Założyciela naszej wspólnoty, ks. Witoldzie Kacza łączyła bliska znajomość, a nawet szczególna zażyłość ze św. papieżem Janem Pawłem II jeszcze w okresie ich młodości.
Witold Kacz urodził się w roku 1920 w Krakowie. Jego rodzice stworzyli w domu atmosferę życzliwości. Szczególnie przyczyniła się do tego matka, osoba o pogłębionym życiu duchowym. W relacjach z ludźmi była bardzo bezpośrednia, szczera i naturalna. Ważne decyzje życiowe były przez nią rozważane w kontekście woli Bożej. Ona zapewniła dzieciom warunki rozwoju duchowego i zatroszczyła się o to, by od pierwszej Komunii Świętej miały stałego spowiednika. W rodzinie panowała atmosfera wzajemnej troski i tę postawę w stosunku do drugich wyniósł z domu młody Witold.
Po ukończeniu gimnazjum w październiku 1938 roku wstąpił do krakowskiego seminarium duchownego. Przez życie Witolda wcześnie przesunął się cień śmierci - brat Zdzisław i siostra Wanda zmarli jeszcze przed II wojną światową, brat Władysław ginie w 1939 roku z rąk bolszewików pod Lwowem. W trakcie pierwszego roku nauki w seminarium umiera mu ojciec.
Właśnie w okresie seminaryjnym kleryk Witold Kacz poznaje kleryka Karola Wojtyłę, pózniejszego papieża Jana Pawła II. Karol Wojtyła wstępuje do seminarium pózniej, bo w 1942 roku, ale obydwoje są w tym samym wieku i przez rok razem studiują teologię. Witold Kacz został wyświęcony na księdza dnia 18 kwietnia 1943 roku, natomiast Karol Wojtyła trzy lata pózniej, dnia 1 listopada 1946 roku.
Ks. Kacz od 1944 roku jest wikarym na parafii w Pcimiu, potem zostaje katechetą w Sułkowicach. Ofiarnie uczy religii, angażuje się w prowadzenie wykładów na tajnych kompletach. Opiekuje się również grupą harcerzy oraz współpracuje z żołnierzami Armii Krajowej jako kapelan.
Po wojnie księdzem zaczął interesować się komunistyczny Urząd Bezpieczeństwa. Dnia 7 lipca 1950 roku zostaje aresztowany pod zarzutem przynależności do "bandy AK" oraz za usiłowanie założenia harcerstwa, co bezpieka określą jako działalność szpiegowską i wywrotową. Rzeczywiście, gdy powstała Polska Ludowa, ksiądz Witold próbował założyć szczep harcerski w Sułkowicach oraz miał tam kontakty z AK, jeździł bowiem do lasu oraz do szpitali z posługą sakramentalną. W trakcie śledztwa był traktowany podobnie, jak inni zatrzymani. Poddawano go przesłuchaniom 24 godziny na dobę, cały czas musiał zachować pozycję stojącą. Tylko jeden z licznych przesłuchujących, kierując się ludzkim odruchem, zezwolił mu usiąść i zdrzemnąć się przez chwilę. Wyrokiem Wojskowego Sądu Rejonowego w Krakowie został skazany na dziesięć lat więzienia za szpiegostwo.
Po ogłoszeniu wyroku w lutym 1951 roku ks. Witold kolejne trzy miesiące spędził na oddziale kary śmierci, aczkolwiek nie otrzymał wyroku skazującego na śmierć. Przebywał zamknięty w ciasnej celi, którą dzielił ze szczurami, często zjadającymi mu jego więzienny posiłek. Wyroki śmierci wykonywane na skazańcach wywierały na innych współwięzniach niezwykle przygnębiające wrażenie. Skazańców mordowano w okrutny sposób, byli wieszani, a później dobijani. Znajdujący się w więzieniu księża mieli czasem sposobność odprawienia Mszy Św., co umożliwiał im jeden ze strażników. Gdy tylko istniały sprzyjające okoliczności, księża udzielali więźniom Komunii Św., niekiedy też mogli udzielać więźniom sakramentu spowiedzi. Następnie księdza Witolda przewieziono do Rawicza, zakładu karnego o zaostrzonym rygorze. Dopiero po trzech latach, wskutek usilnych starań rodziny, represjonowany przez władze komunistyczne ksiądz miał wyjść na wolność.
Trzeba przypomnieć, że dzień 22 lipca był przez komunistyczną władzę ludową ustanowiony jako najważniejsze święto państwowe, na pamiątkę zdobycia władzy przez komunistów w powojennej Polsce. Zatem na dzień 22 lipca starano się wyznaczać ważne rocznice i wydarzenia. Tego dnia otwarto Pałac Kultury i Nauki w Warszawie (1955), rozpoczęto produkcję Fiata 126p (1973) oraz otwarto Trasę Łazienkowską w Warszawie (1974). Nie dziwi więc, iż władza komunistyczna również i tym razem wybrała dzień 22 lipca, by okazać swą łaskawość, pozwalając opuścić ks. Witoldowi oraz dwudziestu innym kapłanom mury więzienia w Rawiczu.
I tak oto niespodziewanie wywieziony samochodem z więzienia ks. Witold znalazł się na dworcu kolejowym. Pozostawiono go tam bez jakichkolwiek wyjaśnień. Ks. Witold był do tego stopnia oszołomionynie, że nie potrafił samodzielnie podejść do kasy i kupić bilet na pociąg. Dopiero jakiś litościwy kolejarz pomógł mu, kupując bilet i wyjaśniając, jak ma dojechać do Krakowa.
Po opuszczeniu więzienia ks. Witold w wieku 33 lat miał zrujnowane zdrowie - został kaleką, z trudem poruszając się o kulach. Jeszcze przez rok po wyjściu z więzienia żył w ogromnej niepewności, czy aby ponownie nie zostanie zamknięty. Po tym czasie otrzymał wezwanie na ul. Rakowicką, gdzie poinformowano go, że jest zwolniony z więzienia tylko czasowo na roczny urlop. Po kilku miesiącach sprawa na szczęście się wyjaśniła, ale kosztowało to ks. Kacza i jego bliskich wiele nerwów. Zaczęto natomiast przysyłać mu "lekarkę", lecz szybko okazało się, że była to osoba podstawiona przez Służbę Bezpieczeństwa. W końcu "lekarka" przestała przychodzić.
Okres powięzienny był bardzo trudny. Ksiądz miał problemy z poruszaniem się, co spowodowało konieczność zamieszkała w domu rodzinnym u siostry księdza. Po kilku zawałach serca stan zdrowia był opłakany, dlatego uzyskał pozwolenie na odprawianie mszy św. w domu.
Arcybiskup Karol Wojtyła znając bliżej ks. Kacza wiedział, że ten będąc poważnie chorym, doskonale wczuwa się w psychikę i potrzeby osób cierpiących. W związku z tym w 1964 roku zlecił ks. kanonikowi Kaczowi organizację działu duszpasterstwa chorych w Krakowskiej Kurii Metropolitalnej. Tak więc ks. Witold z inicjatywy arcybiskupa Karola Wojtyły zorganizował od podstaw Archidiecezjalne Duszpasterstwo Chorych i kierował nim przez 16 lat, niemal aż do samej śmierci. W tym okresie Duszpasterstwo Chorych nie było połączone z Caritasem - jak to ma miejsce obecnie (kliknij na link, by zobaczyć, jak dziś to funkcjonuje).
Idea Wspólnoty Chrystusa Odkupiciela Człowieka zrodziła się w umyśle ks. Witolda, gdy cierpiał w więzieniu jako ofiara terroru stalinowskiego. Tam dojrzewała myśl o stworzeniu wspólnoty osób, którzy pozostając w świecie, a zarazem żyjąc ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa, nieśliby w zlaicyzowane środowiska miłość Chrystusa. Założyciel widział wspólnotę mocno zakorzenioną w Kościele i mającą być Bożą odpowiedzią na szerzące się w świecie zło, zakłamanie, niesprawiedliwość i materializm.
Przy czynnym współudziale kardynała Wojtyły ks. Witold w 1960 roku założył wspólnotę o początkowej nazwie Instytut Świecki Sacramentii Unionis i prowadził go aż do śmierci. W następnym roku ksiądz założyciel razem z dr Marią Piotrowicz jadą do Prymasa Stefana Wyszyńskiego do Warszawy i otrzymują od niego ustną aprobatę na tworzenie Wspólnoty. Nie zapominajmy, że były to czasy, kiedy wspólnoty instytutowe działały niemal w konspiracji, z obawy przed tajnymi służbami PRL-u. W tym czasie nowo mianowany biskup pomocniczy Karol Wojtyła włączył się z duszpasterską pomocą w sprawę formowania wspólnoty i co najmniej dwa razy w roku bywał na spotkaniach.
Na początku trzynaście osób złożyło śluby, a kilka przyrzeczenia. Wspólnota systematycznie powiększała się o nowe osoby. W 1966 roku kolejnych pięć członkiń złożyło śluby wieczyste w obecności ks. kardynała Karola Wojtyły .
Był to okres kształtowania się konstytucji, która dokładnie precyzowała charyzmat i zadania Wspólnoty. Charyzmat Wspólnoty ściśle korespondował z postawą życiową jej założyciela, pełną miłości i troski o drugiego człowieka. Natomiast zadaniem członków miał być "przekaz Bożej miłości wyrażony w bezinteresownej służbie, pomocy ludziom, których Bóg stawia na na naszej drodze życia".
W tym okresie ks. Karol Wojtyła, będąc już kardynałem, zlecił ks. Witoldowi, by kierował Synodalnym Zespołem Maryjnym oraz opracował materiały synodalne "Matka Boża w życiu Archidiecezji Krakowskiej". Kardynał powierzył również księdzu Witoldowi funkcję przewodniczenia pastoralnemu seminarium mariologicznemu przy Kurii Krakowskiej. Kardynał Karol Wojtyła, mimo nawału zajęć, osobiście uczestniczył w pracach seminarium prowadzonych przez ks. Kacza. Siostra ks. Kacza wspomina: "Brat dużo pracował. Widziałam jego niezwykły wysiłek w pracy i oddanie dla dobra ludzi chorych, zagubionych, niezrozumianych przez najbliższe otoczenie. Szukał też drogi, by jak najwięcej osób włączyć w dzieło ukazywania niepojętej miłości Boga do człowieka." Za swą pracę w 1966 roku ksiądz Witold otrzymał ważne odznaczenie "Rochetto et Mantoletto". W dołączonym piśmie kard. Karol Wojtyła dziękuje ks. Kaczowi za pełną poświęcenia posługę chorym, za jego modlitwy oraz "stałą i pełną gotowości współpracę".
W problemach kapłańskich ks. Kacz szukał wsparcia duchowego u kardynała Karola Wojtyły, z którym łączyła go więź porozumienia duchowego. Ks. Karol Wojtyła był duchowym autorytetem dla ks. Witolda, którego znał jeszcze z wojennych czasów nauki w konspiracyjnym seminarium u kardynała Sapiehy. Obaj odnajdywali się na płaszczyźnie nowego nurtu teologicznego w Kościele, który pełnym głosem zabrzmiał na obradach Soboru Watykańskiego II (1962-65), obaj podzielali przekonanie o więzi, jaka łączy osoby żyjące w świecie z kapłanami w Mistycznym Ciele Chrystusa. Obaj podkreślali znaczenie powszechnego kapłaństwa świeckich oraz rolę Maryi Matki Bożej. Z księdzem Kardynałem Wojtyłą łączyły go wspólne pasje i idee, które były tematem ich rozmów, w tych wielkich tematach znajdowali porozumienie.
Kardynał Wojtyła bywał także gościem w małym, skromnym mieszkaniu ks. Witolda. Siostrzenica księdza Kacza zapamiętała, jak kardynał po zakończeniu odwiedzin pogodnie z nią żartował w przedpokoju. Kardynał Karol Wojtyła umacniał ks. Witolda w dźwiganiu kapłańskiego powołania szczególnie w chwilach dla niego trudnych, kiedy ks. Witold miał poczucie, że w tym, co robi, nie odnajduje zrozumienia u niektórych współbraci w kapłaństwie.
Nadszedł czas, kiedy dwaj starzy znajomi musieli się rozstać - jeden zamieszkał na Watykanie, drugi z coraz większym trudem poruszał się po uliczkach starego Krakowa. Apb Stanisław Nowak we wspomnieniu o ks. Witoldzie napisał: "Krzyż bardzo kochał i dlatego tajemnica Odkupienia była mu niezwykle bliska. Nic dziwnego, że gdy jego bliski przyjaciel kardynał Karol Wojtyła został papieżem i napisał encyklikę pt. Redemptor hominis (Odkupiciel człowieka), imię Chrystusa Odkupiciela człowieka dla jego instytutu wydało mu się najdoskonalszym z możliwych." Dlatego też, już po śmierci ks. Witolda Kacza, która nastąpiła 7 lutego 1981 roku, Wspólnota przyjęła nazwę Instytut Świecki Chrystusa Odkupiciela Człowieka.
Przed śmiercią ksiądz założyciel powiedział z przekonaniem do jednej z osób Wspólnoty: "Zawierzyłem wspólnotę Chrystusowi Odkupicielowi Człowieka i Matce Bożej Bolesnej, więc będzie istnieć i rozwijać się."
Dnia 21 lutego 1996 roku papież Jan Paweł II przesłał pismo do naszej Wspólnoty. Pisał w nim o ks. Kaczu: "Dziękuję za list w imieniu małej trzódki, która wspiera mnie modlitwami przez wstawiennictwo Matki Bolesnej. Ona jest szczególnie umiłowana przez Instytut założony w latach, gdy żył śp. ks. Witold Kacz, wielki Opiekun Chorych z terenu Krakowskiej Archidiecezji. Takim pozostał w mojej pamięci Metropolity Krakowskiego.(...) Polecam Was wszystkich opiece Matki Bożej Bolesnej, by nadal prowadziła Was drogą nakreśloną przez Waszego Założyciela. Błogosławię serdecznie. Jan Paweł II. Watykan"
Obecnie zarówno św. Jan Paweł II jak i - zapewne - ks. Witold Kacz patrzą na nas z okna domu niebieskiego i wstawiają się za nami w podążaniu za Chrystusem.
W Ewangeliach napisano, że Król Żydów Jezus zwany Chrystusem nauczał by jego uczniowie przestali sprzeciwiać się złu a także stwierdził, że osoby kochające go będą przestrzegały jego przykazań oraz obiecał przestrzegającym wszystkich jego nauk, że napewno będą żyli a więc ominie ich śmierć a jeśliby to syn człowieczy wzbudzi ich z martwych.
OdpowiedzUsuń