O tym, czym jest posłuszeństwo
Posłuszeństwo Bogu zawsze objawia się i doskonali w praktyce. Wola Boga zwykle jest jasna, ale trudno ją zrealizować, przyjąć, wcielić w życie. Pojawia się pokusa wejścia na inną, łatwiejszą drogę. Człowiek staje wtedy na rozdrożu i patrzy na drogowskaz, na którym są dwie strzałki. Na jednej jest wypisana wola Boża, a na drugiej — jego własna.
Trudny wybór
Droga, którą wskazuje Bóg, jest trudna, stroma. Człowiek to dostrzega i nie ma ochoty wejść na tę drogę. Natomiast ta druga ścieżka wydaje się łatwiejsza i przyjemniejsza. Człowiek musi dokonać wyboru. Dokonując tego wyboru wielu ludzi zapomina o tym, że droga wskazana przez Boga jest trudna na początku, ale później jest łatwiejsza, a na pewno jest coraz piękniejsza i bardziej ubogacająca. Natomiast nasza własna droga na początku wydaje się łatwa i usłana kwiatami, ale później prowadzi w grzęzawisko, z którego nie ma wyjścia, z którego nie ma powrotu.
Oto konkretny przykład: Młode małżeństwo ma roczne dziecko i odkrywa, że — nie planując tego — poczęli następne. Stają przed dylematem: Zabić czy urodzić? Mają dwie drogi. Pan Bóg mówi: „Urodzić", wyraźnie przestrzegając: „Nie zabijaj". Ale gdy patrzą oni na tę wskazaną przez Boga drogę, widzą na niej same trudności: miesiące ciąży, a żona jest jeszcze wycieńczona po pierwszym porodzie; musiałaby przerwać studia i może nigdy już ich nie skończyć; w domu jest ciasno, nie mają własnego mieszkania; mąż niewiele zarabia, więc nie wiadomo, czy zwiążą koniec z końcem... Tak, droga jest trudna, ale Bóg mówi: „Tylko ta droga — Nie zabijaj".
Druga droga wydaje się łatwa: Wystarczy zabić. Ból potrwa najwyżej kilka dni. Koszty są stosunkowo niewielkie. Czy zabić? Trzeba podjąć decyzję, trzeba wybrać. Kogo słuchać? Na którą drogę wejść? Być posłusznym Bogu czy popełnić grzech? Ważąc argumenty przemawiające za tym, aby zabić poczęte dziecko, człowiekowi wydaje się, że w tym konkretnym wypadku Bóg nie ma racji.
Człowiek musi pamiętać, że jeśli odrzuci Boga i wejdzie na swą własną drogę, to zostanie sam; bo na tej jego drodze Bóg na niego nie czeka. Bóg czeka na człowieka na tej drodze, którą mu wskazał. Dotykamy tu istoty posłuszeństwa. Posłuszeństwo jest wyborem nie tylko drogi, ale i Boga! Mądrość polega na tym, żeby wybierać Boga. Dlaczego wielu ludzi tkwi w miejscu? Dlaczego się nie rozwijają, nie osiągają pełni szczęścia? Dlatego, że wybierają w swym życiu tę łatwiejszą drogę — drogę, na której często się gubią, bo nie ma na niej Boga. Ludzi gubi to, że nie są posłuszni Bogu.
Młody kapłan spotkał się ze swoim kolegą, który był załamany trudnościami, z jakimi borykał się w swym życiu kapłańskim i w pracy duszpasterskiej. Po długiej rozmowie zaproponował mu:
– Zacznijmy czytać Ewangelię, aby pełniej nią żyć.
Kolega nie dał mu odpowiedzi od razu. Na trzeci dzień przyszedł do niego i powiedział:
– Nie.
– Dlaczego nie?
– Dlatego, że zbyt wiele musiałbym zmienić w swym życiu.
Pozostał na rozdrożu, przed drogowskazem. Miał nawet wyciągniętą ku sobie dłoń przyjaciela, który proponował mu pomoc. Ale nie zdecydował się pójść drogą wskazaną przez Boga, ponieważ wiedział, że spotka się na niej z Jego wymaganiami. Własna droga wydała się mu łatwiejsza. Nie potrafił dostrzec tego, że jeśli zdecydowałby się iść z przyjacielem, to byłoby ich nie tylko dwóch, ale byłby też z nimi Bóg. Nie potrafił dostrzec tego, że drogą wskazaną przez Boga — chociaż jest ona trudna — można iść.
Jezus sam przeszedł niezwykle trudną drogę, jaką wyznaczył Mu Ojciec. Św. Paweł pisze: „Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył i darował Mu imię ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zgięło się każde kolano istot niebieskich i ziemskich i podziemnych. I aby wszelki język wyznał, że Jezus Chrystus jest PANEM — ku chwale Boga Ojca" (Flp 2, 9-11). Oto nagroda za posłuszeństwo. Do takiego szczęścia prowadzi trudna ścieżka wskazana przez Boga. Ale podążanie nią jest możliwe.
Człowiek posłuszny Bogu wygra życie; bo będzie z Bogiem. Dla Boga nie ma nic niemożliwego i dlatego posłuszeństwo czyni cuda. Dzieła człowieka posłusznego są nie na jego miarę, ale na miarę jego współpracy z Bogiem.
- - - - -
Służba kluczem do miłości
Miłość jest troską o dobro tego, kogo się kocha. Jeśli kogoś kocham, to pragnę, aby on wzrastał i ubogacał się — na miarę, jaką wyznaczył mu Bóg. Dokładnie tak, jak to jest w przyrodzie: Trawa rośnie na wysokość pięciu centymetrów, ale zboże rośnie prawie na dwa metry; jabłoń rośnie na pięć metrów, ale lipa potrafi osiągnąć trzydzieści metrów, a sekwoja — nawet sto. Każda roślina ma swoją miarę. Nie można oczekiwać, że trawa urośnie na pięć metrów. Pięć centymetrów to dla niej wysokość optymalna i wtedy zrealizuje swoją misję służenia całemu stworzeniu, kiedy osiągnie tę właśnie wysokość. Podobnie jest z ludźmi; każdy ma swoją miarę.
Ten, kto kocha, szybko rozpozna możliwości osoby kochanej i pomaga jej w ich realizacji, czyli w wypełnieniu miary, jaką wyznaczył jej Bóg; pomaga osobie kochanej wypełnić przeznaczone dla niej zadania. Służyć komuś to pomagać mu osiągnąć jego pełnię. Gdy w rodzinie jest na przykład pięcioro dzieci, to nie da się każdemu z nich zapewnić tego samego, mimo że każde kocha się tak samo. Kochając je, trzeba odkryć możliwości każdego z nich i każdemu z nich pomóc osiągnąć jego pełnię — pełnię, którą określił dla niego Bóg. Na tym polega służba i w tym przejawia się miłość. Inaczej troszczymy się o trawnik, inaczej o zboże, a jeszcze inaczej o drzewa owocowe. Inaczej przejawia się moja miłość, gdy podlewam małe kwiatki, a inaczej — gdy przycinam wysokie drzewa.
Mechanizm władzy
Jest taki mechanizm, że im więcej z siebie damy, im więcej zainwestujemy w osobę kochaną, tym bardziej rośnie nasze serce, tym większa staje się nasza miłość. Warto przeczytać z Księgi Sędziów (9, 8-15) bajkę o tym, jak drzewa wybierały sobie króla. Otóż drzewa wysuwały kolejne kandydatury na swego króla. Zwróciły się do oliwki: „Panuj nad nami". A oliwka na to: „Mnie wystarczy to, że ludzie do mnie przychodzą i że cieszą się moimi owocami, oliwą, której potrzebują do życia i do leczenia ran. Po co mi władza? Moją radością jest służyć". Drzewa zwróciły się zatem do figi: „A może ty będziesz nad nami królować?". Drzewo figowe odpowiedziało: „A po co mi władza? Moją radością jest to, że kosze moich owoców wędrują na stół, a ludzie są szczęśliwi, gdy mogą je jeść. Mnie wystarczy to, że mogę służyć". Gdy drzewa zapytały o to samo winnego krzewu, odpowiedział podobnie: „Po co mi władza? Mnie wystarczy służba". Każde z tych drzew było bogate w owoce i dlatego mogło służyć.
A oto czwarty kandydat: oset. Ten przyjął władzę. Rzekł: „Oczywiście, ja natychmiast przyjmę władzę, bo nie mam czym służyć". I zaraz wydał rozkaz, żeby spalić tych, którzy nie złożą mu pokłonu. Oto bajka, którą autor natchniony się posłużył, aby ukazać, jak niebezpieczne jest budowanie społeczeństwa w oparciu o władzę, a nie miłość.
Podkreślmy to jeszcze raz: Kiedy Syn Boga ukląkł przy stopach swych uczniów, aby je umyć, nie stracił nic ze swej wielkości. W żadnej innej religii Bóg nie umywał nóg ludziom; w każdej innej jest to w ogóle nie do pomyślenia. Tylko w naszej religii, tylko Bóg chrześcijan schylił się, aby umyć nogi swym uczniom. I wcale nie umniejszyło to Jego Majestatu.
Człowiek nigdy nie traci na tym, że służy; zawsze zyskuje na tym jego serce. Takie jest prawo miłości.
Fragment rekolekcji wygłoszonych przez ks. Adama Ogiegło
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz