć na tej ziemi godnie (zachowując swą twarz) nawet w skrajnym ubóstwie. Do takiego życia są wezwani nieliczni. Do takiego wyrzeczenia musi być człowiek specjalnie przez Boga powołany. Dokonuje się to dlatego, że Bóg wzywa kogoś do modlitwy, a więc do tak bliskiego zjednoczenia z sobą, że jakakolwiek troska o dobra tego świata mu przeszkadza. Wówczas wybiera on jedną z dwu wartości. Zjednoczenie z Bogiem jest wartością tak fantastyczną, że człowiek się nawet nie ogląda za dobrami tego świata. Gotów jest zostawić całe bogactwo, byle posiąść ewangeliczną perłę.
Obok modlitwy drugie zadanie posiada wymiar świadectwa. Świat ciągle akcentuje bogactwo. Tam, gdzie ludzie żyją chciwością i skąpstwem, jest potrzebny człowiek szczęśliwy, który nie posiada prawie nic. Takie powołanie jest rzadkie. Jeden człowiek jest powołany wśród tysięcy wierzących do całkowitej wolności, do rezygnacji z dóbr tego świata, aby być znakiem. To jest powołanie, które jest potrzebne światu jak światło, aby przypominało, że życie duchowe, oparte na wielkich wartościach, jest na tej ziemi możliwe.
Wszyscy pozostali nie powinni zabiegać o to, by ze swego mienia rezygnować, lecz winni je przeznaczyć na czynienie dobra. To jest druga zasada ewangelicznego ujęcia ubóstwa. Taka jest konsekwencja miłości. Jeśli ja kogoś autentycznie kocham, cały swój świat, wszystko, co posiadam, jest do dyspozycji osoby kochanej. Takie jest prawo miłości. Jeśli ja z całego serca kocham Boga, wszystko, cokolwiek posiadam, jest do Jego dyspozycji. I od momentu chrztu, z racji, że należę do Boga i kocham Boga, tylko czekam na to, by On mi wskazał, gdzie mogę mądrze wykorzystać to, co posiadam, dla czynienia dobra. Mój majątek jest tylko dobrem, którym zarządzam. Bogu zależy na tym, aby Jego syn czy córka mądrze owym majątkiem zarządzali.
Ewangelicznie rozumiane ubóstwo, jak z powyższego wynika, nie wyklucza biznesu. Gromadzenie pieniędzy winno się odbywać na zasadzie uczciwych reguł gry. Chrześcijanin może posiadać wiele i może być ewangelicznie ubogi. W Kościele w ciągu dwu tysięcy lat byli ludzie wezwani do radykalizmu ewangelicznego. Takie powołanie realizują zakonnicy, siostry zakonne. Takie jest ich powołanie. Kapłan diecezjalny nie składa ślubu ubóstwa, on może być tak bogaty jak Zacheusz, jak Nikodem, jak Józef z Arymatei, tylko bogactwo, którym dysponuje, powinno być wykorzystane dla czynienia dobra. I to się mieści w Kościele. To są dwa powołania, ich obydwaj przedstawiciele mogą zostać świętymi. Drogi ich są zupełnie różne. Kapłan diecezjalny ze względu na kontakt z ludźmi potrzebuje pieniędzy dla czynienia różnych dzieł dobrych. Życie zakonne to powołanie przede wszystkim do modlitwy, a troska o dobra materialne przeszkadza w modlitwie.
Ewangelicznie rozumiane ubóstwo posługuje się trzema cnotami. Oszczędnością, która nie jest sknerstwem, jest to umiejętność mądrego wydawania pieniędzy. Oszczędzam po to, bym mógł mądrze wydać. Pracowitością (czyli pomnażaniem majątku); o niej będę mówił więcej, omawiając wadę lenistwa. I wreszcie trzecia cnota; hojność, czyli umiejętność dzielenia się z tymi, którzy potrzebują. Ktoś słusznie powiedział, że o wielkości człowieka decyduje porządek, który potrafi utrzymać w swoim sercu, w swej głowie i w swojej kieszeni. Porządek w kieszeni jest potrzebny po to, aby wielkie decyzje serca i głowy mogły być zrealizowane.
Mówimy o codziennym naszym życiu. Dziś zaglądamy do naszej kieszeni; jeśli jest pusta, nie martwmy się; ptaki nie mają kieszeni, a Ojciec je żywi. Trzeba zawierzyć. I to, co jest koniecznie potrzebne do życia, otrzymamy przez ręce dobrych i bogatych ludzi z rąk dobrego Boga. Jeśli ktoś w kieszeni ma dużo, niech się zastanowi, jakie dobro może jeszcze uczynić, dysponując tym, co posiada. Niech się również zastanowi, co czynić, aby ta kieszeń była coraz bogatsza. Duch Święty też potrzebuje naszych pieniędzy.
Homilia wygłoszona na czerwcowym dniu skupienia przez ks. Adama Ogiegło
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz